Reklama

„Impreza po Zabrzu trwała trzy dni”. Ale to już było z Piotrem Włodarczykiem

redakcja

Autor:redakcja

03 grudnia 2015, 14:45 • 8 min czytania 0 komentarzy

O wyjątkowo długiej imprezie po meczu w Zabrzu i Andrzeju Grajewskim, który nie miał w zwyczaju wypłacania pensji swoim piłkarzom – opowiada Piotr Włodarczyk, który żałuje, że nigdy nie zagrał w Lidze Mistrzów i na mistrzostwach świata. Popularny „Nędza” to kolejny bohater naszego cyklu „Ale to już było”. Zapraszamy.

„Impreza po Zabrzu trwała trzy dni”. Ale to już było z Piotrem Włodarczykiem

Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?

Pół na pół. Czuję się w miarę spełniony, ale mały niedosyt też pozostał. Mam na myśli przede wszystkim reprezentację. Wydaje mi się, że mogłem trochę więcej z niej wyciągnąć. Konkretny moment? Rozpoczęliśmy eliminacje do mistrzostw świata. Graliśmy z Irlandią Północną i nawet zdobyłem gola, ale potem dostałem również absurdalną czerwoną kartkę i wszystko się jakoś posypało.

Największe spełnione marzenie?

Bez wątpienia mistrzostwo Polski.

Reklama

Największe niespełnione marzenie?

Tak jak mówiłem – chciałbym więcej pograć w reprezentacji, bo była możliwość pojechania na mistrzostwa. Żałuję też, że nigdy nie udało mi się zdobyć korony króla strzelców. No i Liga Mistrzów z Legią. Trafiliśmy na trudnego rywala, Szachtara Donieck, który – jak się okazało – był poza naszym zasięgiem. Szkoda.

Największy zagraniczny transfer, który był blisko, ale nie doszedł do skutku?

Miałem możliwość przejścia do Bragi. To był 2005 rok. Skończyło się na tym, że Legia mnie nie puściła. Ale nie mam pretensji, bo potem zdobyliśmy mistrzostwo.

Najlepszy piłkarz, z którym grałeś?

Kilku ich było. Postawię na Djibrila Cisse i Philppe’a Mexesa. Kiedy byłem w Auxerre, ta dwójka się wyróżniała.

Reklama

Najlepszy piłkarz, przeciwko któremu grałeś?

Myślę, że Christophe Dugarry, który powoli kończył karierę w Bordeaux. W Marsylii występował jeszcze Franck Leboeuf, doświadczony i bardzo dobry stoper.

Najgorszy trener, z którym pracowałeś?

Nigdy nie odbierałem tego w takich kategoriach. Wiadomo, że trenerzy dzielą się na lepszych i trochę gorszych, ale od każdego mogłem się czegoś nauczyć. Pod tym względem nie mam swojego faworyta.

Najlepszy trener, z którym miałeś przyjemność pracować?

Wyróżnię trzech: Guy Roux we Francji, a w Polsce Orest Lenczyk i Czesiek Michniewicz. Nieźle współpracowało mi się też z Waldemarem Fornalikiem i Edkiem Lorensem.

Gej w szatni? Spotkałeś w ogóle takiego?

W szatni nie spotkałem. A czy by mi to przeszkadzało? Trudno ocenić, bo nie miałem takiej sytuacji, ale chyba nie. Jestem dosyć tolerancyjny.

Najlepszy żart, jaki zrobili tobie koledzy?

Najlepsze żarty robiłem akurat ja. A jeśli chodzi o psikusy, których byłem ofiarą… Ciężko mi sobie cokolwiek przypomnieć. Serio.

Najlepszy żart, jaki komuś wykręciłeś?

Nasz masażysta miał taki malutki samochód. Jakieś Suzuki czy coś, nie pamiętam dokładnie. Wynieśliśmy z kolegami to auto między słup a bramę, gdzie było naprawdę niewiele miejsca. Nie mógł nim wyjechać ani w jedną, ani w drugą stronę. Chłopina był załamany. Na drugi dzień musieliśmy go z powrotem przenosić.

Kim chciałeś być po zakończeniu kariery i jak bardzo te plany różną się od rzeczywistości?

