W reprezentacji jest nominalnie czwartym/piątym napastnikiem. W Bundeslidze trzyma się dzielnie już przez piąty sezon i choć rzadko strzela, to nie traci miejsca w składzie i gra wyjątkowo regularnie. W długiej rozmowie Artur Sobiech opowiedział szczegółowo o swojej niemieckiej karierze. Jakie poczynił kroki, by w końcu nie mieć problemów ze zdrowiem? Kto w Hannoverze jest fizycznym fenomenem? Z kim można powspominać Ekstraklasę? Jak wyglądało pożegnanie z Józefem Wojciechowskim i jak Artur poruszał się po Hanowerze bez prawa jazdy?
Ostatnio doszliśmy do wniosku, że twoją karierę w Niemczech można zamknąć w następującym cyklu newsów: „spektakularny powrót Sobiecha. Gol z kimś tam”, „Sobiech gra, ale wciąż nie strzela”, „Sobiech łapie uraz” i od nowa. Zgodzisz się?
Nie do końca, bo szczególnie w tym sezonie moja gra jest bardzo uzależniona od dyspozycji zespołu. W poprzednich latach mieliśmy lepszych zawodników, ale najlepszy piłkarz ubiegłego sezonu Stindl odszedł, transfery trochę nie wypaliły, odmłodziliśmy zespół i nie wszystko do końca funkcjonuje tak, jak powinno. Napastnika rozlicza się przede wszystkim z bramek. Tak było, jest, będzie i nie mam o to pretensji. Nie stwarzamy jednak zbyt wielu sytuacji, a nie ukrywam, że najlepiej czuję się właśnie w szesnastce. Nie jestem typem, który weźmie piłkę i minie trzech-czterech rywali. Najbardziej odpowiada mi wykańczanie akcji bramkowych. Tych jednak w tym sezonie tak wielu nie mam.
Mimo wszystko trzymasz się pierwszego składu. Zanotowałeś najdłuższą serię występów w pierwszym składzie, od kiedy pojawiłeś się w Hannoverze.
Wcześniej też miałem dość długą serię, ale zakończyła się kontuzją. Widziałem jednak, co się dzieje i poczyniłem kilka kroków, żeby w końcu było dużo lepiej ze zdrowiem. Na razie się udaje. Wdrożyłem nową dietę i nie mam już tylu problemów co wcześniej.
Healthy plan by Ann?
Współpracujemy z Anią Lewandowską od kilku tygodni. Zaczęło się od tego, że moja narzeczona Bogna, która wcześniej się z nią znała, konsultowała pewne sprawy. Doszliśmy do wniosku, że jeżeli coś robić, to na sto procent i od kilku tygodni porządnie wzięliśmy się za dietę. Bogna ma swój tryb, wcześniej przecież też grała w Bundeslidze, a teraz na miejscu w Hannoverze, ale również chce się dobrze czuć i zdrowo odżywiać. W głównej mierze skupia się jednak na mnie. Spędza dużo czasu w kuchni.
Władze Bayernu nie mają nic przeciwko, że żona Roberta pomaga konkurencji?
O tym nie pomyślałem, ale miejmy nadzieję, że nie!
Opowiedz, co dokładnie zmieniłeś w diecie.
Wiele rzeczy. Zrobiłem badania krwi, żeby sprawdzić, na które produkty mam nietolerancję i które nie dostarczają organizmowi energii. Nie zdawałem sobie sprawy z wielu spraw. Na przykład, że mój organizm nie toleruje pomarańczy, kawy, glutenu czy produktów zbożowych, a to przecież normalne, codzienne posiłki. Część odstawiłem na trzy miesiące, część na sześć, część na rok, całkiem zrezygnowałem z pieczywa i do tego dołączyłem suplementy diety i probiotyki, żeby odbudować florę bakteryjną. Dokonałem naprawdę wielu zmian, żeby w końcu unikać tych kontuzji. Od kilku miesięcy – odpukać – wszystko idzie we właściwym kierunku.
Jak to w ogóle przebiegało? Złapałeś kolejny uraz i zadzwoniłeś do Roberta z pytaniem: „co ty, chłopie robisz, że cię te kontuzje omijają, bo ja już mam dość?”.
Usiedliśmy w klubie z trenerem przygotowania fizycznego, lekarzami, fizjoterapeutami i zaczęliśmy się zastanawiać, co zrobić, żeby unikać tych kontuzji. Tak jak powiedziałeś – jestem w Hannoverze już piąty rok, a nie rozegrałem ani jednego pełnego sezonu. Zawsze coś się przytrafiało. Jeżeli wypadasz na dwa tygodnie po naderwaniu mięśnia czy więzadła na kilka miesięcy, to znów potrzebujesz czasu, żeby przywrócić normalny rytm. Z tym głównie był problem. Pierwsze kroki poczyniłem więc w klubie, a potem, już dzięki znajomości Bogny z Anią, poszliśmy kilka kroków dalej.
