Uciekająca reprezentacja. W przeciągu kilku ostatnich lat z jej zgrupowań zawinęło się kilkudziesięciu piłkarzy. O różnych nietypowych kadrach pisałem, Mikronezja wydawała mi się szczytem osobliwości, ale Erytrea ma szansę przejąć palmę pierwszeństwa. Dodajmy koniecznie: niestety ma szansę przejąć palmę pierwszeństwa, bo jest wyjątkową drużyną z powodów tragicznych.
Parę dni temu dziesięciu kadrowiczów zbiegło ze zgrupowania w Bostwanie tuż po meczu afrykańskich kwalifikacji mundialu. Przypadek, który wśród rodaków musiał wzbudzić zaledwie wzruszenie ramion, bo, po pierwsze, wszyscy zrobiliby to samo, po drugie, nie był odosobniony.
2013 – dziewięciu piłkarzy i trener wsiąkło w Kenii.
2012 – siedemnastu graczy i lekarz uciekli podczas turnieju w Ugandzie.
2009 – cała drużyna zawinęła się po CECAFA Cup w Nairobi, chowając się w miejskich slumsach.
2007 – dwunastu dało nogę podczas CECAFA w Tanzanii;
2007 – sześciu skryło się w Angoli po meczu eliminacji o PNA;
2007 – trzech uciekło do Sudanu.
Do tej listy wspomnijmy „dokonania” klubowe. Red Sea FC, erytreański dominator, w 2011 stracił jedenastu piłkarzy podczas turnieju zagranicznego, w 2006 czterech podczas eliminacji afrykańskiej Ligi Mistrzów.
Realia z innej epoki, dla nas niewyobrażalne. Tych dziesięciu, których właśnie uciekło, zaczęło niebezpieczną grę: jeśli zostaną zmuszeni do powrotu, to niewykluczone, że czeka ich pluton egzekucyjny. Wszyscy mężczyźni w Erytrei są po ukończeniu pełnoletności włączani do woja, a przymusowa służba potrafi trwać kilkanaście lat. Sądzeni byliby jak dezerterzy.
Erytrea to kraj sekretów, kraj obsesyjnego kontrolowania mieszkańców i ich życia. Właściwie więzienie na sześć milionów mieszkańców, traktujące swoich obywateli jak niewolników. Totalna samowolka władzy, wyroki bez uzasadnienia, pełna gama totalitarnych zagrywek: jedna partia, brak wolnych mediów, wydalenie wszystkich zagranicznych korespondentów, problemy by kraj opuścić i by go odwiedzić. Państwo zrujnowane dekadami wojen, posiadające skandalicznie zacofany poziom opieki zdrowotnej, wypadające w rankingach wolnościowych gorzej od Korei Północnej. Raport o łamaniu praw człowieka w Erytrei miał ponad 550 stron A4 lektury dla osób o mocnych nerwach.
Miałem nawet pomysł, by poświęcić tamtejszej sytuacji duży tekst, oczywiście spoglądając przez pryzmat futbolu. Zawsze jednak historie, które poruszam, mają w sobie jakiś element pozytywny, cząstkę nadziei, tudzież dumy. Trapiony od dekad wojnami domowymi i rozłamami Sudan Południowy? Reprezentanci są elementem łączącym wszystkie zwaśnione klany, na ich plecach spoczywa rola jednolicenia skłóconego społeczeństwa. Tutaj jednak, jak w tych starych dowcipach o łotewskich chłopach, nie ma nic. Tylko jedna myśl: uciec z piekła.
Mówi się, że futbol to szansa na diametralną odmianę swojego losu. Ronaldo i Rivaldo wyrywali się z biedy, setki zawodników skutecznie przez piłkę nożną przeszło metaforyczną ucieczkę. Tylko w Erytrei jest to ucieczka tak brutalnie dosłowna.
***
Czytając wywiady z piłkarzami, czyli w większości sztampowe rozmówki, zastanawiam się przede wszystkim nad tym, czego piłkarz nie chce powiedzieć. Uważam, że futboliści zazwyczaj nie są nudziarzami, tylko opanowali do perfekcji sztukę gryzienia się w język; ryzyko jest im niepotrzebne, zbyt wiele razy kończyło się katastrofą, a nawet jeśli mocne słowa podlane były zdrowym rozsądkiem, to i tak nad szatnią zawisała burza.
Anegdoty ciekawie się czyta, historie o tym kto, kiedy, z kim, po czym i na jaką wartość promila, ale nie ta ciekawość mnie trapi. Bardziej chciałbym usłyszeć szczerą opinię na temat szeroko pojętego środowiska piłkarskiego. Posłuchać o zależnościach między kibicami, dziennikarzami a zawodnikami, tym razem z perspektywy tych ostatnich. Które powszechnie przyjęte przekonania są mitami, co powinno zostać zmienione, co jest niesprawiedliwe.
Uważam, że wygrzebałem z odmętów sieci materiał, który daje pożyteczną wycieczkę poglądową. Miejsce akcji: blog SoccerIssue, protagonista: izraelski wyjadacz Dan Roman. Możecie uznać go za przedstawiciela mało efektownego, nazwisko miałkie, ale przecież zdecydowana większość piłkarzy to przeciętniacy, więc właśnie definicyjny przykład solidnego rzemieślnika będzie wierniej reprezentował tę grupę, niż żyjący na swojej planecie gwiazdor.
Dobra, koniec wstępów, przejdźmy do rzeczy: Roman miał odpowiedzieć o tym, czego nauczył go futbol. Wyłuszczyć podstawowe reguły rządzące środowiskiem. Pokazać ten świat, który wy oglądacie oczami kibica, ja oczami dziennikarza, wiernie oczami piłkarza, oczami szatni. Zaczynamy.
