Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

05 listopada 2015, 13:11 • 4 min czytania 0 komentarzy

Niektóre święta każde dziecko łapie w lot. Boże Narodzenie? Nikt nie jest hojniej obdarowywany pod choinką od dzieciarni, która nie musi się też obawiać, że za chwilę przyjdzie jej dyplomatycznie wyrażać euforię z otrzymania skrobaczki do samochodowych okien. Lany Poniedziałek? Komentarz zbyteczny, okazja skrojona na miarę pod gołowąsów. Jedno święto szczególnie jednak rozumieniu dziecka jest niedostępne, a jest to oczywiście Wszystkich Świętych.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Pamiętam dobrze z własnego doświadczenia: długie wystawanie, często w trzaskającym zimnie, a przecież gdzieś tam, w cieple, czeka bezbłędna Amiga. Msza wyjątkowo rozwlekła, potem procesje nie procesje, a tu pożartować nie można, bawić się nie można, uśmiechać się nie można – wszystkie przymioty dzieciństwa zakazane jak w jakiejś antyutopijnej powieści. Dla dziecka to ruchomy, przypadający raz do roku festiwal robienia kwaśnych min i pytania rodzica „ile jeszcze?”. Do żadnego święta nie potrzeba tak dorosnąć, by je docenić.

Tym razem na ten co zawsze cmentarz jechałem sam, pierwszy raz w życiu. Wszystkich Świętych wypadało w ostatni dzień mojego urlopu, a ostatni dzień urlopu to też swego rodzaju okazja, z gatunku tych, przy których człowiekowi nie pilno do wypełniania obowiązków. Zerwałem się jednak skoro świt, bez śniadania wtarabaniłem do nabitego po brzegi pociągu, potem przeskoczyłem w taksę by dotrzeć na wieś – różnica była taka, że jak za dzieciaka wizyta na grobach była obowiązkiem, tak teraz była autentyczną wewnętrzną potrzebą. Fundamentalna zmiana. Może stąd, że z wiekiem samoistnie zmienia się człowieka perspektywa, a może stąd, że mój bliski przyjaciel, taki, którego ma każdy, swój człowiek ze swojej najbliższej kilkuosobowej paczki, z którym spędzało się miliony wakacyjnych godzin, chodziło na tysiące domówek, grało setki meczów, pewnego dnia wyszedł w noc i dołączył do klubu 27 odbierając sobie życie.

Hołd zmarłym, hołd pamięci o nich – mądrze mówi się, że ktoś istnieje tak długo, jak istnieje pamięć o nim, a istnieje tak mocno, jak mocne i żywe są te wspomnienia. Ale jest jeszcze inna rzecz: każda osoba, którą pożegnałeś, zabrała ze sobą cząstkę ciebie, bo wszystko co w życiu robiłeś kształtowało cię, a więc ta relacja również. To tyleż wizyta u czyjegoś grobu, co wizyta na tropach własnej tożsamości, a wiedzieć kimś jesteś i dlaczego jesteś tym kim jesteś – donośne, ważne sprawy. Gdy odwiedzam rzeczonego przyjaciela, nie jestem w stanie sprowadzić wizyty do postawienia znicza i wydukania kilku modlitewnych formułek. Śmiejcie się, nazwijcie mnie dziwakiem, ale ja w myślach opowiadam co się stało od ostatniego czasu, gdy tu byłem, staram się stworzyć iluzję dialogu, w ten sposób odtworzyć cień naszej relacji, i to jest mi potrzebne. Dopiero wtedy wychodzę ze spokojem ducha.

Długo, bardzo długo nie rozumiałem tego święta, odbębniałem je i koniec. Widząc w TV starszego pana w prochowcu, który przekonywał, że to najważniejsze święto, kompletnie tego nie czułem. Teraz natomiast szczerze dumny jestem, że my, Polacy, akurat tak traktujemy 1 Listopada. Niewymownie boli mnie, że przez stan polskich dróg i krótkowzroczność kierowców jest to zarazem święto upiornie ironiczne, bo śmierć rokrocznie zbiera tego dnia rekordowe żniwo, ale niemniej jest to polska tradycja z której jestem jestem dumny. I jak ktoś powie – o, ci Polacy, nic tylko by się smucili, ciągle ta martyrologia, to strzelę w dziób. Przecież to też święto rodzinne, święto relacji. Wielu jest takich, których spotyka się tylko przy grobach, nie oszukujmy się. Dla mnie tegoroczna wizyta zakończyła się szansą na odbudowę pewnych zapuszczonych rodzinnych więzów. Symboliczne: na święcie zmarłych dostałem zaproszenie na urodziny. Zaproszenie, którego nie dostawałem od lat, ale teraz jest i wszystko w moich rękach, by ci ludzie wrócili do mojego życia.

Reklama

***

Krzysiek Nowak. Środkowy pomocnik, który wraz z Piekario poleciał za młodu do Brazylii. Kadra u Wójcika (acz nie w pierwszoplanowej roli), dziesiątka Wolfsburga. Nie będę udawał, że widziałem wiele jego meczów – czasy były takie, że do Bundesligi nie miałem dostępu, a w kadrze akurat z Nowakiem było tak, że w biało-czerwonej koszulce nie pokazywał tej mocy co w zielonej VFL.

Jego choroba niezmiennie poruszała. Oto facet w sile wieku, sportowiec, reprezentant Polski, zarabiający więcej niż godnie, a nad którym zawisła okrutna przypadłość i wyrok śmierci. Niezmiennie porusza też jednak jak Wolfsburg o nim pamięta. Łatwo pamiętać tuż po tragedii, ja też po śmierci przyjaciela miałem tydzień wyjęty z życia, a teraz tylko raz na jakiś czas zachodzę na cmentarz. VFL wówczas organizowało kwesty, fundację Krzysztofa Nowaka, mecze charytatywne, w końcu – mecz pożegnalny. Ale tam wciąż pamiętają: podoba mi się, że żona Krzysztofa pracuje w klubie, a już oddanie na stadionie kaplicy jego imienia – duża i ważna rzecz.

Piękny gest, gest pamięci – oto Krzysiek Nowak, jeden z nas, cześć jemu! Wolfsburg też jednak nie oddaje tu wyłącznie hołdu, a buduje swoją tożsamość, kładzie nacisk na to kim są i za czym stoją. Nie tylko o Polaku i jego tragedii chcą tu pamiętać, ale również wzmacniać wartości, które pokazali – i wciąż pokazują – wobec niego.

CS9qs1tXIAQU2PA

Fot. Ujeciezgory.com. Na zdjęciu cmentarz Pabianicach.

Reklama

Najnowsze

Piłka nożna

Polska – Portugalia 1:3. Kowal, Białek, Kapica i Rudzki w Kanale Zero

redakcja
0
Polska – Portugalia 1:3. Kowal, Białek, Kapica i Rudzki w Kanale Zero

Komentarze

0 komentarzy

Loading...