Wszystkie drużyny, które przeżywają kryzys i potrzebują tzw. meczu na przełamanie, powinny czym prędzej umawiać się na sparing z Koroną na stadionie w Kielcach. Aktualnie przegrać tam to wstyd, coś jak dać się pokonać w FIFĘ własnej dziewczynie. Tylko grająca w eksperymentalnym składzie Jagiellonia wracała stamtąd bez choćby punktu, a miało to miejsce… w połowie lipca. Szesnaście kolejek temu! O tamtej pory Korona na oczach swoich kibiców wyszarpała przeciwnikom dwa remisy i pięć razy dostała w cymbał. Dziś od Zagłębia Lubin.
Drużyna Marcina Brosza dzięki dobrej grze na wyjazdach ciągle utrzymuje się w czołowej ósemce, ale trener kielczan nie jest ślepy, widzi, że jego podopieczni tracą impet. W związku z tym zapowiedział zmiany w składzie, nieco zapominając o tym, że – delikatnie rzecz ujmując – nie dysponuje zapleczem godnym pozazdroszczenia. Od pierwszej minuty zobaczyliśmy więc Pyłypczuka, który ostatni raz widziany był na murawie na początku października i grającego ostatnio mniej Marcina Cebulę, a z ławki na pół godziny wszedł Tomasz Zając, który na występ czekał niemal tyle co wspomnianym przed momentem Ukrainiec.
Na takie szaleństwa mógł pozwolić Marcin Brosz. Odkurzenie trzech nazwisk nic nie dało, drużyna dalej pokryta jest smutną przeciętnością. Trochę żal patrzeć. Początek meczu w wykonaniu Korony jeszcze nie był najgorszy, w końcówce gospodarze również przycisnęli, ale w środkowej fazie spotkania odegrali role lekko ożywionych pachołków dla drużyny z Lubina. Naprawdę ciężko nam znaleźć choćby jednego piłkarza Korony, pod którego adresem można by skierować ciepłe słowa. A zazwyczaj po takich meczach mogliśmy przynajmniej napisać, że Sierpina zagrał ambitnie i jak na siebie bardzo dobrze.
Zagłębie zrobiło swoje, a zwycięstwo znów, tak samo jak w Bielsku dał duet Janoszka-Jach. Niesamowite przebudzenie – przez pierwszych piętnaście kolejek dwójka ta strzeliła dokładnie tyle samo bramek w lidze co autor tego tekstu i jego redakcyjni koledzy. Ale skoro Michal Papadopulos i Krzysztof Piątek zacięli się na dobre, ktoś w końcu zacząć pchać ten wózek do przodu. Młodego możemy jeszcze za dzisiejszą grę pochwalić, lecz Czech zmarnował taką sytuację, że powinien honorowo opuścić murawę i od razu z buta udać się w podróż powrotną.
A wraz z nim cała ekipa Korony. Do Lubina i z powrotem jest jakieś 800 kilometrów – wystarczająca kara za kolejny blamaż przed własną publicznością. Choć może jesteśmy trochę zbyt ostrzy? Biorąc pod uwagę to, co działo się w Kielcach przed sezonem, znęcanie się nad tą drużyną kojarzy nam się trochę z naśmiewaniem się ze szkolnych łamag.