Jan Urban mówi: “Żeby wreszcie byli sobą, bo ostatnio nie są. Zdaję sobie sprawę, że nawet rewelacyjna gra może nie wystarczyć do zwycięstwa, bo rywal jest z wysokiej półki”. Z kolei w Legii Michał Pazdan sugeruje reset: “Zapominamy. Odcinamy się. Dwie porażki były, ale teraz zaczynamy od nowa”. Dzisiejsze gazety żyją meczami polskich pucharowiczów.
FAKT
Zaczynamy od meczu ostatniej szansy Legii.
Jeśli piłkarze Legii marzą o awansie do 1/16 finału Ligi Europy, to dzisiejszy mecz z FC Brugge jest dla nich ostatnią deską ratunku. Po przyjściu do zespołu trenera Stanisława Czerczesowa (52 l.) w głowach zawodników znów pojawiła się wiara. (…) – Trafiliśmy na dużo trudniejsze zespoły niż w poprzednim sezonie. Napoli to klasowa ekipa, a Duńczycy z FC Midtjylland byli bardzo niewdzięcznym przeciwnikiem. Spotkania w europejskich rozgrywkach to dla nas święto, dlatego nie zamierzamy się poddawać, dopóki są szanse na wyjście z grupy – mówi Bartosz Bereszyński (23 l.).
Michał Pazdan przekonuje, że awans to wciąż sprawa otwarta. Z kolei Paulo Sousa, trener Fiorentiny, chwali Kubę Błaszczykowskiego i tabloid zastanawia się, czy to on pogrąży Lecha. Tym bardziej, że dziś poznaniacy wystąpią bez Pawłowskiego, Linettego i Arajuuriego. Równie ciekawie jest w kolejnych zespołach Ekstraklasy, bo Chrapek odmówił gry w rezerwach.
W rundzie jesiennej piłkarz w ekstraklasie nie rozegrał nawet minuty. Grywa przede wszystkim w rezerwach Lechii. I to nie zawsze, bo z naszych informacji wynika, że odmówił występu w jednym ze spotkań trzeciej ligi. Zachowanie pomocnika mocno zdenerwowało trenera Thomasa von Heesena (54 l.). Niemiecki szkoleniowiec dobrze żyje z zawodnikami, jednak nie toleruje, gdy nie wykonuje się jego poleceń. Chrapek co prawda zagrał w kolejnym meczu rezerw Lechii, ale to może nie wystarczyć na poprawienie swojego wizerunku w oczach von Heesena.
Z kolei Arkadiusz Milik przekonuje, że Robert Lewandowski powinien dostać się na podium w konkursie o Złotą Piłkę. On głosowałby tak: na pierwszym Messi, na drugim Ronaldo, na trzecim – Lewy.
GAZETA WYBORCZA
Prawdziwy piłkarski dyktator. GW przedstawia człowieka, który dziś rządzi FIFA.
