Ukraińcy uważani byli za faworytów tej rywalizacji i ze swojej roli wywiązali się poprawnie. Słoweńcy zapowiadali, że zagrają bez kompleksów, odważnie. Może i próbowali, ale niewiele z tego wyszło. Ukraina zadała gościom dwa celne ciosy, a gdyby nie Handanović i słupek, który tego wieczoru z nim współpracował, różnica byłaby jeszcze większa. Zaliczka, jaką wywalczyli, i tak powinna być jednak wystarczająca. Jakoś nie chce nam się wierzyć, by w rewanżu podopieczni Katanca mogli odwrócić losy tego dwumeczu.
Słowenii zabrakło amunicji. Nie mieli kim straszyć. Naliczyliśmy dwie sytuacje, po których mogli pokusić się o gola. Mogli, ale też nie powiedzielibyśmy, że były to jakieś setki. Pierwszą koncertowo zaprzepaścił Novaković. Napastnik Słoweńców mógł znaleźć się w sytuacji sam na sam, ale zamiast przyjąć piłkę, po prostu odbił ją piszczelem w kierunku bramkarza. Przez chwile zastanawialiśmy się, czy uznać to za strzał, bo w końcu w pewnym sensie zmusił golkipera do interwencji, ale to byłaby przesada. W drugiej sytuacji z okolic szesnastego metra lutował Ilicić i to był jedyny moment, kiedy Piatow musiał trochę się napocić.
Co oprócz tego? Kompletne nic. Nawet kiedy goście przegrywali już dwoma bramkami, to nie potrafili zagrozić przeciwnikom. Prawdę mówiąc – mogli przegrać jeszcze wyżej. Nadziali się na kilka kontr (okej – dwie), a po jednej z nich piłką w słupek trafił Selezniow.
A Ukraina? Powiedzmy sobie jasno – też nie zagrała wielkiego spotkania. Ale wygrała jak najbardziej zasłużenie. Rywali napoczął Jarmolenko, który z dziecinną łatwością, kiwką na zamach oszukał trzech obrońców, a w drugiej połowie wcześniej wspomniany Selezniow dołożył nogę i wpakował futbolówkę do pustej siatki. Pyk i mamy 2:0. Pytanie tylko, czy tam aby nie było spalonego. Ale nie będziemy się czepiać. Nawet jeśli był, to minimalny. Jakby to powiedział pan Sławek Stempniewski – promowanie gry ofensywnej.
Ostatnie dwadzieścia minut to już wyczekiwanie gospodarzy na końcowy gwizdek sędziego. Ukraińcy postanowili obronić korzystny rezultat i bez większego trudu tego dokonali. Mimo że cofnęli się naprawdę mocno, to zespół Katanca w żaden sposób nie był w stanie tego wykorzystać. Słoweńcy rozgrywali piłkę, męczyli bułę, ale bez jakichkolwiek efektów. Generalnie – ekipa Fomenki miała wszystko pod kontrolą.
Ukraina zdobyła we Lwowie cenną zaliczkę i jest już jedną nogą we Francji. Nie wydaje nam się, by mogła zaprzepaścić to, co wywalczyła na własnym terenie.
***
Swój pierwszy mecz wygrała też Szwecja, ale został on odczytany bardziej jako zmarnowanie szansy na wyższe prowadzenie, niż rzeczywista wiktoria. Dania grała rozczarowująco do 70. minuty, ale wtedy Ibracadabra i spółka zaczęli się gubić. Ze świetnego 2:0 pozostało tylko marne, w kontekście rewanżu w Kopenhadze, 2:1. Kadra Trzech Koron do pewnego momentu była znacznie, znacznie lepsza i mogli prowadzić zdecydowanie wyżej. Tymczasem skończyło się na golach Forsberga i Ibrahomovicia z karnego, a Dania odpowiedziała na dziesięć minut przed końcem, trafieniem Jorgensena.
Tak, czy inaczej, jest bardziej niż mniej prawdopodobne, że jeszcze zobaczymy Zlatana na mistrzostwach Europy, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że dla niego to ostatnia szansa. Dlatego w rewanżu trzymamy kciuki za Szwecję, dla dobra piłki jako ogółu.