Jesteś przy tym takim fanatykiem jak Krychowiak, który narzeka na za dużą ilość tłuszczu w tuńczyku?
Jak wspomniałem – skoro się za to wziąłem, to już na maksa. Do końca. Obrałem ścieżkę i będę nią szedł, aż przyjdą efekty.
Alkohol?
Wszelkie trunki odpadają.
Czujesz, że to może być dla ciebie przełomowy sezon w Bundeslidze? Masz wrażenie, że jeżeli się odblokujesz albo gra Hannoveru zacznie się kleić, to możesz stać się wiodącą postacią?
Jakiś potencjał mam, ale trzeba go wykorzystać i zdobyć te – powiedzmy – 10-12 goli na sezon. Jeżeli zespół stwarza sytuacje, napastnik czuje się dużo lepiej. W tym momencie funkcjonuje to jednak tak, że jeśli pojawia się jedna sytuacja, to muszę ją kończyć bramką.
Z Borussią pokazałeś, że potrafisz.
Akurat mieliśmy przerwę na kadrę, nie byłem jeszcze powołany, ale dałem pozytywny sygnał w sparingach. Strzeliłem pięć bramek z drużynami z niższych lig i trener powiedział, że z Borussią zagram od początku. Wyszło bardzo dobrze, strzeliłem dwa gole, ale nie oszukujmy się – potem nie udało się tego podtrzymać. Teraz trzeba się przełamać.
Czujesz się pewniakiem w ataku?
Na moją pozycję mamy trzech zawodników. Charlison Benschop i reprezentant Turcji, Mevlut Erdinc, którego sprowadzili przed sezonem za spore jak na Hannover pieniądze, ale który miał ciężki początek. W pierwszej kolejce nie wykorzystał karnego, potem to się kumulowało i miał problem, żeby się wkomponować. Dzięki temu dostałem szansę. W czwartej kolejce wskoczyłem i nie oddałem miejsca do dzisiaj.
Widziałeś ranking „Kickera”?
Nie, w ogóle nie sprawdzam takich rzeczy.
Sklasyfikowali cię na 209. miejscu w Bundeslidze, czyli prawie na samym dole.
Od tego są dziennikarze, żeby klasyfikować piłkarzy. Po co mam się tym denerwować? Wolę się skupiać na treningu.
A nie myślałeś, żeby coś zmienić w swojej grze i stać się bardziej mobilnym zawodnikiem? W Ekstraklasie nie ograniczałeś się do pola karnego. Potrafiłeś błysnąć prostopadłym podaniem.
Ale w Ekstraklasie, w Ruchu, grałem jako podwieszony napastnik, a tutaj jestem typową dziewiątką. Trener raczej nie chce, żebym schodził po piłki i rozgrywał. Widzę, że mam sporo do poprawy. Oglądam swoje mecze i analizuję, w jakich sytuacjach mogłem zachować się lepiej. Liczę jednak, że poprawa w końcu przełoży się na cały zespół i gra zacznie się zazębiać. Zdobycz punktowa nie jest za ciekawa. Ledwie 11 punktów. Kolejny sezon, kiedy Hannover walczy o dalszy pobyt w Bundeslidze. Rok wcześniej zapewniliśmy sobie utrzymanie dopiero w ostatniej kolejce. Chcemy w końcu się podnieść.
Narasta w tobie frustracja, kiedy kończysz kolejne mecze bez gola?
Nie, człowiek dojrzewa. Wiem, że w końcu zacznie wpadać.
Jak w ogóle oceniasz cały swój pobyt w Niemczech? Z jednej strony – nie da się ukryć, że brakuje ci bramek, z drugiej – gdybyś był słaby, toby po prostu cię odpalili. Logiczne, że nie trzymaliby przez pięć sezonów kogoś, na kogo nie liczą.
Oczywiście, że mogłem więcej wycisnąć z tego pobytu, ale kontuzje ciągle wybijały mnie z rytmu. Jak to oceniam? Ciężka sprawa. Mam kontrakt do 2017, zdążyłem już przedłużyć umowę i nigdy nie dostałem sygnału, że jestem tu niepotrzebny. Nigdy działacze ani trener nie przyszli z informacją: „szukaj sobie klubu”. Było jedno okienko transferowe, kiedy sam chciałem odejść, ale włodarze i dyrektor definitywnie się na to nie zgodzili. Zastanawiałem się nad zmianą otoczenia i spróbowaniem sił gdzie indziej, ale w Niemczech.
