Początki Mateusza Piątkowskiego z APOEL-em Nikozja są trudne. Były snajper Jagiellonii Białystok gra mało, a kilka dni temu strzelił dopiero pierwszego gola dla cypryjskiego klubu. – Każdemu się wydaje, że to wszystko jest takie proste, a ja zawsze potrzebowałem trochę czasu na aklimatyzację. Pierwszą bramkę dla Jagiellonii zdobyłem dopiero w szóstej kolejce. W pozostałych klubach było podobnie. Tutaj doszedł inny klimat. Jest przeraźliwie gorąco, ponad 50 stopni w słońcu. Do tego jeszcze brak znajomości języka. Czułem się przez to jakbym dostał obuchem w łeb – mówi w rozmowie z Weszło.
– Za panem pierwszy gol dla APOEL-u. Ulga?
– Wiadomo jak ważne dla napastnika jest strzelenie pierwszego gola w nowym klubie. Trochę mi to ciążyło. Za nami było już siedem kolejek, do tego rozegraliśmy kilka spotkań w europejskich pucharach. Na szczęście w końcu udało się trafić. Było trochę nerwów, ale już się od tego zdystansowałem. Do tego na dobre zaaklimatyzowałem się w nowym miejscu, przyzwyczaiłem do klimatu… Mam nadzieję, że teraz pójdzie z górki.
– Odczuwał pan presję?
– APOEL ściągnął mnie po to, żebym strzelał gole, ale ze strony klubu wielkiej presji nie odczułem. Bardziej sam ją na siebie nałożyłem.
– Po słowach dyrektora Gustavo Manduki można było wywnioskować, że spodziewają się po panu bardzo dużo.
– Bo tak było. Wszyscy mocno na mnie liczyli. I wiem, że mój początek w klubie do wymarzonych nie należy. Póki co nie spełniam oczekiwań, ale uważam, że dobrze wykonuję swoją robotę. Liczę na to, że zdobędę jeszcze sporo ważnych bramek dla zespołu.
– Pokrótce – co złożyło się na gorszy początek?
– Każdemu się wydaje, że to wszystko jest takie proste, a ja zawsze potrzebowałem trochę czasu na aklimatyzację. Pierwszą bramkę dla Jagiellonii zdobyłem dopiero w szóstej kolejce. W pozostałych klubach było podobnie. Tutaj doszedł inny klimat. Jest przeraźliwie gorąco, ponad 50 stopni w słońcu. Do tego jeszcze brak znajomości języka. To był duży minus. Ciężko było mi się komunikować z innymi, ale na szczęście już jest lepiej. Start nie był wymarzony, ale wszystko podąża w dobrym kierunku.
– W porządku. Pogoda i język – do tej pierwszej pan już się przyzwyczaił?
– Teraz temperatury zelżały, ale początek był oszałamiający. Wychodząc z klimatyzowanego pomieszczenia na zewnątrz człowiek czuł się, jakby wchodził do sauny. Totalna duchota, ciepło aż buchało. Z kolei bez znajomości języka czułem się jakbym dostał obuchem w łeb. W szatni dominuje grecki, portugalski i oczywiście angielski, ale z tym ostatnim też miałem problemy. Tak naprawdę go nie znałem. Dobrze, że w tym samym momencie do drużyny trafili Inaki Astiz i Semir Stilić. Zwłaszcza Inaki bardzo mi w tym względzie pomagał. Teraz jest lepiej. Rozróżniam już języki, w jakich mówią moi koledzy (śmiech). A tak poważnie, dużo rozumiem.
– Żałuje pan, że wcześniej nie podszkolił angielskiego?
– Jasne, że tak. Wcześniej uczyłem się wyłącznie niemieckiego. Z angielskim nie miałem styczności. Wiadomo, że mogłem poświęcić na to trochę czasu i zapisać się na jakieś indywidualne zajęcia, ale zaniedbałem sprawę. Żałuję, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Zakasałem rękawy. Zostałem rzucony na głęboką wodę, ale może to i lepiej. Oprócz obcowania z językiem na boisku biorę dodatkowe lekcje i widać efekty.
– Bo znajomość niemieckiego raczej tam nie pomaga.
– Znają go pojedyncze osoby i to dość słabo. Na początku sezonu trenował nas Portugalczyk Domingos Paciencia. Też miał problemy z angielskim i posiłkował się tłumaczem. W ogóle Argentyńczycy, Brazylijczycy, Hiszpanie, Portugalczycy – wszyscy mają ułatwione zadanie, bo ich języki są podobne. I dzięki temu świetnie się ze sobą komunikują.
