Ta afera już dawno przestała być skandalem o charakterze obyczajowym. To już sprawa, w której głos zabierają najważniejsi ludzie w państwie. Oliwy do ognia dolał wczoraj premier Francji, deklarując, że jeżeli Benzema nie jest wzorem, to nie powinien grać dla Tricolores. – Gdyby dotyczyło to ministra, już nie byłoby go w rządzie – stwierdził Manuel Valls, co wywołało burzę wśród opinii publicznej nad Sekwaną. Adwokat Karima Benzemy zaczął dopytywać, co z domniemaniem winy i „kiedy w takim razie głos zabierze prezydent”, więc… odezwała się była głowa państwa. Nicolas Sarkozy wyraził zniesmaczenie, że Valls – cytujemy – „wykorzystał Benzemę”.
Całej sprawy od początku do końca chyba nie ma już sensu opisywać. Kojarzy ją każdy średnio orientujący się kibic, bo afera nie schodzi od kilku tygodni z okładek. Ale załóżmy, że ktoś przez ten czas nie wychodził z piwnicy i jakoś te newsy do niego nie dotarły. Otóż Karim Benzema postanowił zaszantażować swojego kolegę z kadry, że ujawni seks-taśmę z jego wyczynami, jeżeli nie wpłaci 150 tysięcy euro. Całość bardzo szczegółowo opisaliśmy TUTAJ, ale w tzw. międzyczasie zaczęły wypływać kolejne fakty. Wywiadu udzielił główny poszkodowany, który stwierdził, że „nie zrobiłby tego najgorszemu wrogowi”. – Dałem się wciągnąć w jego grę. Powiedziałem, że chciałbym zapłacić za swoją wolność, ale wszyscy wiemy, że muszą być kopie. Karim odpowiedział, żebym się nie martwił, bo w pełni ufa swojemu przyjacielowi i wszystko zostanie zniszczone – tłumaczył Valbuena.
Sam Benzema, którego wizerunek doszczętnie legł w gruzach, do tej pory nie zabierał głosu. O 20:00 ma porozmawiać z dziennikarzami stacji TF1, natomiast dzisiaj na łamach dziennika „Le Monde” zdążyły wypłynąć fragmenty jego przesłuchania. Pierwsze wnioski? Benzema miota się niczym ryba wyjęta z wody, a na pytanie – to dopiero absurd! – dlaczego nazywał Valbuenę „ciotą”, tłumaczy, że… tak można nazywać każdego, bo to dla nowego pokolenia przyjazne słowo. Jak jednak piłkarz Realu ocenia całe zamieszanie? Jako jedno wielkie nieporozumienie. – Początkowo chciałem, żeby Mathieu miał świadomość, o co chodzi w sprawie, bo mi zrobiono kiedyś coś w takim samym stylu. Przecież tu chodzi o kogoś, kto gra ze mną w reprezentacji, o mojego przyjaciela – tłumaczył Benzema przed sądem.
Ponadto stwierdził, że:
– nie przyznaje się do zarzutów
– przez całą rozmowę z Valbueną generalnie żartował
– chciał jedynie pomóc koledze z reprezentacji
– nie wie, dlaczego powiedział, że widział film, bo tak naprawdę go nie widział
– ma pseudonim „Coco”
– Karim Zenati, który rzekomo był w posiadaniu taśmy, to bliski przyjaciel Benzemy, niemal jak brat i pracuje w jego firmie
– podczas obiadu z Zenatim do Benzemy podszedł tajemniczy człowiek, który miał mu wręczyć prezent od Louis Vuitton, a następnie poinformował, że „istnieje gorący film z Valbueną”.
Cała sprawa wręcz od początku cuchnie na sporą odległość, a wyjaśnienia Benzemy tak naprawdę niewiele w tej kwestii zmieniają. Niby teoretycznie istnieje szansa, że facet jakoś wybieli się wieczornym wywiadem, natomiast z samych zeznań – które są przecież kluczowe – aż bije po oczach brak logiki. Jedno jest pewne – ta afera nie ma prawa zakończyć się happy-endem. W końcu – jak stwierdził sam Valbuena – nie da się wybronić czegoś, co jest nie do wybronienia.