Jacek Zieliński jeszcze w połowie września na myśl, że ma rozgrywać mecz u siebie, był gotów przestawiać kalendarz do góry nogami. Cracovia w czterech domowych spotkaniach zgromadziła dwa punkty. A potem zaczęła bić każdego po kolei – od Ruchu (2:1), przez Lecha (5:2), Pogoń (4:1), Śląsk (4:1), Lechię (3:0), po Podbeskidzie (4:1). Sześć meczów i sześć zwycięstw, w bramkach 22:6. Miazga.
Robert Podoliński wracał pewnie do Krakowa z myślą, by pokazać, że ta obecna Cracovia wcale nie jest taka dobra. On miał przecież podobnych piłkarzy, nagle kadrowej rewolucji nikt w tym klubie nie przeprowadził, a wyniki – jakże inne. Wypadało więc pokrzyżować rywalom szyki, by na krakowskich kartach historii różnica między obecnym a poprzednim trenerem nie była tak gigantyczna.
Zanim jednak Podoliński zdążył ogarnąć, co się dzieje – Kapustka w 35. sekundzie uderzył w słupek. No i się zaczęło… Deleu świetnym podaniem uruchomił Cetnarskiego, ten w równie dobrym stylu wycofał Rakelsowi i piłka w siatce po rękach bramkarza. Kilka chwil potem: znów w roli głównej Cetnarski. Kapustka zaliczył efektowną asystę drugiego stopnia, Cetnarski chyba dość przypadkowo dograł do Jendriska. I chyba był spalony.
Trochę ta sytuacja budzi niesmak, bo w odpowiedzi do siatki trafił Szczepaniak. Zamiast gola kontaktowego, mogło być wyrównanie. Gdyby Sandomierski kapitalnie zatrzymał główkę Szczepaniaka przy stanie 1:1, nieco inaczej mógłby się ten mecz ułożyć.
Ale to był ten jedyny moment – jakieś 20 minut – kiedy Podbeskidzie mogło liczyć na coś więcej. Cracovia była w wielu elementach lepszym zespołem, przeważała w każdym sektorze boiska. Te jej dynamiczne ataki były dla Podbeskidzia zabójcze. Wójcicki wszedł z ławki na nieco ponad kwadrans i zaliczył dwie asysty: najpierw dorzucił piłkę na głowę Rakelsa, potem wystawił ją Budzińskiemu. 4:1, Podbeskidzie na kolanach, a Krystian Nowak w lesie. Dosłownie. Gość był dziś tak zagubiony, zdezorientowany i pozbawiony świadomości, gdzie znajdują się rywale, że to wołało o pomstę do nieba.
***
Pomeczowy komentarz Thomasa von Heesena (od teraz pod każdym meczem na Weszło): Z Krystianem Nowakiem bałbym się wyjść gdziekolwiek. On zgubiłby się nawet we własnym mieszkaniu.
***