Reklama

Piątkowski: – Póki co nie spełniam oczekiwań

redakcja

Autor:redakcja

29 października 2015, 15:38 • 9 min czytania 0 komentarzy

Początki Mateusza Piątkowskiego z APOEL-em Nikozja są trudne. Były snajper Jagiellonii Białystok gra mało, a kilka dni temu strzelił dopiero pierwszego gola dla cypryjskiego klubu. – Każdemu się wydaje, że to wszystko jest takie proste, a ja zawsze potrzebowałem trochę czasu na aklimatyzację. Pierwszą bramkę dla Jagiellonii zdobyłem dopiero w szóstej kolejce. W pozostałych klubach było podobnie. Tutaj doszedł inny klimat. Jest przeraźliwie gorąco, ponad 50 stopni w słońcu. Do tego jeszcze brak znajomości języka. Czułem się przez to jakbym dostał obuchem w łeb – mówi w rozmowie z Weszło.

Piątkowski: – Póki co nie spełniam oczekiwań

– Za panem pierwszy gol dla APOEL-u. Ulga?
– Wiadomo jak ważne dla napastnika jest strzelenie pierwszego gola w nowym klubie. Trochę mi to ciążyło. Za nami było już siedem kolejek, do tego rozegraliśmy kilka spotkań w europejskich pucharach. Na szczęście w końcu udało się trafić. Było trochę nerwów, ale już się od tego zdystansowałem. Do tego na dobre zaaklimatyzowałem się w nowym miejscu, przyzwyczaiłem do klimatu… Mam nadzieję, że teraz pójdzie z górki.

– Odczuwał pan presję?
– APOEL ściągnął mnie po to, żebym strzelał gole, ale ze strony klubu wielkiej presji nie odczułem. Bardziej sam ją na siebie nałożyłem.

Po słowach dyrektora Gustavo Manduki można było wywnioskować, że spodziewają się po panu bardzo dużo.
– Bo tak było. Wszyscy mocno na mnie liczyli. I wiem, że mój początek w klubie do wymarzonych nie należy. Póki co nie spełniam oczekiwań, ale uważam, że dobrze wykonuję swoją robotę. Liczę na to, że zdobędę jeszcze sporo ważnych bramek dla zespołu.

– Pokrótce – co złożyło się na gorszy początek?
– Każdemu się wydaje, że to wszystko jest takie proste, a ja zawsze potrzebowałem trochę czasu na aklimatyzację. Pierwszą bramkę dla Jagiellonii zdobyłem dopiero w szóstej kolejce. W pozostałych klubach było podobnie. Tutaj doszedł inny klimat. Jest przeraźliwie gorąco, ponad 50 stopni w słońcu. Do tego jeszcze brak znajomości języka. To był duży minus. Ciężko było mi się komunikować z innymi, ale na szczęście już jest lepiej. Start nie był wymarzony, ale wszystko podąża w dobrym kierunku.

Reklama

– W porządku. Pogoda i język – do tej pierwszej pan już się przyzwyczaił?
– Teraz temperatury zelżały, ale początek był oszałamiający. Wychodząc z klimatyzowanego pomieszczenia na zewnątrz człowiek czuł się, jakby wchodził do sauny. Totalna duchota, ciepło aż buchało. Z kolei bez znajomości języka czułem się jakbym dostał obuchem w łeb. W szatni dominuje grecki, portugalski i oczywiście angielski, ale z tym ostatnim też miałem problemy. Tak naprawdę go nie znałem. Dobrze, że w tym samym momencie do drużyny trafili Inaki Astiz i Semir Stilić. Zwłaszcza Inaki bardzo mi w tym względzie pomagał. Teraz jest lepiej. Rozróżniam już języki, w jakich mówią moi koledzy (śmiech). A tak poważnie, dużo rozumiem.

– Żałuje pan, że wcześniej nie podszkolił angielskiego?
– Jasne, że tak. Wcześniej uczyłem się wyłącznie niemieckiego. Z angielskim nie miałem styczności. Wiadomo, że mogłem poświęcić na to trochę czasu i zapisać się na jakieś indywidualne zajęcia, ale zaniedbałem sprawę. Żałuję, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Zakasałem rękawy. Zostałem rzucony na głęboką wodę, ale może to i lepiej. Oprócz obcowania z językiem na boisku biorę dodatkowe lekcje i widać efekty.

– Bo znajomość niemieckiego raczej tam nie pomaga.
– Znają go pojedyncze osoby i to dość słabo. Na początku sezonu trenował nas Portugalczyk Domingos Paciencia. Też miał problemy z angielskim i posiłkował się tłumaczem. W ogóle Argentyńczycy, Brazylijczycy, Hiszpanie, Portugalczycy – wszyscy mają ułatwione zadanie, bo ich języki są podobne. I dzięki temu świetnie się ze sobą komunikują.