Na pewno dalej chciałem pracować przy futbolu, zostać skautem albo dyrektorem sportowym – coś w tym stylu. Mniej marzyła mi się funkcja trenera, choć skończyłem kurs. Licencję posiadam i miałem już możliwość sprawdzenia się w tej roli, ale na razie mnie do tego nie ciągnie. Teraz realizuję się jako prezes czwartoligowej Ożarowianki Ożarów. Mamy ciekawe plany na przyszłość i obecnie skupiam się na rozwoju tego klubu.

Której decyzji podjętej podczas kariery najbardziej żałujesz?

Powrotu z Francji. Miałem jeszcze cztery lata kontraktu z Auxerre i mogłem tam zostać – tym bardziej, że Guy Roux chciał mnie zatrzymać. W tym czasie zgłosił się do mnie Widzew, który miał plany odbudowania wielkiego zespołu. Łodzianie byli zdeterminowani, by mnie pozyskać, i uległem ich namowom. Rozwiązałem umowę i wróciłem do kraju. To był błąd.

Co kupiłeś za pierwszą grubszą premię?

Jeszcze gdy grałem w Wałbrzychu – bodajże w 95 albo pod koniec 94 roku – za kilka pierwszych premii kupiłem sobie popularnego Malucha, czyli Fiata 126p. Ale nie nazwałbym ich grubszymi. Ciułałem te pieniądze dosyć intensywnie. A kiedy pojawiła się jakaś większa premia, to już właściwie wszystko miałem, więc nie było jakichś fanaberii.

Największy dylemat podczas kariery?

Gdy grałem w Ruchu, dostałem ofertę ze Śląska. Wrocławianie byli wtedy beniaminkiem, a z Chorzowem zajęliśmy trzecie miejsce, co oznaczało, że awansowaliśmy do europejskich pucharów. Miałem szansę pokazać się na międzynarodowej arenie, ale wahałem się, bo propozycja była naprawdę ciekawa. Poza tym jestem z Dolnego Śląska, więc zawsze interesowałem się losami tego klubu. W końcu postanowiłem odejść. W podjęciu tej decyzji pomogli mi sami działacze Ruchu, którzy jasno postawili sprawę. Musiałem się przenieść, aby poprawić trudną sytuację finansową „Niebieskich”, którzy dostali za mnie dwa miliony złotych. Nie żałuję, bo Chorzów opuścili wówczas najważniejsi piłkarze i trener Edek Lorens. Drużyna się rozsypała.

Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?

W jedną noc? Groszowe sprawy. Po kasynach nie chodziłem, a ile można przetańczyć? Tysiąc, może dwa. Bez szaleństw.

Najbardziej wartościowy przedmiot, który kupiłeś?

Chyba zegarek. Niemało kosztował. Ile dokładnie? Wolę zostawić to dla siebie.

Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?

Zdecydowanie ta po zdobyciu mistrzostwa Polski. Kiedy wracaliśmy z Zabrza, było bardzo wesoło. Później impreza przeniosła się na stadion. Trwało to trzy dni. Musieliśmy zagrać jeszcze z Wisłą, ale na szczęście ten mecz nie miał już większego znaczenia.

Z którym piłkarzem z obecnych ekstraklasowiczów najchętniej byś zagrał w jednej drużynie?

Z Ondrejem Dudą. Ma pewne wahania formy, ale potencjał posiada naprawdę duży. Myślę, że w przyszłości zagra w dobrym zachodnim klubie.

Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałbyś pracować?

O Czesiu już wspominałem. A inni? Dobrze znam Piotrka Stokowca, więc chętnie bym z nim popracował. I nie ukrywam, że chciałbym sprawdzić się u Stanisława Czerczesowa. Nie dlatego, że trenuje Legię, tylko jestem ciekawy, jak by to u niego wyglądało.

Poziom Ekstraklasy w porównaniu do twoich czasów – tendencja wzrostowa czy spadkowa?

Jako cały produkt – zdecydowanie wzrostowa. A jeśli chodzi o sam poziom piłkarski, trudno mi jednoznacznie powiedzieć. Na pewno poziom nie wystrzelił jakoś do góry. Powiem tak: albo jest podobny, albo nawet trochę się obniżył. Gdybym miał ocenić, to wydaje mi się, że piłkarzy klasowych kiedyś było jednak więcej.

Najcenniejsza pamiątka z czasów kariery?

Mistrzowski medal.

Najlepszy samochód z czasów kariery?

