Think-tank firmy McDonald’s powinien po tym weekendzie zawitać do Polski. Takiej – darmowej w dodatku – reklamy jak dziś nie zapewniliby im najlepsi spece od marketingu z Doliny Krzemowej. W Polsce tymczasem zrobiło to dwóch dzieciaków. Tym razem nie chodzi jednak o żaden innowacyjny start-up, ale o sobotnie wyczyny strzeleckie braci Mak. Najpierw Michał przywrócił nadzieję Lechii, gdy dwukrotnie dziabnął Ruch, a kilkadziesiąt minut później strzelanie w Białymstoku rozpoczął Mateusz. Obu panom za ten wyczyn należy się klasyczny, podwójny Big Mac, bo wreszcie oglądamy nie tych Maków, którzy notorycznie razili nieskutecznością, ale tych efektywnych aż do bólu. No, przynajmniej dzisiaj…
Do momentu bramki to Jagiellonia wyglądała na drużynę, która powoli budzi się z letargu. Mackiewicz przypomniał, że potrafi jeździć po skrzydełku, Frankowski dawał niezłe wrzutki, Szmatuła znów potwierdzał, że jego nazwisko nijak ma się do prezentowanych przez niego umiejętności, ale nadzieja umarła po golu Maka (poprzedzonego doskonałą interwencją Drągowskiego). Od tej pory Piast zaczął grać typowego Piasta, czyli pełna kontrola, spokój, rozsądek, dojrzałość, koncentracja, opanowanie i moglibyśmy jeszcze wypisać ze 100 innych synonimów, by określić gliwiczan, ale kto ogląda ekstraklasę, ten wie, co mamy na myśli. Piast to jedna z najmądrzej grających drużyn w lidze, a może i ogólnie najmądrzejsza.
Kontrolowali, kontrolowali, aż zabili mecz w drugiej połówce. Murawski do Maka, Mak do Osyry, a ten – czy aby nie chciał podawać? – doskonale włożył piłkę do bramki. 2:0.
Piast ma więc już na rozkładzie:
– Niecieczę
– Górnika Zabrze
– Cracovię
– Legię
– Lecha
– Górnika Łęczna
– Lechię
– Śląsk
– Wisłę
– Zagłębie
– Jagiellonię.
15. kolejka, a ci – nie mamy jeszcze połowy listopada – walnęli już jedenastu przeciwników. Wybaczcie mocne słowa, ale to już nie jest zwykła drużyna. To jakiś pieprzony piłkarski walec, który rozjeżdża prawie wszystko, co się mu napatoczy pod koła. I jakiekolwiek utyskiwanie na zasadzie: „ciekawe, czy będą takimi kozakami po zimie!” jest zwyczajnie nie na miejscu. Latal z ekipą przeciętnych, w dużej mierze anonimowych piłkarzy, dokonał cudu. Tak, po prostu cudu. Jasne, może i okażą się jedynie rycerzami jesieni, czyli klasycznymi papierowymi tygrysami, ale… czy ktoś bronił osiągać takie wyniki Legii? Lechowi? Śląskowi? Jagiellonii? Ktoś bronił wyjąć mającego oczy dookoła głowy Vacka czy Nespora, zaufać Mrazowi, odkurzyć Szmatułę albo dostrzec, że Pietrowski nie jest zwykłym ligowym dżemikiem, tylko naprawdę niezłym grajkiem? Bądźmy sprawiedliwi – za rundę jesienną można tylko przed Piastem zdjąć czapkę z głowy, powiedzieć: „gratuluję” i udać się do Gliwic na korepetycje z futbolu.
Piast odśpiewał na koniec „w Gliwicach mamy lidera”, za to w Białymstoku powoli zaczyna śmierdzieć grupą spadkową. Wojciech Strzałkowski, szef rady nadzorczej Jagiellonii, potwierdził co prawda wotum zaufania dla Michała Probierza, ale fakty są takie, że ten zespół cofa się w dramatycznym tempie. Jakkolwiek brutalnie to brzmi – Lech może po tej kolejce tracić do „Jagi” tylko punkt, a to najdobitniej określa otchłań, w jaką stoczyli się Grzyb i spółka.