Trafiał już w tej kolejce Sobiech, Milik, Rybus, trafia i Grosicki. Polski skrzydłowy nie przestaje wysyłać kolejnych sygnałów trenerowi Montanierowi, że zasługuje na miejsce w podstawowym składzie. Problem jednak w tym, że ilekroć Kamil już ląduje w tej jedenastce – nie jest w stanie strzelić gola. A jako rezerwowy strzelił właśnie czwartego w sezonie.
Pięknym akcentem kończy się weekend z udziałem Polaków na zagranicznych boiskach. Dopiero co sędzia zagwizdał po raz ostatni w meczu Rennes z Bordeaux. Na tablicy remis 2:2, w czwartej minucie doliczonego czasu gry czerwona kartka dla gości i zmarnowany rzut karny przez gospodarzy. Francuzi będą pewnie żyli tym spotkaniem, ale nas – wybaczcie – niespecjalnie interesuje końcówka. Co najważniejsze, wydarzyło się kwadrans wcześniej.
Kamil Grosicki a frappé au but comme si il jouait dans son jardin avec son fils #SRFCFCGB pic.twitter.com/Fjn6iEYESM
— 3ème mi-temps (@3emeMiTemps) November 22, 2015
Cztery bramki w ciągu 470 minut. Grosicki wpisuje się na listę strzelców średnio co niespełna dwie godziny. Że to niezły wynik? No, mało powiedziane. Spróbujcie sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby grał cały czas. A jeśli ktoś nie pamięta, to Polakowi dopiero co liczono mecze bez gola w Rennes, po raz pierwszy we Francji trafił dopiero w połowie sierpnia.
Z chęcią napisalibyśmy, że Turbogrosik pójdzie teraz za ciosem, że przy takiej średniej wykręci zajebisty wynik w sezonie. Jest mała przeszkoda: Montanier niechętnie posyła go w bój od pierwszej minuty. W tym sezonie zrobił to dopiero trzy razy, mimo że w tym momencie nikt nie strzelił w Rennes więcej goli od Kamila.