– Wspomnianego Paciencię po nieudanych eliminacjach Ligi Mistrzów zastąpił Temur Kecbaja. Zmiana na stanowisku trenera również miała wpływ na słabszy początek sezonu w pana wykonaniu?
– Raczej nie. Zresztą zmiany szkoleniowców są poza mną, koncentruję się na graniu. A nie ukrywajmy, tego za dużo nie ma. Mam mocnego konkurenta. Fernando Cavenaghi super wszedł do zespołu. Jak na razie strzelał we wszystkich spotkaniach ligowych, w których grał. I nie ważne czy wybiega w pierwszym składzie, czy wchodzi z ławki. Uzbierał dużo bramek i na razie muszę oddać mu wyższość, ale nie składam broni. Czekam na prawdziwą szansę. Wiem, że jestem w stanie zdobywać seryjnie gole.

– Niech się pan przyznaje, zerkał pan po transferze Cavenaghiego na Wikipedię, żeby sprawdzić jego wcześniejsze osiągnięcia? Bo to gruba kariera.
– Jeszcze tego nie zrobiłem. Jak już to dowiadywałem się o czymś przypadkiem. Nie ma co ukrywać, że wejście miał u nas świetne. Od razu odpalił. Ale ja nie czuję się gorszy. Nie będę mówił, że jestem o tym przekonany, bo zaraz ktoś pomyśli, że poprzewracało mi się w głowie, ale naprawdę jestem w stanie z nim rywalizować i w niedalekiej przyszłości wygryźć go ze składu.

– Bo z reguły gracie jednym napastnikiem?
– Tak, trener Kecbaja preferuje takie ustawienie, podobnie było z jego poprzednikiem. Ostatnio nie wchodziłem zresztą do ataku, ale na prawą pomoc. Czasami trzeba wykazać się uniwersalnością. Jeśli trener ma taką wizję to ja jestem w pełni do jego dyspozycji.

Reklama

– Reszta rywali do gry nie odskoczyła panu pod względem statystyk. Jedynie Brazylijczyk Vander ma jeszcze dwa gole.
– Ale on akurat nominalnie jest pomocnikiem. Sporo bramek ma jeszcze na koncie Tomas De Vincenti, ale jeśli chodzi stricte o napastników to jestem ja, Cavenaghi i Cypryjczyk Pieros Sotiriou. Ten ostatni jest teraz kontuzjowany. To młody chłopak. Gra w reprezentacji i rysuje się przed nim fajna przyszłość.

– Był jeszcze Luis Leal, który poszedł na wypożyczenie do Belenenses.
– Zagrał w eliminacjach Ligi Mistrzów i pierwszym meczu ligowym, ale odszedł wraz ze zwolnieniem trenera Paciency.

– Trener zapłacił posadą właśnie za brak awansu do Champions League. Zadecydował dwumecz z Astaną.
– Przed losowaniem wszyscy w klubie mieli nadzieję, że trafimy na Kazachów. To był teoretycznie najsłabszy przeciwnik. To się udało, ale później nie wszystko poszło zgodnie z planem. Na wyjeździe kompletnie przespaliśmy pierwszą połowę. Oddaliśmy inicjatywę, Astana strzeliła gola i później nie szło tego odrobić. W rewanżu prowadziliśmy po bramce Semira z rzutu wolnego, wszystko układało się dobrze, ale rywale wykorzystali jedną z nielicznych kontr i strzelili na 1:1. Tak skończyły się marzenia o Lidze Mistrzów.

– W klubie rozpętało się piekiełko? Bo wiadomo, że wszyscy czekali na awans.
– Zwolnienie trenera mówi samo za siebie. Przed eliminacjami prezes przyszedł do szatni i w prostych słowach powiedział, że mamy dobry zespół i musimy wejść do Ligi Mistrzów.

– Mówi pan, że zadomowił się już na Cyprze. Co pana tam najbardziej urzekło?
– Cypr ma swój urok. To bardzo mała wyspa, można ją szybko objechać. Sporo już pozwiedzałem. Byłem w Pafos, Ayia Napie, Larnace i kilku innych nadmorskich miejscowościach. Plaże robią naprawdę duże wrażenie. Dzisiaj na przykład wraz z Inakim, jego żoną i kolegą zrobiliśmy sobie wycieczkę po takiej starej wiosce, która znajduje się na liście UNESCO. Atrakcji jest sporo, ale pamiętam, że nie przyjechałem tutaj na wakacje. U ludzi urzekł mnie spokój i życie bez presji. Ciągle słyszy się: „Avrio, avrio”, czyli „jutro, jutro”. O, albo „siga, siga”, czyli „powoli”. Oni mają zupełnie inne podejście do życia. Na nic się nie napinają.