BMW 530 albo Mercedes. Ale skoro mam wybrać jeden, to stawiam na BMW.

Najlepszy młody piłkarz, który ma szansę zrobić wielką karierę?

Bartosz Kapustka.

Artykuł prasowy, który szczególnie zapadł ci w pamięć?

Była taka sytuacja z wywiadem. Trochę się wówczas nie dogadaliśmy. Opublikowana treść rozmowy różniła się nieco od moich słów. Ale szczerze mówiąc, nie pamiętam nawet, o jaką gazetę chodziło. Widocznie nie było to takie ważne, skoro wyleciało mi z głowy. Jakiś inny artykuł? Przypominam sobie tylko ten jeden. Raczej nie zwracałem uwagi na takie rzeczy.

Ulubione zajęcie podczas zgrupowań?

Oprócz treningu? Dużo graliśmy w karty.

Najpopularniejsza piosenka puszczana w szatni?

Bananowy Song zespołu Vox. Kiedy drugi raz przyszedłem do Legii, chłopaki puszczały to na okrągło.

Ulubiony komentator?

Niech będzie dwóch: Andrzej Twarowski i Marcin Rosłoń. Fajnie komentują ligę angielską.

Ekspert?

„Baszczu”, czyli Marcin Baszczyński. Jego analizy – przynajmniej dla mnie – są obiektywne i ciekawe. Dobrze się go słucha.

Najbardziej wzruszający moment w karierze?

Nigdy jakoś za bardzo się nie wzruszałem. Nie kojarzę niczego takiego.

Najważniejsza zdobyta bramka?

Zdecydowanie Zabrze.

Największy jajcarz, z którym dzieliłeś szatnię?

Król szydery, Marek Jóźwiak.

Największy pantoflarz?

U nas nie było pantoflarzy. Nie potrafię znaleźć swojego kandydata.

Największy niespełniony talent?

Chyba Dawid Janczyk. Chłopak miał naprawdę duży potencjał. Szkoda, że to wszystko tak się potoczyło.

Najlepszy podrywacz?

Marcin Mięciel. Ale zaznaczam, że dopóki był kawalerem. Po ślubie już się uspokoił i był grzeczny.

Największym modniś?

Powtórzę się. Ponownie Marcin.

Najlepszy prezes?

Muszę się skupić… Postawię na Roberta Pietryszyna z Zagłębia Lubin.

Najgorszy prezes?

Andrzej Grajewski. Widzew.

Największe opóźnienie w wypłacaniu pensji?

Ta kwestia wiąże się z poprzednią. To był okres, gdy występowałem w Widzewie. Przez prawie cały pobyt w Łodzi grałem za friko. Do tej pory nie zobaczyłem tej kasy. Naprawdę duże kwoty.

Najpiękniejsze miasto, w którym grałeś?

Warszawa.

Całowanie herbu – zdarzyło ci się choć raz?

Nie, nigdy. Ale jeśli ktoś jest utożsamiany z klubem, występuje w nim od dłuższego czasu i jest mu oddany, to nie widzę problemu. Znam jednak ludzi, którzy gdzie nie przeszli, tam zawsze całowali herb. To już jest słabe.

Kibice, z którym zżyłeś się najbardziej?

Legii.

Alkohol w sezonie?

Okazjonalnie. Zdarzało się po meczu wypić jakieś piwko, ale nic mocniejszego.

Papierosy?

Kiedy grałem, to nie.

Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?

Mariusz Piekarski. Grałem z nim tylko przez chwilę, ale bardzo dobrze się znamy i lubimy.

Obozy sportowe – bieganie po górach czy bieganie po górach z kolegą na plecach?

Nie, z kolegą na plecach nie biegałem. Kiedy zaczynałem grać, bieganie po górach było powszechne, ale potem stopniowo odchodziło się od tego i zostało zwykłe bieganie po parkach. Ale lubiłem ciężko trenować. Trochę marudziłem, ale wszystko bez mrugnięcia wykonywałem.

Najgroźniejsza kontuzja?

Skręciłem kiedyś kolano. Miałem miesiąc przerwy. To tyle. Kontuzje omijały mnie szerokim łukiem.

Czego zazdrościsz dzisiejszym piłkarzom?

Infrastruktury. Warunków do gry. Tego, że mogą występować na takich pięknych stadionach.

Rozmawiał Kamil Kaliszuk

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
1
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...