Okazuje się, że jest na świecie miejsce, w którym zwalnia się trenerów w jeszcze bardziej absurdalnych okolicznościach niż w Polsce. Mowa o Arabii Saudyjskiej – kraju, w którym gra nasz rodak Adrian Mierzejewski, ale też kraju, w którym jakakolwiek logika miesza się z kaprysami bogatych szejków. Wczoraj przekonał się o tym Jorge da Silva.
Trenerzy przychodzą i odchodzą, kolejne dymisje nie dziwią nawet, gdy ktoś traci pracę po kilku meczach – ot, taka specyfika zawodu. Przypadek szkoleniowca Al-Nasr jest jednak osobliwy – trudno zmieścić go w ramach zdroworozsądkowego myślenia. Bo prezes może nie lubić swojego podwładnego, może nie tolerować jego koncepcji budowania drużyny czy sposobu bycia, ale wyniki zawsze się obronią. To znaczy myśleliśmy tak do wczoraj, ale jednak książę Faisal bin Turki bin Nasser brutalnie zweryfikował nasz światopogląd i wybił nam z głowy nasze wyobrażenia o zarządzaniu klubem sportowym.
Może przypomnijmy kilka faktów na temat „Princu” – dobrodzieja Al-Nasr. To gość, który:
– pływa w kasie
– jest obecny na każdym treningu swojej drużyny
– jego służba musi poruszać się po jego posiadłości meleksami
– po wygraniu mistrzostwa zafundował każdemu ze swoich zawodników ekskluzywny samochód
– wybudował sobie zatoczkę za 2,5 miliona dolarów, żeby móc swobodnie wpływać do niej jachtem
– siedzi na ławce rezerwowych podczas meczów Al-Nasr, zdarza mu się też, wzorem Józefa Wojciechowskiego, zabierać głos w szatni
– jest szczodry, o czym przekonał się Adrian Mierzejewski obdarowany różnymi prezentami
– jest baaardzo impulsywny
No i z tą ostatnią cechą największy problem mają trenerzy. Przekonał się o tym Hiszpan Caneda, który został zwolniony po dziewięciu zwycięstwach i jednej porażce. Podobno decydujący wpływ miała jednak nie strata punktów, a zbyt niskie wiktorie – tak przynajmniej twierdzi Adrian Mierzejewski. A przecież facet zdystansował całą ligę i wygrywał praktycznie z każdym! Jeden słabszy dzień, pechowy mecz i Canedy nie ma – powtórzmy to głośno: NIE MA!
Teraz mamy do czynienia z podobnym przypadkiem, tyle że głównym poszkodowanym jest Jorge da Silva. „Polilla” spisywał się w ostatnim czasie bardzo dobrze i naprawdę ciężko było doszukiwać się jakichś wielkim negatywów w jego pracy. W poprzednim sezonie zdobył mistrzostwo. W tym wystartował niemrawo, bo dwa razy zremisował, a w dodatku uległ Al-Ahli 2:4. To przelało czarę goryczy, choć całe zdarzenie przypomina niedawne pomysły Bogusława Cupiała ze zwolnieniem Kazimierza Moskala lub „roller-coaster” Józefa Wojciechowskiego…
Tak a propos byłego włodarza Polonii, to Adrian Mierzejewski ma to szczęście, że może pracować pod skrzydłami przeróżnych szkoleniowców – sprowadzanych w hurtowych ilościach, bo i w Polonii i w Turcji i teraz prezesi dają mu poznać różne szkoły. Łącznie “Mierzej” będzie pracował już z 15 trenerem, biorąc pod uwagę ostatnie sześć lat.
Za da Silvę przychodzi Fabio Cannavaro, a więc piłkarska legenda, ale trener-zagadka. Ktoś, kto dopiero uczy się stania przy ławce rezerwowych. Ktoś, kto zbierał szlify w Chinach, które przecież też nie są oazą nowinek taktycznych i wybitnych piłkarzy, ewentualnie emerytów, którzy kiedyś byli dobrymi graczami, a teraz dorabiają sobie kopiąc w piłkę.
Co oznacza ta zmiana dla Adriana Mierzejewskiego? Pewnie nic złego, bo nasz były reprezentant to jedna z największych gwiazd ligi. Tylko w tym sezonie strzelił cztery bramki w czterech spotkaniach. Poza tym jest ulubieńcem „Princu” i choćby wyniki były fatalne, choćby się waliło i paliło, to „Mierzej” i tak znajdzie miejsce na placu gry. Czy to za plecami napastnika, czy jako skrzydłowy to tak wielka marka, idol miejscowych kibiców, że tylko szaleniec porwałby się na pomysł odstawienia Polaka od składu. Najbardziej jednak zastanawia, czy styl Cannavaro i włoskie „catenaccio” nie zrobią krzywdy statystykom Adriana i samemu piłkarzowi. W końcu teraz był kompletnie zwolniony z zadań defensywnych, mógł strzelać bramki i nawet po stracie piłki to inni biegali za niego. On mógł za to skupić się uprzykrzaniu życiu obrońców rywali… i przeliczać petrodolary.
Póki co pozostaje czekać na to. jak zaprezentuje się Cannavaro. Niech sobie Fabio dobrze zapamięta, że u „Princu” nie ma drugiej szansy! Albo wygrywasz, albo wygrywasz! Ewentualnie mówisz „arrivederci”.
Michał Hardek