– Wspomnianego Paciencię po nieudanych eliminacjach Ligi Mistrzów zastąpił Temur Kecbaja. Zmiana na stanowisku trenera również miała wpływ na słabszy początek sezonu w pana wykonaniu?
– Raczej nie. Zresztą zmiany szkoleniowców są poza mną, koncentruję się na graniu. A nie ukrywajmy, tego za dużo nie ma. Mam mocnego konkurenta. Fernando Cavenaghi super wszedł do zespołu. Jak na razie strzelał we wszystkich spotkaniach ligowych, w których grał. I nie ważne czy wybiega w pierwszym składzie, czy wchodzi z ławki. Uzbierał dużo bramek i na razie muszę oddać mu wyższość, ale nie składam broni. Czekam na prawdziwą szansę. Wiem, że jestem w stanie zdobywać seryjnie gole.
– Niech się pan przyznaje, zerkał pan po transferze Cavenaghiego na Wikipedię, żeby sprawdzić jego wcześniejsze osiągnięcia? Bo to gruba kariera.
– Jeszcze tego nie zrobiłem. Jak już to dowiadywałem się o czymś przypadkiem. Nie ma co ukrywać, że wejście miał u nas świetne. Od razu odpalił. Ale ja nie czuję się gorszy. Nie będę mówił, że jestem o tym przekonany, bo zaraz ktoś pomyśli, że poprzewracało mi się w głowie, ale naprawdę jestem w stanie z nim rywalizować i w niedalekiej przyszłości wygryźć go ze składu.
– Bo z reguły gracie jednym napastnikiem?
– Tak, trener Kecbaja preferuje takie ustawienie, podobnie było z jego poprzednikiem. Ostatnio nie wchodziłem zresztą do ataku, ale na prawą pomoc. Czasami trzeba wykazać się uniwersalnością. Jeśli trener ma taką wizję to ja jestem w pełni do jego dyspozycji.
– Reszta rywali do gry nie odskoczyła panu pod względem statystyk. Jedynie Brazylijczyk Vander ma jeszcze dwa gole.
– Ale on akurat nominalnie jest pomocnikiem. Sporo bramek ma jeszcze na koncie Tomas De Vincenti, ale jeśli chodzi stricte o napastników to jestem ja, Cavenaghi i Cypryjczyk Pieros Sotiriou. Ten ostatni jest teraz kontuzjowany. To młody chłopak. Gra w reprezentacji i rysuje się przed nim fajna przyszłość.
– Był jeszcze Luis Leal, który poszedł na wypożyczenie do Belenenses.
– Zagrał w eliminacjach Ligi Mistrzów i pierwszym meczu ligowym, ale odszedł wraz ze zwolnieniem trenera Paciency.
– Trener zapłacił posadą właśnie za brak awansu do Champions League. Zadecydował dwumecz z Astaną.
– Przed losowaniem wszyscy w klubie mieli nadzieję, że trafimy na Kazachów. To był teoretycznie najsłabszy przeciwnik. To się udało, ale później nie wszystko poszło zgodnie z planem. Na wyjeździe kompletnie przespaliśmy pierwszą połowę. Oddaliśmy inicjatywę, Astana strzeliła gola i później nie szło tego odrobić. W rewanżu prowadziliśmy po bramce Semira z rzutu wolnego, wszystko układało się dobrze, ale rywale wykorzystali jedną z nielicznych kontr i strzelili na 1:1. Tak skończyły się marzenia o Lidze Mistrzów.
– W klubie rozpętało się piekiełko? Bo wiadomo, że wszyscy czekali na awans.
– Zwolnienie trenera mówi samo za siebie. Przed eliminacjami prezes przyszedł do szatni i w prostych słowach powiedział, że mamy dobry zespół i musimy wejść do Ligi Mistrzów.
– Mówi pan, że zadomowił się już na Cyprze. Co pana tam najbardziej urzekło?
– Cypr ma swój urok. To bardzo mała wyspa, można ją szybko objechać. Sporo już pozwiedzałem. Byłem w Pafos, Ayia Napie, Larnace i kilku innych nadmorskich miejscowościach. Plaże robią naprawdę duże wrażenie. Dzisiaj na przykład wraz z Inakim, jego żoną i kolegą zrobiliśmy sobie wycieczkę po takiej starej wiosce, która znajduje się na liście UNESCO. Atrakcji jest sporo, ale pamiętam, że nie przyjechałem tutaj na wakacje. U ludzi urzekł mnie spokój i życie bez presji. Ciągle słyszy się: „Avrio, avrio”, czyli „jutro, jutro”. O, albo „siga, siga”, czyli „powoli”. Oni mają zupełnie inne podejście do życia. Na nic się nie napinają.