Nazywają go afrykańskim Seppem Blatterem, ale to nieprawda. Issa Hayatou jest od Szwajcara zdecydowanie sprytniejszy. I dziś to on rządzi FIFA. Najpierw wpadł sekretarz generalny FIFA Jérčme Valcke, nazywany “teflonowym”. Potem prokuratura dobrała się do Michela Platiniego, zdecydowanego faworyta zaplanowanych na 26 lutego wyborów. A na końcu okazało się, że z szaf w siedzibie FIFA wylatują też trupy obciążające Blattera. 79-letni Szwajcar jest podejrzewany o działanie na szkodę organizacji, miał też nielegalnie przekazać 2 mln franków Platiniemu. Komisja Etyki FIFA zawiesiła go na 90 dni, ale niewykluczone, że przedłuży dyskwalifikację o kolejne 45. Czyli Blatter na stanowisko już nie wróci. Na 69-letniego Hayatou prokuratorzy nic nie mają, więc od dwóch tygodni – jako najstarszy wiceprezes – pełni obowiązki szefa światowego futbolu. Szef Afrykańskiej Federacji Piłkarskiej (CAF) twierdzi, że w wyborach nie wystartuje, i chyba można mu wierzyć, bo ten tytuł nie jest mu do niczego potrzebny. W ojczyźnie zbudował wizerunek wszechstronnego sportowca. Faktycznie, był rekordzistą Kamerunu na 400 i 800 m oraz reprezentantem kraju w koszykówce. Włączył się do dwuosobowej Galerii Sław CAF, Blatter obwołał go “królem Afryki”. Ci, którzy nazywają Hayatou afrykańskim Blatterem, nie wiedzą jednak, co mówią. Kameruńskie niebo widziało zdecydowanie więcej niż szwajcarskie. Ustawianie wyborów, bardziej wyrafinowane niż w FIFA, gdzie działacze po prostu dostawali pieniądze w kopertach, by głosować na Blattera. Oszustwa przy wyborze gospodarzy wielkich imprez, bardziej bezczelne niż przy sprzedanych mistrzostwach świata Rosji (2018) i Katarowi (2022). Oddawanie tych imprez dyktatorom, jeszcze zanim Szwajcar sprezentował mundial Putinowi. W końcu: opanowaną do perfekcji sztukę utrzymywania się na stanowisku. Blatter rządzi FIFA od 1998 r., Hayatou – o dekadę dłużej, czyli 27 lat.
I tekst o tym, co dziś czeka polskie drużyny w pucharach. Legia bez kalkulacji.
Kierownicę przejął Stanisław Czerczesow i Legia w pierwszym meczu ligowym walczyła agresywniej o przejęcie piłki. Zasieki ustawiała wyżej, grała też bardziej otwarcie. Wygrana 3:1 z Cracovią rozgrzała publikę. Piłkarze wyglądali, jakby ktoś odciążył ich głowy od nadmiaru schematów taktycznych i pozwolił cieszyć się grą. Ale nowy styl okazał się również ryzykowny, bo stwarzał rywalom sporo okazji strzeleckich. Taki futbol bardziej pasuje do meczów w mniej wymagającej ekstraklasie niż w europejskich pucharach. – Po zmianie trenera trochę mniej kalkulujemy. Odważniej gramy w obronie – mówił obrońca Igor Lewczuk. Jakie oblicze Legia Czerczesowa pokaże w Europie? Rosjanin trzykrotnie startował w pucharach, dwukrotnie dobrnął do wiosny (Puchar UEFA 2007/08 ze Spartakiem Moskwa; Liga Europy 2014/15 z Dynamo Moskwa), nie miał jednak szczęścia w eliminacjach Ligi Mistrzów. W 2007 r. efektowne kontry jego Spartaka i strzały z jedenastek zatrzymywał Artur Boruc i Celtic awansował do fazy grupowej. Rok później Czerczesow został zwolniony po porażce 1:4 z Dynamem Kijów. Rosjanie grali wtedy fatalnie w defensywie, obrońcy nie wracali na pozycje, ataki kijowian zaskakiwały zawodników Czerczesowa. Największy sukces w pucharach Rosjanin osiągnął w poprzednim sezonie. Dynamo Moskwa w grupie LE zdobyło komplet 18 punktów, choć rywalizowało z Panathinaikosem, PSV i Estoril. W stylu Dynama z tamtych meczów można się doszukać podobieństw do pierwszego spotkania Rosjanina w Legii. W czterech Dynamo miało częściej piłkę niż rywale, ale w niektórych – jak Legia z Cracovią – zespół Czerczesowa szedł na wymianę ciosów. Nie zdobywał wielu bramek (9). Cztery wbił po kontrach, w tym dwie – z Estoril i Panathinaikosem – po agresywnym pressingu na połowie rywala, podobnym do tego w meczu z Cracovią. Cztery wpadły po ataku pozycyjnym, jedna po stałym fragmencie. Wygrane z PSV dały bramki w ostatnich sekundach, czyli znów istotna była determinacja.
RZECZPOSPOLITA
Bieg przez płotki. A więc Liga Europy.
