Wyobraźcie sobie, że cały czas goni was śmierć, a wy przed nią nieustannie uciekacie. I co najważniejsze – robicie to skutecznie. Pan z ciemnym kapturem i kosą próbuje was dopaść, ale wam ciągle udaje się wymykać gdzieś przez małe okienko w toalecie. Kiedy ma już was w zasięgu ręki, nagle przyspieszacie. Puka do waszych drzwi, ale wy nie otwieracie, jakby przeczuwając, że to nie jest przyjacielska wizyta. Oszukujecie przeznaczenie. I tak… do usranej śmierci.
Dlaczego piszemy o tak abstrakcyjnej sytuacji? Otóż we Włoszech żyje człowiek, który może szczerze się pochwalić: „Uciekłem spod topora śmierci. I to co najmniej dwa razy”. Nazywa się Massimiliano Natalucci. Gdyby miał się wam przedstawić, pewnie by powiedział: „Cześć, mam 45 lat i mogłem nie żyć już od 30”.
29 maja 1985 roku Natalucci wybrał się do Brukseli, na stadion Heysel, by obejrzeć finałowy mecz Pucharu Europy pomiędzy Juventusem i Liverpoolem. Jako że miał wówczas zaledwie 15 lat, zabrali go tam wuj i ojciec. Jeśli ktoś nie pamięta, co się wtedy wydarzyło, przypominamy: doszło do zamieszek między kibicami obu drużyn, w wyniku których zginęło 39 osób. Młodemu kibicowi Juve nic się jednak nie stało.
30 lat później, 13 listopada Massimiliano udał się na koncert grupy Eagles of Death Metal do Paryża. Jest fanem tej grupy, więc nie chciał przegapić takiej okazji. Imprezę zaplanowano na piątek w legendarnej już sali Bataclan. W pewnym momencie do środka wdarło się trzech uzbrojonych w kałasznikowy zamachowców. Napastnicy przetrzymywali tam zakładników, których regularnie wybijali. W efekcie zginęło 80 osób. Setki innych zostało rannych. Ale Massimiliano nie doznał większych obrażeń.
– Terrorysta stał trzy metry od nich. Kiedy do teatru weszły jednostki specjalne, jemu udało się dostać do bezpiecznego miejsca. Zadzwonił wtedy do mnie i powiedział: „Nie martw się, nic mi nie jest” – relacjonuje włoskim mediom jego ojciec. – Dwaj zamachowcy przez 10 minut bez przerwy wystrzeliwali kule z karabinów maszynowych. Ja na szczęście byłem pod sceną i uciekłem za kulisy, przedzierając się przez wyjście ewakuacyjne, a potem – na dach. Stamtąd ściągnęły nas siły bezpieczeństwa – mówi sam zainteresowany. Jego obrażenia? Siniaki na nodze. To wszystko.
Ale to jeszcze nie koniec. Massimiliano przeżył także dwa poważne wypadki. Skutkiem jednego z nich była śmierć jego przyjaciela. – Kiedy miał osiem lat, na Placu Świętego Piotra pocałował go papież Jan Paweł II – wspomina jego siostra, jakby w tym upatrywała wytłumaczenia dla niebywałego szczęścia swojego brata.
Jeśli prawdą jest powiedzenie: „co cię nie zabije, to wzmocni”, to Natalucciego nic nie jest już w stanie złamać.
Kamil Kaliszuk