– Najgorzej jak „aviro, aviro” dotyczy wynagrodzenia. Chociaż w APOEL-u akurat nie ma z tym problemów. Da się wyczuć, że pański klub wyprzedza resztą stawki o parę długości?
– Wskazują na to same wyniki. Liga nie jest tak wyrównana jak nasza Ekstraklasa. Okej, mamy APOEL, Omonię, jeszcze dwa, trzy kluby, ale reszta jest słabsza. Może i przypomina to Ekstraklasę, ale kilka lat wstecz. Ogólny poziom jest jednak bardzo wysoki. Szczególnie jeśli chodzi o umiejętności indywidualne. Znalazłoby się sporo piłkarzy przez duże „P”. Gorzej z organizacją gry i taktyką.
– Stąd ostatnie 9:0 z Nea Salamina.
– Nie przypominam sobie, żebym brał udział w meczu z tyloma bramkami. Nawet w niższych ligach. To trochę dziwne, bo nasz ostatni rywal to naprawdę niezła ekipa. Tam broni Steinbors, który niedawno był jeszcze w Zabrzu. Po prostu wszystko nam wpadało. Czasami jeden zawodnik ma „dzień konia”, a tym razem miała go cała drużyna.
– To który z pańskich kolegów, oprócz Cavenaghiego, jest jeszcze piłkarzem przez duże „P”?
– De Vincenti, wspomniany przez pana Vander, który jest szalenie szybki… Duże wrażenie zrobił na mnie również stoper Carlao. Jeszcze nie miałem okazji z kimś takim grać. Praktycznie bezbłędny, a jeśli zdarza mu się jakaś pomyłka, to natychmiast ją poprawia.
– Lepszy od Michała Pazdana?
– Michał ma inne atuty, jest zdecydowanie bardziej uniwersalny. Wysoko cenię jego umiejętności, ale w obronie Carlao jest dużo lepszy.
– Najwięcej czasu spędza pan z Astizem?
– Mamy bardzo fajny kontakt. Dobrze, że mogę z kimś porozmawiać po polsku.
– Mieszkacie niedaleko siebie?
– Właśnie nie. Mieszkam zdecydowanie bliżej centrum, Inaki ma mieszkanie trochę dalej od miasta, w Tseri. Śmieję, że mieszka w celi. Ale to żaden problem. To jakieś 20 minut samochodem. W każdej chwili możemy się spotkać.
– Sporo zwiedzacie, a co jeszcze robi pan w wolnych chwilach?
– O szlifowaniu języka już mówiliśmy. Spotykam się ze znajomymi, ostatnio byliśmy na przykład na kręglach. Tutaj bardzo modne jest też chodzenie do kawiarni. Grecy potrafią pić kawę przez trzy godziny. A jak nie kawa, to siedzą przy szklance wody i rozmawiają. Nigdzie im się nie spieszy.
– Ma pan swoje ulubione miejsca?
– Kilka się znajdzie. Trzeba też powiedzieć o świetnych restauracjach. Tutejsza kuchnia jest trochę monotematyczna, ale bardzo mi smakuje. Właśnie jadłem musakę. Przepyszna potrawa. Chociaż trochę tęsknię za naszymi przysmakami.
– Jako zawodnik APOEL-u nie musi się pan martwić rachunkami?
– Gdy pierwszy raz poszliśmy do restauracji nie musieliśmy za nic płacić. To chyba taka tradycja i zarazem zachęta do częstszego odwiedzania lokalu. Zresztą rabaty zdarzają się bardzo często.
– Pytałem o Astiza, a co z Semirem Stilić? Na początku dzieliliście pokój na zgrupowaniach.
– Już się zamieniliśmy. Generalnie Semir lubi bardzo dużo spać. U mnie jest z tym inaczej, bo wstaję dość wcześnie. Jasne, że też się spotykamy, ale jednak lepszy kontakt mam z Inakim.
– Wszyscy spodziewali się po Stilicu jeszcze więcej niż po panu.
– Semir chciałby grać więcej. Momentami widzę u niego taką samą złość, jak u siebie. Na dzień dzisiejszy walczy o skład. Czasami trener preferuje bardziej defensywne ustawienie i brakuje dla niego miejsca. Ostatnio jednak też trafił do siatki. Życzę nam obu tego samego.
– Jakby miał pan w szkolnej skali ocenić dotychczasowy pobyt w APOEL-u to wystawiłby pan…
– Za wcześnie na oceny. Jedno jest pewne, przechodząc tutaj zrobiłem krok naprzód. Decyzja o przenosinach do APOEL-u była trafiona.
Rozmawiał MATEUSZ MICHAŁEK