Pisało się też o możliwym powrocie do Polski.
Nie, to tylko spekulacje. Tematu powrotu nigdy nie było. W grę wchodziła wyłącznie Bundesliga.
A 2. Bundesliga?
Pojawiały się takie propozycje, ale nie byłem zainteresowany. Przy większości ofert sam klub nawet się nie zgadzał.
Zamykając temat – nie bierzesz pod uwagę powrotu do Polski.
Nigdy nie mów nigdy, ale na dziś – nie. Wrócę na zakończenie kariery.
A kontrakt będziesz chciał przedłużyć?
Jeżeli pojawi się propozycja, to usiądziemy do stołu i podejmiemy temat. Nie myślę o zmianie klubu.
Edward Kowalczuk, jeden z trenerów Hannoveru, twierdzi, że z roku na rok masz coraz lepsze parametry skocznościowe i szybkościowe.
Mieliśmy przed miesiącem badania szybkościowe i wypadłem najlepiej w drużynie. W czołówce był jeszcze Benschop, drugi napastnik, który przyszedł do nas z Fortuny Dusseldorf, ale teraz ma naderwany mięsień czworogłowy. Jeżeli chodzi o skoczność, też jestem w czołówce. Szczerze – „fizyka” wygląda naprawdę dobrze, ale nie mogę spoczywać na laurach. Cały czas to pielęgnuję we współpracy z trenerami. Pan Kowalczuk bardzo mi pomógł zwłaszcza na początku, zanim opanowałem niemiecki do perfekcji. Do dziś robimy indywidualne treningi, pracujemy nad mocą, siłą, dynamiką i skocznością. Wszystko zmierza w dobrym kierunku i to sama przyjemność pracować z takim fachowcem. W Niemczech to bardzo szanowana postać. Dwa tygodnie temu trener skończył 70 lat i wszyscy gratulowali mu dobrej formy. W takim wieku biega sześć kilometrów w lekko ponad 30 minut. Pokazuje wszystkie ćwiczenia. Fizycznie to fenomen. Naprawdę fenomen.
Z Marcelo też się trzymasz?
Kojarzyłem go z Wisły, a on mnie z Ruchu. Czasem się tylko śmiejemy, że w Polsce zdobywał wiele bramek po stałych fragmentach – w jednym sezonie miał chyba z dziesięć – a w Niemczech nie może się przełamać. Poza tym – wiadomo, żarty po polsku, bo jeszcze trochę rozumie, ale z czasem język ucieka. Marcelo to dobrych duch szatni. Szybko się wkomponował i ma pewne miejsce na środku obrony.
Jak na twoją pozycję i ogólnie Polaków w Bundeslidze wpłynęły wyczyny Lewandowskiego? Zmieniła się opinia na temat naszych piłkarzy czy wręcz wzrosła presja, bo Hannover też chciałby mieć swojego „Lewego”?
Zmieniło się postrzeganie polskich zawodników, ale wszystko zaczęło się od Borussii. Lewandowski, Piszczek i Kuba zrobili tam świetną reklamę. Zdobyli mistrzostwo, puchar i doszli do finału Ligi Mistrzów. Od tego momentu patrzy się na Polaków inaczej, ale jeżeli nie będziesz udowadniał na treningach, że miejsce w kadrze ci się należy, to prędzej czy później cię odpalą. Od Roberta wiele można podpatrzeć, to najlepsza dziewiątka na świecie, ale – wracając do pytania – nigdy nie usłyszałem, że miałbym być nowym Lewandowskim.
Miejmy to pytanie za sobą, bo słyszy je każdy z naszych „stranierich” – lepiej wyjeżdżać na Zachód w młodym wieku i tam nadrabiać braki czy czekać na ustabilizowanie pozycji w Ekstraklasie?
Kiedy pojawia się oferta, trzeba jechać jak najszybciej. Wsiadać do pociągu, który się zatrzymał, bo druga szansa może nie nadejść. Sam nie wahałem się ani chwili. Zawsze miałem takie podejście, że chciałbym wyjechać, najlepiej do Bundesligi. Wiadomo też, jaką miałem na koniec sytuację w Polonii.
Podaliście sobie ręce z Józefem Wojciechowskim?
