Ludzie kochają ryzyko. Do takiego wniosku dojść łatwo, jeśli spojrzy się na popularność górskich wspinaczek czy bungee, nurkowania, podróży do Egiptu, i tysiąca innych atrakcji, na przykład wstępowania do komandosów czy od razu do służby saperskiej. Zatem ludzie będą chodzić na mecze i na zakupy nawet gdy wokół zaczną wybuchać bomby – tak już mają, chyba nawet i wtedy, kiedy rozrywki te staną się zakazane. Może nawet będą atrakcyjniejsze?
Może tak być. Pamiętam jak w Anglii przerwano nam mecz alarmem bombowym, wyprowadzono widzów i schowano piłkarzy, a to wskutek zostawionego czegoś tam w sreberku, co po dwugodzinnym badaniu okazało się niedojedzoną kanapką. Co ciekawe – nas dziennikarzy nie ewakuowano, jakby można nas wysadzać do woli, i zupełnie żeśmy się tym nie przejęli, bo biuro prasowe serwowało co należy się każdemu człowiekowi w niebezpieczeństwie. Aha, u nas rozgrywającym był Mario Piekario (ten co dziś piłkarzami handluje) i strach też go nie sparaliżował – raczej zagrał jeden z najlepszych meczów w karierze.
Jak nam zabronią grania, jak w Belgii w weekend (ale miał ten Linetty farta, w Szczecinie wolno było grać), będzie jak za komuny z grą w pokera i ruletę (kwitło), w okupację z handlem mięsem, albo wszędzie w świecie z walkami psów. Zakazy zawsze podnoszą temperaturę emocji i nie powiem, że czekam na pierwszy zakazany mecz na zaminowanym polu, ale jestem na coś takiego gotów.
A gdy mówi się o stu kilkudziesięciu ofiarach w Paryżu – działa to tylko na nasze uczucia, europejskie że się tak wyrażę, ale tej Europy minionej. Arabów już niekoniecznie. Daję czasem przykład, iż tylko w tegorocznej pielgrzymce do mekki, będącej obowiązkiem każdego muzułmanina przynajmniej raz w życiu, stratowano wiernych tysiąc pięciuset, dziesięć razy więcej. I nikt się tym nie zmartwił przesadnie, bo jak i u nas różne są drogi do raju.
Kiedy jednak mówi się, że ich droga jest krwawa, że dżihad, że wojna z niewiernymi etc. – otóż każda młoda religia taka właśnie jest, i takie też było chrześcijaństwo. Mieliśmy i wojny krzyżowe, i krwawe zdobywanie, ba, wycinanie terenu (historia Polski to św. Wojciech i rzeź Prusów, szkoda, że nie wszystkich – mawiano później), Święta Inkwizycja i stosy, takie tam masakry dzień po dniu. Choćby, też w Paryżu i okolicach Noc św. Bartłomieja, w której wybito 20 tysięcy hugenotów, innowierców… I czytam w wikipedii: wielu katolików cieszyło się, papież odprawił mszę dziękczynną i wybił medal z tej okazji…
Ktoś powie, może słusznie, że to było dawno temu, a nas zabijają teraz i teraz się cieszą, jak na meczu w Stambule – to tylko kwestia smaku lub jego braku.
Akurat mignął mi jakiś transparent na Jagiellonii za bramką, z którego odczytałem ostatnie słowo: „…dziczy!”, co odszyfrowuję, że nie chcą tam żadnej dziczy. Barbarzyńców. I skojarzyłem, że samo to słowo – nie zmienia się jednak od tysięcy lat. Bo barbarzyńca to ktoś niezrozumiały dla starożytnych, mówiący „bar bar” – czy nie to samo odnaleźć da się w „Allach akhbar”?
***
W USA zabronili dzieciom główkować, ale nie zdziwiło mnie to wcale – tam zabraniają małolatom nawet picia piwa i wchodzenia do klubów z alkoholem. Być może uderzanie się piłką w głowę uznano za bardziej niebezpieczne niż tradycyjne posługiwanie się bronią palną, nie wiem, wiem za to iż ja w młodości często odbijałem galę wybitą z piątki, namokniętą, ważącą kilka kilogramów i nie mam przetrąconego kręgosłupa (chyba że moralny). Natomiast moja córka nie główkowała ani razu, i maszeruje przez życie z przecudną skoliozą.
***
Żeby was nie katować – słabiutka ta młodzież amerykańska nie jest, w finale mundialu jedna stamtąd walnęła gola z połówki nawet, cudnej urody, i wyjątkowo jak na tamtą ekipę „nielesbijka”, do tego Niemrom (to niestety najlepsze, co przespałem w tym roku), za to słabiutko główkują ich szefowie. Moja nadzieja w tym, że nominację Republikanów zdobędzie Trump. Też Donald, ale jakby inny i nie na pensji.
Aha, koledzy Donalda, czyli z Lechii (wypierają się go zdecydowanie od lat) przemaszerowali przez Gdańsk żądając tego co Dania na przykład. Znaczy się już tacy wcale nie nieeuropejscy!
***
Leicester liderem, co dziwi, bo widziałem parę meczyków. Ale bywali w Anglii i dziwaczni, by nie rzec głupi mistrzowie – od Preston, Portsmouth, Burnley (dwa razy!), Derby, Forest, Ipswich… Nawet tytuł, pierwszy Chelsea był zrazu głupi. Leicester dobrze się kojarzy przez Linekera, teraz Vardy’ego, a przecież różnica między nimi jest kolosalna.
Bo to, że Czernych z Jagi strzelił właśnie gola w stylu Romario nie oznacza, że nim jest.
Na szczęście nie jest też taki głupi i majątku w Lublinie nie straci, szczególnie że go nie posiada.
***
Niektórzy silnie się podniecają, że Marek Zieńczuk zagrał w lidze po raz 400-setny, i walnął ładnego gola. Doceniam to, że ładnie dorzucał niegdyś z lewej strony (może tylko Wilk tak umie, teraz w Sosnowcu, i Mraz w Gleiwitz, takie istotne rozróżnienie Śląska z Zagłębiem), ale… Nie będę cały dzień wypominał gościowi, że spieprzył Wiśle Ligę Mistrzów i to haniebnie, ale… Skoro udało mu się strzelić podcinką dopiero w 400setnym meczu w życiu – wiele to wyjaśnia.
Choć nie bądźmy tacy bezlitośni. Niegdyś wyczytałem, że naukowcy zachwyceni celnością wykazywaną przez aktorów w westernach (to trafianie w lecąca monetę itp.) postanowili zbadać legendarne colty (od nazwiska wynalazcy, co ciekawe Kałasznikow swojego nie wymyślił wcale – jedna jest wersja, że ukradł, a druga że narysowała mu go żona i nie wiadomo już co gorsze!). No i okazało się, że colt trafia raz na… 400 strzałów. Jak Zieńczuk podcinką!
Kiedyś strzelałem z jednym księdzem z colta, fan Legii, pozwolenia jak mówił nie musiał mieć bo broń stara i zabytkowa, na proch i kule, pakuły, no i pouciekały wszystkie zające na Mazurach… Bo ksiądz Franciszek z Wawra no i pan Paweł się bawili…
Eeee, nasi piłkarze bawić się tak już nie potrafią.
***
Tomek Ćwiąkała zadebiutował w Realu przed Lewandowskim, złożyłem gratulacje w One Man Show, na co odpisał pojmując istotę rzeczy doskonale: „Księgowa zadowolona”.