Równo dziesięć dni temu Celta Vigo była w liczbach albo podobna Realowi Madryt, albo i od Realu lepsza – posiadanie piłki, liczba wymienionych podań, strzały na bramkę – a przegrała, bo m.in. świetny dzień miał Keylor Navas. Kiedy dziś patrzyliśmy na Królewskich, w wielu momentach widzieliśmy boiskową bezradność i wołanie o pomoc zagubionych piłkarzy. Podopieczni Rafy Beniteza pokonali PSG, ale jesteśmy bardzo dalecy od wystawiania im laurek.
Skoro od statystyk zaczęliśmy – te lepsze, oprócz goli, miała Celta – to przy nich zostańmy. 45 minut gry, więcej sytuacji podbramkowych i wyższe posiadanie piłki przyjezdnych z Paryża. To samo po kolejnych trzech kwadransach. Real grał u siebie, przyzwyczaił nas, że jest w stanie zdominować każdego rywala, narzucić mu własny styl gry i dyktować warunki… No ale tego dziś nie było.
Nie oszukujmy się: Real zawiódł. Nikogo nie interesuje, ile goli Królewscy załadują w Champions League Malmoe, a ile mocno dołującemu Szachtarowi. Liczą się tylko mecze z zespołami z najwyższej półki. To one dają wiarę, odzwierciedlają aktualne miejsce w Europie i sugerują odpowiedź, czy pod koniec maja może być potrzebny urlop w pracy. Całe szczęście, że kibice Realu nie muszą stawać przed takim wyborem już teraz. Mieliby ciężki orzech do zgryzienia. Benitez, jak nie przekonywał wielu od przyjścia na Santiago Bernabeu, tak zwolenników raczej nie zyskuje.
Pewnie, Królewscy mają w Primera Division najlepszą obronę, a w Champions League nie stracili przez 360 minut ani jednego gola, ale piłeczkę da się odbić: przez trzy godziny z PSG do siatki trafili raz. Jak w Paryżu byli klasę lepsi, tak w Madrycie byli dwie klasy gorsi.
Mamy w pamięci, że brakowało Benzemy i Bale’a, ale takiego autora bramki trudno było typować. Marcelo po nieco 30 minutach został z powodu urazu zmieniony, zastępujący go Nacho zdążył cztery razy dotknąć piłki, aż umieścił ją w siatce. Gol co najmniej nietypowy. Kroos uderzył z dystansu, piłka odbiła się od obrońców, niespodziewanie ruszył do niej Nacho i wykorzystał niepewne zachowanie Trappa.
W skrócie: typowy gol z dupy.
Większego znaczenia nabiera to stwierdzenie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że PSG przegrywało niezasłużenie. To Francuzi byli stroną przeważającą, to oni stwarzali sobie sytuacje. Zawodziła skuteczność – tuż przed przerwą znakomitą okazję zmarnował Cavani. Ani on, ani Ibrahimović, ani Di Maria nie potrafili znaleźć sposobu na Navasa, a często mieli problem, by wcelować w ten wielki prostokąt. Zresztą, to był dzień Argentyńczyka. Dawno nie widzieliśmy go w tak wysokiej dyspozycji: on z tym Realem się bawił, zwodem bez dotykania piłki kładł rywala na ziemi, wyglądał świetnie. Podobnie do kolegów nie potrafił jednak postawić kropki nad „i”.
W 89. minucie bezpośrednio z rzutu wolnego uderzył w poprzeczkę. Szkoda – patrzymy teraz tylko na grę tego gościa – że nie kilka centymetrów niżej.
Można na Real narzekać, co w tym tekście robimy. Można na Real gwizdać, co zdarzyło się przed momentem w Madrycie. Ale nie wolno zapominać o jednym. Benitez – niezależnie od tego, jak grają jego piłkarze – wciąż jest zwycięski. W Hiszpanii ma tyle punktów, co Barcelona, ale jako jedyny nie przegrał ani jednego meczu. W Lidze Mistrzów to samo, awans do kolejnej rundy już wywalczony.
Tylko z jakichś powodów fani Królewskich wcale nie świętują.