Czasem łapię się na tym, że nie ma już zbyt wielu tematów, które mogłyby zaciekawić górne trzy procent. Niewiele tego, ligę może obejrzeć każdy w stu powtórkach i do tego niemal każdą, felietonistów nam się cudownie namnożyło (a papier cierpliwy, ale i kiedyś grafomania kwitła, a Atlas był jeden), informacje są na pstryknięcie. Ale czasem pstrykasz, pstrykasz i klikasz, a tu nic. Pustka. Białe kartki. Historie wyprane z historii.
Niedawno – po serii zamachów – zastanawiałem się, jak mógłby istnieć świat bez piłki ligowej i reprezentacyjnej. No mógłby – utwierdzałem się w tym przekonaniu – jak przerwano rozgrywki w krajach okupowanych (Polska) bądź będących w stanie wojny (choćby Wielka Brytania). Tymczasem, jeśli chodzi o nasz kraj, niestety powtarzałem mity. I nie ze swojej winy, bo nie ja byłem cenzorem historii.
Bo otóż jeśli pogrzebać nieco dalej, niż nam pozwolono – otóż w czasie II wojny kopano w najlepsze, a i wtedy Gleiwitz miało jedną z najmocniejszych jedenastek! Gdy spojrzeć (nie wiem czemu na tak śladowe relacje w necie, a niektóre nawet po… rosyjsku), otóż liga na obecnych terenach Polski grała i to jak! System rozgrywek, z powodu unikania dalekich podróży, zakładał eliminacje w regionach (grywano tak i w Polsce przed rokiem 1927 i powstaniem centralnej Ligi). Ale potem szło to aż do góry, półfinałów i finałów, w których znajdziemy tak znane jedenastki jak Schalke 04, Hamburger SV, Kaiserslautern, Rapid Wiedeń etc. U nas zaś – prócz Gleiwitz (Gliwic), Koenigshutte (Chorzów, mistrzowie z Wilimowskim na początku!), Stettin (Szczecin), Danzig (Gdańsk), Hindenburg Allenstein (Olsztyn), Posen (Poznań) i Littmanstadt (Łódź, chyba ładniej się w okupację nazywała, choć Piotrkowska szpetniej – Hitlerstrasse), Koenigsberg (Królewiec). To miasta będące w Rzeszy bądź do niej włączone, wraz z piłkarzami. Ale była i Generalna Gubernia. I zerkam na spis jedenastek wojujących w Gaulidze GG, a tam dwie ekipy z Krakau (wow, musieli i wtedy mieć derby jak w niedzielę, pewnie na tych samych obiektach!), były też dwie ligowe ekipy z Warschau! (czyli lepiej jak teraz), no i parę z Radomia, przez pośpiech zapewne nie przemianowanego.
Patronem tego wszystkiego było na ogół, to ciekawostka raczej – lotnictwo Goeringa. Wyobraźcie sobie mecz (były takie, choć komp wskazuje błędy!): Luftwaffe Stettin – Luftwaffe Danzig (teraz, w środę chyba będzie to Pogoń Szczecin – Lechia Gdańsk!). Albo mecz w Bytomiu (Beuthen) reprezentacji Niemiec z Rumunami, 50 tysięcy Ślązakow na trybunach a gola za golem wali katowiczanin z urodzenia Wilimowski).
Czemuż to wszystko gdzieś się pochowało. Ano… z poprawności politycznej (i historycznej), która wyrządziła tak wiele krzywdy także mnie, niepoprawnemu (nie zapomnę dyskusji z Maciejem Polkowskim, red. nacz. PS – on pisał, że Wilimowski to wróg, renegat i zdrajca, ja że piłkarz niemiecki i mógł grać gdzie chciał, on – że gówniarze tacy jak ja nie znają historii własnego narodu!!!
Otóż najbardziej wstydliwe było nie to, że grał Wilimowski. Że wielu jego kolegów z boiska gralo w tej Gaulidze i oni też, w komplecie, stworzyli na przykład powojennego Górnika Zabrze w mieście Hindenburg, z prezesem, który był szefem hitlerowskich związków zawodowych. Z piłkarzami, którzy w wojnę poznali i front wschodni, ale i pływanie na U – Bootach, a Cieślik nie załapał się do służby w Wehrmachcie jedynie ze względu na młodociany wiek…
Jak wspominał Górski (to już Lwów – Lemberg), który kopał w kilka lat ledwie dla klubów polskich, sowieckich i niemieckich – wyzywano ich, Polaków z trybun krzycząc, że sprzedają się „za chleb i marmoladę”.