Kiedy pod koniec sierpnia rozlosowano grupy, w Poznaniu i Warszawie panował umiarkowany optymizm. Z jednej strony atrakcyjni rywale z Serie A, półfinaliści z ubiegłego sezonu, którzy przyciągną kibiców na stadiony, z drugiej – drużyny ze Szwajcarii, Portugalii, Belgii i Danii, z którymi można walczyć o punkty. Dziś z optymizmu jednak niewiele zostało. Legia przegrała i z zarządzanym według eksperymentalnych metod Midtjylland (0:1), i z silnym Napoli (0:2) przed własną publicznością. Lech fazę grupową zaczął od bezbramkowego remisu z Belenenses, ale potem nie wyszedł mu rewanż w Bazylei (0:2) za porażkę w eliminacjach Ligi Mistrzów. Cztery mecze, żadnego zwycięstwa i ani jednego strzelonego gola – nie tak miała wyglądać jesień dwóch najlepszych polskich zespołów w europejskich pucharach. Naprawiać drużyny po Henningu Bergu i Macieju Skorży mają Stanisław Czerczesow i Jan Urban. Rosjanin w debiucie poprowadził Legię do wygranej 3:1 z Cracovią. Lech Urbana już po niecałej minucie przegrywał z Ruchem, ostatecznie zremisował 2:2, ale nie pokazał nic, co mogłoby tchnąć w kibiców nadzieję przed spotkaniem z Fiorentiną. Już sama podróż mistrzów Polski do Włoch przebiegała z problemami. Z powodu usterki wyczarterowanego samolotu słoweńskich linii lot został opóźniony aż o kilka godzin. Odwołano konferencję we Florencji, a piłkarze przeprowadzili po południu dodatkowy trening na stadionie przy Bułgarskiej. Na miejsce mieli dotrzeć dopiero po godz. 22.
SUPER EXPRESS
Lubański twierdzi, że Nikolić zrobi Belgom psikusa.
W tym sezonie w lidze najlepszym strzelcem jest Abdoulay Diaby, autor pięciu bramek. Z jego strony grozi Legii największe zagrożenie?
– Ostatnio zatracił skuteczność. To ciekawy chłopak, szybki, dynamiczny, z dobrą lewą nogą. Jednak dla mnie bardzo interesującymi piłkarzami są wspominany Gedoz i Jose Izquierdo.
Liderem Legii jest Nemanja Nikolić, który w 12 ligowych występach strzelił 15 goli. Jak pan ocenia wyczyny Węgra?
– To dobry strzelec, potrafi wykorzystać bramkowe okazje. Widać, że ma to czucie pod bramką rywali. Tego nie da się nauczyć. Z tym się trzeba urodzić. Jest w formie. Nikolić jest tym piłkarzem, który może przesądzić o sukcesie Legii w meczu z Brugge.
Natomiast polscy kibole narozrabiali w Manchesterze.
W Manchesterze grała wczoraj w Lidze Mistrzów Sevilla Grzegorza Krychowiaka, ale wynik konfrontacji z City okazał się najmniej ważny. O wiele więcej szumu było przed meczem, gdy jeden z barów, w których przebywali fani z Hiszpanii, zaatakowali… kibole Śląska Wrocław! W centrum miasta na Exchange Square rozpętała się regularna bitwa kilkudziesięciu osób, które bombardowały się czym popadnie. W powietrzu fruwały metalowe barierki, kufle, krzesełka i stoły. Funkcjonariusze zatrzymali czterech chuliganów pod zarzutem rozboju. – To polscy kibice – potwierdziła później komenda policji z Manchesteru. Jeden z poszkodowanych w bijatyce Hiszpanów znalazł się w szpitalu z obrażeniami głowy. Bitwa miała miejsce po południu, policję wezwano na miejsce przed 16.00. Do incydentu miało dojść za sprawą grupki 20-25 Polaków, którzy namierzyli kibiców Sevilli w barze i przypuścili szturm.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dziś Polacy grają o wszystko.
Kolejorz ciągle ma pod górę – pisze Maciej Henszel.