– Najgorzej jak „aviro, aviro” dotyczy wynagrodzenia. Chociaż w APOEL-u akurat nie ma z tym problemów. Da się wyczuć, że pański klub wyprzedza resztą stawki o parę długości?
– Wskazują na to same wyniki. Liga nie jest tak wyrównana jak nasza Ekstraklasa. Okej, mamy APOEL, Omonię, jeszcze dwa, trzy kluby, ale reszta jest słabsza. Może i przypomina to Ekstraklasę, ale kilka lat wstecz. Ogólny poziom jest jednak bardzo wysoki. Szczególnie jeśli chodzi o umiejętności indywidualne. Znalazłoby się sporo piłkarzy przez duże „P”. Gorzej z organizacją gry i taktyką.

– Stąd ostatnie 9:0 z Nea Salamina.
– Nie przypominam sobie, żebym brał udział w meczu z tyloma bramkami. Nawet w niższych ligach. To trochę dziwne, bo nasz ostatni rywal to naprawdę niezła ekipa. Tam broni Steinbors, który niedawno był jeszcze w Zabrzu. Po prostu wszystko nam wpadało. Czasami jeden zawodnik ma „dzień konia”, a tym razem miała go cała drużyna.

– To który z pańskich kolegów, oprócz Cavenaghiego, jest jeszcze piłkarzem przez duże „P”?
– De Vincenti, wspomniany przez pana Vander, który jest szalenie szybki… Duże wrażenie zrobił na mnie również stoper Carlao. Jeszcze nie miałem okazji z kimś takim grać. Praktycznie bezbłędny, a jeśli zdarza mu się jakaś pomyłka, to natychmiast ją poprawia.

– Lepszy od Michała Pazdana?
– Michał ma inne atuty, jest zdecydowanie bardziej uniwersalny. Wysoko cenię jego umiejętności, ale w obronie Carlao jest dużo lepszy.

– Najwięcej czasu spędza pan z Astizem?
– Mamy bardzo fajny kontakt. Dobrze, że mogę z kimś porozmawiać po polsku.

– Mieszkacie niedaleko siebie?
– Właśnie nie. Mieszkam zdecydowanie bliżej centrum, Inaki ma mieszkanie trochę dalej od miasta, w Tseri. Śmieję, że mieszka w celi. Ale to żaden problem. To jakieś 20 minut samochodem. W każdej chwili możemy się spotkać.

– Sporo zwiedzacie, a co jeszcze robi pan w wolnych chwilach?
– O szlifowaniu języka już mówiliśmy. Spotykam się ze znajomymi, ostatnio byliśmy na przykład na kręglach. Tutaj bardzo modne jest też chodzenie do kawiarni. Grecy potrafią pić kawę przez trzy godziny. A jak nie kawa, to siedzą przy szklance wody i rozmawiają. Nigdzie im się nie spieszy.

– Ma pan swoje ulubione miejsca?
– Kilka się znajdzie. Trzeba też powiedzieć o świetnych restauracjach. Tutejsza kuchnia jest trochę monotematyczna, ale bardzo mi smakuje. Właśnie jadłem musakę. Przepyszna potrawa. Chociaż trochę tęsknię za naszymi przysmakami.

– Jako zawodnik APOEL-u nie musi się pan martwić rachunkami?
Gdy pierwszy raz poszliśmy do restauracji nie musieliśmy za nic płacić. To chyba taka tradycja i zarazem zachęta do częstszego odwiedzania lokalu. Zresztą rabaty zdarzają się bardzo często.

– Pytałem o Astiza, a co z Semirem Stilić? Na początku dzieliliście pokój na zgrupowaniach.
– Już się zamieniliśmy. Generalnie Semir lubi bardzo dużo spać. U mnie jest z tym inaczej, bo wstaję dość wcześnie. Jasne, że też się spotykamy, ale jednak lepszy kontakt mam z Inakim.

– Wszyscy spodziewali się po Stilicu jeszcze więcej niż po panu.
– Semir chciałby grać więcej. Momentami widzę u niego taką samą złość, jak u siebie. Na dzień dzisiejszy walczy o skład. Czasami trener preferuje bardziej defensywne ustawienie i brakuje dla niego miejsca. Ostatnio jednak też trafił do siatki. Życzę nam obu tego samego.

– Jakby miał pan w szkolnej skali ocenić dotychczasowy pobyt w APOEL-u to wystawiłby pan…
– Za wcześnie na oceny. Jedno jest pewne, przechodząc tutaj zrobiłem krok naprzód. Decyzja o przenosinach do APOEL-u była trafiona.

Rozmawiał MATEUSZ MICHAŁEK

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...