Moc prezentów w Białymstoku. Niech was nie zwiedzie wynik – nie, nie, to nie było porywające widowisko, nie obfitowało w Bóg wie jakie akcje, nie ujrzeliśmy dziś zbyt wielu spektakularnych zagrań. Co nie oznacza, że piłkarzom obu drużyn nie należą się pochwały. Owszem, należą się. Bardzo cenimy wszelkie gesty fair play, a w Białymstoku ewidentnie postanowili odpocząć od agresji, walki, żądzy zwycięstwa za wszelką cenę. Ktoś przed meczem spojrzał w kalendarz, obwieścił, że idą mikołajki, a obie drużyny powiedziały coś w stylu: – Prezenty? No jacha! Piszemy się na to!
Coś specjalnego przygotował Rafał Kurzawa i od początku aż go nosiło, żeby wyciągnąć ze skarpety swój podarunek. Długa piłka do Frankowskiego, nieco niechlujne przyjęcie piłki w polu karnym i… kompletny brak reakcji lewego obrońcy Górnika (grał tam z konieczności, ale to żadne usprawiedliwienie). Szybciej reagował Windows 95, sprawniejsza była nawet gra Hugo, którą obsługiwało się telefonem stacjonarnym (pamiętacie?). Jedno jest pewne: Kurzawa w biegu na orientację odpadłby po pierwszych dwustu metrach.
Jagiellonia postanowiła, że to nieładnie pozostać bez rewanżu i sprawę w swoje ręce wziął duet Madera – Tarasovs. Ten pierwszy, zamiast wybić piłkę gdziekolwiek, przedłużył ją w pole karne, a zanim Łotysz pozbierał myśli, nogę przed niego wstawił Skrzypczak i było po herbacie. Wojciech Jagoda dopatrywał się tam faulu, ale był chyba jedyną osobą na świecie – no, jeszcze poza Tarasovsem – która widziała w tej sytuacji nieprzepisowe zagranie. Panie Wojtku, hipsterka pełną gębą!
Kto pękł jako kolejny? Znowu Tarasovs! Obrońca Jagi czekał jak cielę na to, aż piłka spadnie pod jego nogi, co wykorzystał Madej, który dziubnął ją obok niego, był rozpędzony od swojego rywala jakieś 1532 razy bardziej, i z prezentu – a jakże – skorzystał. Górnik oczywiście, jak na facetów z klasą przystało, odwdzięczył się za podarunek – rzut rożny, Szeweluchin podaje piłkę do Grzelczaka, a ten pakuje ją do siatki. I wtedy oba zespoły zgodnie stwierdziły: koniec zabawy, zaczynamy grać w piłkę.
A skoro gra w piłkę, to wynik musiał ustalić bohater ostatniego tygodnia, czyli Roman Gergel.
Górnik wstał z kolan i wygląda na to, że już dość stabilnie stoi na nogach. Już teraz wiemy, że pod względem liczby wygranych to będzie jego najlepszy miesiąc w tym sezonie. Bilans wygląda tak:
Lipiec – 0 zwycięstw
Sierpień – 0 zwycięstw
Wrzesień – 1 zwycięstwo
Październik – 0 zwycięstw
Listopad – 0 zwycięstw
Cztery dni grudnia – 2 zwycięstwa.
Statystyczny fakt, który trzeba odnotować – ostatnia delegacja, z której Górnik przywiózł komplet punktów miała miejsce… w lutym.
Jest jedna rzecz, która nie daje nam spokoju, kiedy patrzymy na odmieniony Górnik. Szymon Skrzypczak. Jak to, do cholery, możliwe, że ten gość przegrywał SPORTOWĄ RYWALIZACJĘ z Maciejem Korzymem?! Przecież to jest niepojęte jeszcze bardziej niż wejście na antenę Żelka Żyżyńskiego, który porównał drużynę Górnika do francuskiej zupy przygotowywanej z resztek po rybach (!!!). Myśleliśmy, że skoro „Skrzypa” nie daje rady wygryźć „Korzenia” ze składu, oznacza to, że jest w jakiejś tragicznej formie. Że potyka się o własne nogi, piłka mu przeszkadza w grze albo coś w tym stylu. W meczu z Piastem zagrał co najmniej nieźle, dziś był jednym z bohaterów. Niedawno napisaliśmy, że absencję Korzyma można traktować wyłącznie w kategoriach wzmocnień i z meczu na mecz się w tej tezie tylko utwierdzamy.
Jeśli już jesteśmy przy Skrzypczaku, musimy odnotować jeden nieprzyjemny fakt. Jeżeli jesteście właśnie w trakcie posiłku – kliknijcie „x” w prawym górnym rogu. Napiszemy wprost: Drągowski próbował mu wsadzić mu rękę w dupę. Tak, rękę w dupę. Bartek, czego ty tam szukałeś? Trzech punktów? Ofert z zagranicznych klubów? Liczyłeś, że wpadniesz w oko Włochom, tak uwielbiających takie zagrywki?
Nie mamy pojęcia, co kierowało „Drążkiem”, wiemy natomiast jedno. Manuel Arboleda lubi to. Drągowski wcześniej wszystko, co leciało w bramkę, wyjmował – jak to się mówiło na podwórku – z palcem w dupie. Teraz nieco obniżył loty, ale, jak się okazuje, w przyrodzie nic nie ginie.