Wystarczy zestawić dwa fakty: lider Serie A kontra ostatni zespół polskiej ekstraklasy, to wskazanie faworyta jest dziecinnie proste. Każdy inny wynik niż zwycięstwo Violi będzie sensacją. Dlatego trener Kolejorza Jan Urban nie oczekuje od swoich piłkarzy cudów. Chce jednego: – Żeby wreszcie byli sobą, bo ostatnio nie są. Zdaję sobie sprawę, że nawet rewelacyjna gra może nie wystarczyć do zwycięstwa, bo rywal jest z wysokiej półki – przyznał szkoleniowiec Lecha.
Z drugiej jednak strony, ten sam Urban w materiale obok mówi: – Nie stoimy na straconej pozycji. Na razie Fiorentina ma tylko o dwa punkty więcej od nas.
Natomiast Legia gra o wszystko.
Zapominamy. Odcinamy się. Dwie porażki były, ale teraz zaczynamy od nowa – zadeklarował Michał Pazdan. Przy Łazienkowskiej wszyscy dobrze zdają sobie sprawę, że jeśli nie chcą stracić szans na wyjście z grupy już po trzech kolejkach, muszą poradzić sobie z Belgami nie tylko dzisiaj, ale i w meczu rewanżowym. Po przegranych z Midtjylland (0:1) i Napoli (0:2), najwyższy czas na pierwsze gole i punkty. Co Legia miała w tym sezonie przegrać na europejskich boiskach, już przegrała. Teraz trzeba wygrywać. Rok temu sytuacja była kompletnie inna. Legioniści prowadzili w grupie z kompletem punktów i szykowali się do ogrania kolejnego przeciwnika. Dziś grają o piłkarskie życie w Lidze Europy. Innego scenariusza niż wygrana nie przewidują. (…) Wygrana z FC Brugge będzie też ważna z innych powodów. Legia postawiła sobie za cel co roku poprawiać sytuację w rankingu UEFA, a tego nie da się zrobić bez zwycięstw. W poprzednim sezonie stołeczny zespół zarobił do wspomnianego rankingu niespełna 11 punktów, dzięki temu mógł liczyć na rozstawienie w każdej z faz eliminacyjnych Ligi Europy. W obecnych rozgrywkach zgromadził zaledwie 2,8 pkt. UEFA premiuje każdą wygraną 2 punktami, a remis jednym. Z tym, że po awansie do fazy grupowej dostaje się 2 punkty, akonto pierwszej wygranej. Dlatego za ewentualne zwycięstwo dzisiaj, legioniści nie dostaną bonusów, dopiero kolejny trium będzie nagrodzony dodatkowymi punktami. Te zasady nie dotyczą gratyfikacji finansowych, które od obecnego sezonu zostały zwiększone. Legia ma już w kieszeni 2,4 mln euro za awans, ale na stole leżą kolejne pieniądze. Wygrana w grupie jest warta 360 tys. euro, remis trzecią część tej kwoty. Piłkarze sporo mogą dorobić do swoich kontraktów, bo według klubowego regulaminu premiowania, dostają 40 procent kwoty zarobionej w europejskich pucharach.
Barcelona? Lodu! Arkadiusz Milik zabiera głos w kilku sprawach, w tym plotek o transferze do Barcy.
Dwa dni temu hiszpańskie „Mundo Deportivo” napisało, że w meczu przeciwko Fenerbahce wysłannicy Barcelony mieli obserwować m.in. Milika w kontekście ewentualnego transferu. Piłkarz bardziej niż z dystansem podchodzi do takich transferowych plotek. – Trochę logiki. Niektórym przydałby się lód na głowę. Chyba w gazecie mieli miejsce i trzeba było je jakoś zapełnić. Nie biorę na poważnie takich doniesień. Spokojnie pracuję. Wiem, że w prasie pojawiają się różne rzeczy, ale teraz nie w głowie mi przenosiny. Za kilka miesięcy przygotowania, a potem mistrzostwa Europy. To najważniejszy czas w mojej dotychczasowej karierze. Potrzebna mi stabilizacja, regularna gra i praca na treningach w klubie, a nie przenosiny. Jeśli będę miał gdzieś odejść, to nie wcześniej niż latem – stwierdza stanowczo Milik.