Przeszło nam przez myśl: piątek, wieczór, a my odpalamy Arka – Dolcan. W którym miejscu popełniliśmy błąd? W żadnym, bo gdy tylko zaczęli grać, zaczęła się jazda bez trzymanki. Zwroty akcji jak w wenezuelskim thrillerze, brazyliana na boisku, walka o każde źdźbło trawy i hektolitry emocji. Reklama pierwszej ligi co się zowie, szczególnie, że na ładnym stadionie. Tak trzymać, panowie pierwszoligowcy.
O pierwszej połowie musicie wiedzieć przede wszystkim to, że w przerwie Krzywicki był przed kamerą niemal wściekły, że nie strzelił hat-tricka, którym “posłałby Arkę do domu”. Dokładnie tak było, a wściekłość z perspektywy jest tym bardziej uzasadniona: Krzywy strzelił raz, drugi, a na kilka minut przed końcem połowy miał nie stu, a dwustuprocentową sytuację. To trzeba było trafić, choć pretensje mieć trudno, skoro ukłuł już wcześniej dwukrotnie – i tak zrobił swoje. Tym razem się zakręcił, zdążyli wrócić bramkarz i obrońcy, nie wpadło. Jeszcze Kowal zdążył wspomnieć maksymę Michniewicza o niebezpiecznym 2:0, a potem zaczął się taki rollercoaster:
– gol wyróżniającego się Nalepy, choć swoje dołożył też bramkarz Kryczka;
– Abbott trafił w poprzeczkę;
– kontra Dolcanu czterech na jednego;
– nieuznana bramka Dolcanu;
Uff! Można było się spocić. I chyba goście się spocili za bardzo, bo po przerwie tego zespołu nie było. Arka nie tyle doszła do głosu, co zaczęła czterdziestopięciominutową solówkę. Niektóre ich akcje miały taki polot i rozmach, jakby na gościnne występy przyjechał Santos albo inny Corinthians: szczytem było, gdy Abbott technicznym lobem podbił piłkę na głowę kolegi, a ten dyńką zgrał Siemiaszce na szczupaka… Poezja, piłkarskie bailando. Klepka piętką, że kolega wychodzi sam na sam? Zaliczone. Pressing o szalonej intensywności? Oczywiście. Perfekcyjne podania w tempo, siejące popłoch w szeregach obrońców? Po jednym z takich Siemiaszko strzelił na 3:2. Śmierdziało tym golem od dawna, w końcu wpadł, a był zasłużony.
Chciałoby się powiedzieć: Dolcan może mieć pretensje tylko do siebie, że roztrwonił dwubramkową przewagę. Ale mamy wrażenie, że w ten sposób odbieralibyśmy zasługi Arce, która po prostu zagrała znakomicie. Dolcan też swoje zrobił, a że zgasł? No cóż, takiego tanga, jakie zaproponowała Arka, nie da się tańczyć na stojąco.
Fot. FotoPyK