Otóż – stąd to poprawianie historii bądź jej wymazanie – luka dotycząca Krakau i Warschau, bo w Oberschlesien bohaterów, którzy woleliby obóz koncentracyjny zamiast grania za kartki na żywność, raczej nie było. Ba, naprzód Lipiny (TuS Lipine bodaj), z reprezentantami Polski awansował do finału Pucharu Niemiec, zwanego pucharem Tschammera – hitlerowskiego ministra sportu.
No więc Warschau i Krakau – cztery kluby i same białe plamy. Mogę przyjąć z pewnością, gdy chodzi o stolicę, że kolaborowali w wojnę byli i znani wówczas zawodnicy Polonii i Legii, tak jak Adolf Dymsza grywał w niemieckich komediach. O tym wspominali moi bardzo starzy rozmówcy, gdy pisałem artykuły do „PN”. Ale moich szefów to nie interesowało – że ktoś z Polonii kolaborował??? Oni raz w roku drukowali wspomnienia seniora naszego, Miecia Szymkowiaka (ten przesympatyczny dziennikarz i kopalnia informacji był nawet… selekcjonerem kadry, zapewne jako jedyny znał bowiem „okupacyjnych” graczy!). No i Miecio raz w roku opisywał okupacyjny, nielegalny klub „Błysk”, z którym grywał na Polach Mokotowskich. Ale nie miał szans na Gauligę – to już ode mnie. Tam potrzebna była volkslista, albo takie umiejętności futbolowe, że Niemcy brali do siebie bez pytań. I takie umiejętności Polacy wtedy mieli – tydzień przed wojną ograliśmy na Legii wicemistrzów świata sprzed roku (czyli z ’38) Węgrów 4:2 (trzy – Wilimowski). Na igrzyskach ’36 – bez Wilimowskiego zdyskwalifikowanego za pijaństwo – czwarta lokata, też niezła, grali wtedy sami ze świata najlepsi.
No więc kto pokaże listę tych folksdojczów futbolowych, nie będzie ferował wyroków o patriotyzmie, a raczej uzupełni lukę w piłkarskiej historii. I potwierdzi, a może zaprzeczy, czemu Polonia Warszawa została mistrzem na gruzach? Taka wytrenowana czy (wolałbym wierzyć w to drugie oczywiście) taka odrodzona?
Trudno mi zresztą sobie wyobrazić czemu nie natykam się na wspomnienia tamtych czasów, gdy nic już za to nie grozi, nawet społeczne potępienie. Tu łapanka w Warszawie, a tu wyjazd na derby Krakowa tramwajem – ten na front, ten na przepustce, Frankowi mina urwała nogę, od Janka znaku życia od dwóch lat, Józek strzelił gola z trzydziestu metrów i dostał przydział na węgiel… Życie futbolowe w okupowanej Polsce.
Ktoś to wymazał wszystko, pewnie strach – poza Górskim. Bo on wcielał w życie teorię, którą wyczuwał intuicyjnie, a której uczą najlepsi negocjatorzy (i faceci kręcący ustawicznie na boku, jak ja) – trzeba zawsze mówić prawdę. Bo prawdę… najłatwiej zapamiętać.
Ludzie, którzy grali w Gaulidze, lidze wielu państw w środku Europy, w okupacyjnej Lidze Mistrzów niemal, mają dziś pomiędzy 80. a 100. rokiem życia. Jeśli jest gdzieś jakiś młody chłopak, który nie zniechęci się do słuchania tych staruszków, i napisania, a właściwie odtworzenia historii paskudnej, takiej z gatunku nie do wiary, a jednak naszej – pokłonię mu się niziutko, i przeczytam chętniej niż współczesne biografie, poza Bestem w zasadzie jednakowe.
Wymierają ostatni świadkowie i uczestnicy Gauligi. Rozgrywek, w których nagrodą bywał czasem jeszcze jeden miesiąc życia całej rodziny. Odmowa gry kończyła się…
Może warto przypomnieć i tych Niezłomnych, którzy nie skusili się na chleb i marmoladę?
Nie wierzę, że nie było takich. Takich upartych, z Mostu na rzece Kwai.
Polityka historyczna, o której mówią władze, to także polityka futbolowa. Warto ją odtworzyć. Choć to nieco trudniejsze, niż wytypowanie zwycięzcy Złotej Piłki.
*
A moja kolejność 2015
1. Vardy
2. Bravo
3. Mraz
I zachęcam was do typowania własnych laureatów, ale żeby sięgnąć poza poprawność i poza sprawy oczywiste. Patrzeć nie tylko na osiągnięty cel, ale też – na punkt wyjścia.
Poza mną chyba żaden inny dziennikarz sportowy nie ma o czymś takim w ogóle pojęcia. Punkt wyjścia.
No, ale tego wam akurat zazdroszczę!