Już parę ładnych lat temu widziano w nim nieprzeciętny talent i wróżono nietuzinkową karierę. Slaven Bilić, w czasach, kiedy był selekcjonerem reprezentacji Chorwacji, mówił: ten chłopak to przyszłość naszego futbolu. Drugi mecz w narodowych barwach zagrał jeszcze na Euro 2008, wchodząc z ławki w końcówce spotkania z Polską, z dziewiątką na plecach. Od tamtej pory minęło siedem i pół roku. Pobłądził, pochodził po labiryncie, ale nareszcie znalazł wyjście. Dziś Nikola Kalinić robi zawrotną karierę we Włoszech, a te śmielsze media przymierzają go nawet do roli komendanta straży, która ma uratować posadę Jose Mourinho w Chelsea.
W ostatnim meczu Ligi Europy z FC Basel, był faulowany dziesięciokrotnie. To rekord tej edycji. Po zejściu z boiska wypłynęły zdjęcia jego poobijanych kolan, na co włoskie media odpowiedziały rzecz jasna lamentem i oburzeniem. To jednak nie tymi liczbami kierują się ludzie, widząc w nim świetnego napastnika. W tamtym, wygranym 2:0 meczu, gola nie strzelił, ale zaliczył asystę przy trafieniu Bernardeschiego. Asystę, która – zdaniem lokalnych mediów – jest namacalnym dowodem, że mimo średniego już jak na piłkarza wieku, Kalinić rozwija się z tygodnia na tydzień. Każdym golem, asystą, każdym udanym występem, do balonika wdmuchiwane jest powietrze.
Statystyki? Dziesięć goli w Serie A i Lidze Europy. Dziesięć goli w piętnastu meczach. Wynik może nie monumentalny, ale na pewno zwracający uwagę. Trudno znaleźć piłkarza, który z miejsca w ten sposób rozpoczyna karierę w Serie A. Lidze, która może i nie jest najsilniejsza, ale na pewno najtrudniejsza dla napastników. Najświeższe przykłady? Bardzo proszę. Carlos Bacca kosztował Milan okrągłe trzydzieści baniek, a do siatki trafił sześciokrotnie. Edin Dzeko pięć razy, Stevan Jovetić trzy, Mario Mandzukić pięć. Różnice nie są tak wyraźne, bo sezon jeszcze nie sięgnął półmetka, ale już teraz spokojnie można stwierdzić, że biorąc pod uwagę stosunek ceny do jakości, to Kalinić jest jednym z najbardziej trafionych interesów. Kosztował 5,5 miliona euro, a już dziś są chętni, żeby zapłacić dwa, może nawet trzy razy tyle.
Hejterzy zarzucali mu, że strzela tylko na wyjeździe, więc zamknął im usta w ostatniej kolejce. Fiorentina przegrywała z Empoli juz 0:2, ale Kalinić w pojedynkę, za uszy, wyciągnął ją na remis. Włosi lubią porównania i we Florencji wymyślili, że to nowy Batistuta. Przesada, zdecydowana, bo Batigol był lepszy pod każdym względem, a jedyną cechą, która ich łączy – przynajmniej na tę chwilę – jest bramkostrzelność. Jakim napastnikiem jest Kalinić? Zdaniem Włochów to nowy typ. Ani standardowy finisher, ani artysta, ani tym bardziej król górnych piłek. “La Gazzetta” pisze, że to napastnik, który skutecznością razi już od pierwszego kopnięcia. Dosłownie, bo chyba wszystkie bramki dla Violi, które zdobył do tej pory, zdobywał bez przyjmowania piłki. Pierwszy kontakt, strzał, gol. Bez ceregieli.
Kiedy był mały i w wieku dziewięciu lat poszedł na trening Hajduka Split, w głębi serca nie wierzył, że zrobi wielką karierę. Albo inaczej: serce podpowiadało, że się uda, a mózg konsekwentnie te pozytywne myśli wyrzucał. Pozostał skromnym i spokojnym chłopakiem. Nigdzie nie wychodzi, stroni od imprez, przynajmniej oficjalnie. Nie kusi, chociaż mieszka niemal w samym centrum Florencji.
Ciekawe, że Fiorentina interesowała się nim już w 2008 roku, kiedy był czołowym snajperem w lidze chorwackiej i Hajduku Split, gdzie zdobył 17 bramek w 25 meczach. Wtedy, jako dwudziestolatka, wyceniano go na dziesięć milionów. Teraz wzięli go za nieco mniej, jako piłkarza doświadczonego, z lontem podpalonym i przygotowanym do eksplozji. Takiej eksplozji nie przewidziałby z pewnością nawet on sam. Nawet jeśli w poprzednim sezonie, w barwach Dnipra, oglądaliśmy go w finale Ligi Europy na Stadionie Narodowym, gdzie zresztą zdobył honorową bramkę. Wówczas oczy ze zdumienia przecierali przede wszystkim Anglicy. To Wyspy Brytyjskie, nie Włochy, miały być dla niego ziemią obiecaną. To tam miał eksplodować, ale doświadczenie w Blackburn było traumatyczne.
W Anglii do dziś krąży plotka, że w 2010 roku do Blackburn miał trafić Robert Lewandowski, ale transfer odwołano z powodu wybuchu islandzkiego wulkanu. Potem angielscy dziennikarze żartowali, że nie wybuchł kilka miesięcy wcześniej, kiedy na jednym z lotnisk wylądował samolot z Kaliniciem. Blackburn zapłacił za niego 6 milionów funtów, czyli naprawdę niezłe pieniądze. Na Bałkanach miał świetną reputację, ale w Bkackburn nigdy nie spełnił oczekiwań. Skończyło się na trzynastu golach w 56 meczach. U Sama Allardyce’a był pierwszym wyborem, ale kolejny menedżer, Steve Kean, postawił na nim krzyżyk. Domagał się transferu, ale klub nie chciał go puścić. Na początku żądali dwunastu milionów, ale ostatecznie zeszli do sześciu i opchnęli do Dnipra Dniepropietrowsk. Uraz do Wysp najwyraźniej pozostał, bo tego lata miał oferty choćby z Aston Villi czy West Hamu. Grzecznie podziękował, obierając kurs na stolicę Toskanii.
Teraz interesuje się nim wiele czołowych klubów. On jednak ponoć jest kompletnie zakochany we Florencji. W Ponte Vecchio, w Piazza della Signoria. To pisali jednak włoscy dziennikarze, którzy – jak wiadomo – mają skłonność do przesadnego romantyzmu. Romantyzmu, dla którego w dzisiejszej piłce miejsca już nie ma.