Szczerze? Nie, nie podaliśmy, ale nie robił żadnych problemów przy transferze. Zachował się jak typowy biznesmen. Chciał odzyskać zainwestowane we mnie środki. Miałem już oferty z Turcji, Włoch i Niemiec, ale czekałem na optymalną propozycję. Przyszła z Hannoveru, który wtedy zajął czwarte miejsce w Bundeslidze. Świetny wynik. Przy obecnych zasadach zagraliby w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Wtedy to dawało Ligę Europy, gdzie też dość dobrze się spisaliśmy, bo odpadliśmy dopiero w ćwierćfinale z Atletico, czyli późniejszym finalistą. Potem potwierdziliśmy dobrą dyspozycję. Znowu awansowaliśmy, a odpadliśmy w 1/16 z Anży Machaczkała. Po tych dwóch latach nadszedł gorszy czas i teraz walczymy o utrzymanie.
Nie byłeś na koniec przygody z Polonią zwyczajnie zmęczony polską piłką? Grałeś w dwóch klubach, ale ciągle towarzyszyły ci zawirowania pozaboiskowe.
Były te zawirowania, taka prawda, ale czy czułem się zmęczony? Grałem w Ekstraklasie tylko dwa sezony. Tylko albo aż – zależy jak spojrzeć. Od początku chciałem jednak wyjechać. Nawet gdybym dostał ofertę w pierwszym sezonie, to bym wyjechał.
Tym bardziej, że Ruch podobno nie płacił.
Było, minęło. Potem trafiłem do Polonii, gdzie problemów finansowych już nie mieliśmy.
Poza tym, że Wojciechowski zechciał ci nagle obciąć kontrakt.
Wychodzę z założenia, że jeżeli ktoś się na coś dogaduje i obie strony dochodzą do porozumienia, to będą tę umowę respektować do końca. Skoro ktoś uznał inaczej, to się nie zgodziłem i odszedłem.
Wojciechowski pewnie myślał, że młody ma duże pieniądze, to machnie ręką.
Ale nie machnął. Nie zgodziłem się ani ja, ani Ebi Smolarek.
Sama scena takiej rozmowy musiała być niecodzienna. Multimilioner i gigant branży mieszkaniowej spotyka taki opór u 22-latka.
Śmieszna sytuacja, trzeba przyznać, ale skoro najpierw pojechałem z prezesem Ruchu Chorzów i sam negocjowałem kontrakt, bo nie potrzebowałem agenta, to potem nie widziałem problemu, żeby powiedzieć „nie” przy próbie 20-procentowej obniżki. Nie było jednak tak, jak wspomniałeś, że miałem dość polskiej piłki. Po prostu postawiłem sobie za cel wyjazd. Udało się zrealizować i teraz mam kolejny cel – zaistnieć w Bundeslidze na dobre. Nie chodzi już o epizody, tylko cały sezon w równej formie. Początkowo było ciężko. Przychodziłem z kontuzją, której doznałem pod koniec pobytu w Polonii. Straciłem cały okres przygotowawczy i przez pierwsze dwa miesiące nie grałem. Aż nadszedł pamiętny debiut z Borussią. Po pięciu minutach dostałem czerwoną kartkę. Świetnie się zameldowałem, ale nikt nie miał do mnie pretensji. Wchodziłem przy stanie 1:0 dla Borussii, zdobyliśmy dwie bramki i wygraliśmy. Rozeszło się po kościach, choć wyleciałem na następne trzy mecze. Było trudno, ale co się źle zaczyna, to się dobrze kończy. Chcę w to wierzyć.
Jeszcze lepsze wejście miałeś z samochodem.
Hannover ma umowę z Volkswagenem i właśnie tymi samochodami mamy przyjeżdżać na treningi. Kiedy pojawiłem się w klubie, ówczesny dyrektor Joerg Schmadtke chciał mi wręczyć kluczyki, ale… nie otrzymał ode mnie prawa jazdy. Zapamiętam jego minę do końca życia. Nie było mu do śmiechu, gdy powiedziałem, że nie ma problemu, bo potrafię jeździć. Nie mógł tego zrozumieć. Kluczyków sam nie otrzymałem i widziałem, że nie byliby zadowoleni, gdybym sam dojeżdżał na treningi. Oddałem kierownicę dziewczynie i musiała się namęczyć jako szofer. Ale prawko zrobiłem po paru miesiącach.
Z autem miałeś też przygodę z Ruchu.
To był mój pierwszy samochód. Audi A6. Był dzień meczowy, chciałem zejść do auta, patrzę i nie ma go. Ktoś podwędził. Skończyło się tak, że ubezpieczalnia oddała pieniądze. Samochodu nie odzyskałem.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK