Schuster, Sanchis, Hugo Sanchez czy Butragueno na Stadionie Śląskim? Tak, dokładnie dwadzieścia siedem lat temu Górnik Zabrze podejmował wielki Real Madryt. Do meczu organizatorzy podeszli bardzo odpowiedzialnie. Wymienione zostały nawet… podajniki papieru toaletowego w szatniach. W przeddzień sprzedano 42 tysiące biletów, w dzień meczu kilkanaście tysięcy kolejnych. Niestety, polscy kibice obejrzeli porażkę. Nieznaczną, ale jednak.
Do ostatniej chwili nie wiadomo było, czy zagra Jan Urban. Ostatecznie obecny trener Lecha wyszedł na boisko i zaprezentował się bardzo dobrze. Największą furorę w kuluarach zrobił Schuster, który raził ekstrawaganckim ubiorem. Pozostali piłkarze Realu nie wyróżniali się jakoś specjalnie. Ciekawostką jest fakt, że Królewskich w tamtym spotkaniu prowadził nasz dobry znajomy – Leo Beenhakker.
Mistrzowie Polski spisywali się bardzo dzielnie, szczególnie w obronie. Gorzej było z przodu, chociaż też potrafili stwarzać sytuacje. Wykreowali cztery czy pięć setek, które powinny zakończyć się golem, nie wykorzystując jednak żadnej. Tymczasem wystawiony na szpicy Krzysztof Baran był zbyt osamotniony. Pomagać starał mu się Urban, ale nie mógł zagrać na sto procent, bo dopiero co wyleczył kontuzję. To Real zdobył jedyną bramkę w tamtym meczu, ale – co znamienne – dopiero po tym, jak Wandzik sfaulował Butragueno i sędzia wskazał na jedenasty metr.
– Jestem zadowolony. Moim zdaniem drużyna Górnika Zabrze nie różniła się w tym meczu zbytnio od tej, którą mi opisywano. Pewnym zaskoczeniem mógł być „mocny człowiek”, który mi szczególnie się podobał, czyli zawodnik z nr 6 (Piotr Rzepka). Bardzo niebezpieczny był także piłkarz z nr 9 (Jan Urban). Jestem zadowolony z gry swojej drużyny i z końcowego wyniku – komentował Beenhakker.
Górnikowi pozostał tylko rewanż na wielkim Estadio Santiago Bernabeu. Rewanż, który o mało co nie zakończył się gigantyczną sensacją.