Percepcja kibiców jest często taka, że profesjonalny piłkarz to człowiek w czepku urodzony. Zarabia krocie, jest szczęściarzem, niczego mu nie brakuje, więc niech lepiej siedzi cicho i robi co trzeba.
Tak, bycie piłkarzem to fajna robota, ale nie róbmy z tego zawodu pozbawionego minusów. Piłkarz kończy grę nieco po trzydziestce i musi zaczynać od nowa. Wszystko co robił do tej pory ląduje w śmieciach. Godziny na treningach i na boisku? Zwróćmy uwagę: nie wypracował przez te tysiące minut żadnej umiejętności, która pomogłaby mu w normalnym życiu, żadnej umiejętności, którą mógłby sprzedać poza futbolem. Na koniec okazuje się więc, że powoli dobiegając do czterdziestki musi startować z punktu zero, co samo w sobie jest sporym wyzwaniem, a narzędzi by ten start był skuteczny ma tak naprawdę niewiele.
Owszem, może mieć odłożony jakiś kapitał, ale statystyki FIFPro są zastraszające i uczą, że parę zaskórniaków nie oznacza poduszki powietrznej. Znacie dane, według których większość zwycięzców Lotto nie potrafi zrobić długofalowego użytku z wygranej? Tu zachodzi podobny mechanizm, odcięty od finansowej pępowiny gracz ma trudności by się odnaleźć, a po kilku latach „kupka” się kończy – taki wniosek można wysnuć czytając jak wielu byłych zawodników ląduje na bruku, kończy w biedzie, a nawet popełnia samobójstwo. To są twarde dane, a problem adaptacji po życiu piłkarskim jest demonem wiszącym nad głową każdego zawodnika.
Dan Roman mówi też, że motywacja piłkarzy jest kwestionowana nieustannie w sposób irracjonalny. Czynią to fani, dziennikarze, trenerzy, prezesi, wszyscy zachowują się tak, jakby profesjonalnemu zawodnikowi nic się nie chciało, a na murawie najchętniej zasnąłby w kole środkowym. Na chłopski rozum: nawet największemu leniowi i egoiście zwycięstwo jest na rękę, a każda drużyna chce wygrywać, zawsze. Zarzucanie braku zaangażowania jest rozrośnięte do karykaturalnych rozmiarów, często ociera się o bezpardonowe wyzwiska, podczas gdy prawie zawsze jest to strzał w płot, prześlizgnięcie się po powierzchni, a nie choćby próba analizy przyczyny kryzysu.
Casus kolejny, a więc szafowanie zdrowiem. Fajnie pograć sobie, pokopać, ale to nie odbywa się zerowym kosztem. Cytat z Batistuty:
„Krótko po skończeniu kariery, praktycznie nie mogłem chodzić. Moczyłem łóżko, choć toaleta była raptem kilka kroków dalej. Czwarta w nocy, a ja nie spałem, czując, że gdybym teraz postawił nogę, ból by mnie zabił. Spotkałem się więc z doktorem Avanzim i poprosiłem go, by amputował mi nogi.”
Myślicie, że tytuły, pieniądze i sława były dla Batistuty pociechą, gdy o czwartej w nocy zwijał się z bólu, nie mogąc się podnieść z łóżka? A przecież mówimy o graczu, który mógł sobie pozwolić na najlepszych lekarzy świata. Ilu przeciętniaków na stare lata będzie balansować na krawędzi kalectwa?
Nie sugeruję, że z piłkarzami należy się cackać, chuchać na nich i tylko głaskać. Oczywiście, że są wśród nich rozpieszczone primadonny i ludzie nie potrafiący docenić tego, co mają, a dorabiający całej reszcie brzydką gębę. W większości to jednak równe chłopy, takie jak ja czy ty. Będący na świeczniku, owszem, ale również mający zawód, którego jedną z głównych charakterystyk jest wyjątkowa łatwość bycia strąconym ze szczytu na sam dół.
Najlepsza fucha na świecie? Tak może być, bo najlepszy zawód na świecie to zawsze ten, w którym realizujesz swoją pasję. Ale najlepszy nie znaczy – bez wad, nie posiadający ciemnej strony.
***
Na deser zostawiam was jeszcze z jednym cytatem z SC.
„4-4-2, co to znaczy 4-4-2? 4-4-2 to inteligentny gość na bramce, który jednak w ostatnich tygodniach ma problemy w życiu prywatnym; utalentowany boczny obrońca, który nie ma wiary w siebie; stoper o mentalności lidera, który jednak obawia się ostrych pojedynków przez ciężką kontuzję, której niedawno doznał; agresywnie grający młody defensywny pomocnik, który wychował się bez ojca i potrzebuje autorytetu; ambitny lewy obrońca, który chciałby zostać trenerem i ma ochotę odejść, by poznać inną kulturę piłkarską; środkowy pomocnik, który jeszcze trzy lata temu był amatorem i czuje się jak najszczęśliwszy człowiek świata mogąc grać profesjonalnie; środkowy pomocnik, który ma problemy z agresją i panowaniem nad sobą; prawoskrzydłowy, który we wszystkich drużynach był zawsze najlepszy, dopóki nie dołączył do was; błyskotliwy, ale lekkomyślny lewoskrzydłowy, zarówno na boisku i jak i w życiu; playmaker, który jest coraz bliżej końca kariery i martwi go, że nie potrafi grać jak dawniej; snajper, maszyna do strzelania bramek, która zabiłaby za gola, ale potrzebuje okularów”.
Wydaje mi się, że często zapominamy o tym, iż drużyna to tygiel osobowości, grupa, a nie suma umiejętności i równanie z Excela. Patrzymy na zawodzących piłkarzy jak na nazwiska w FM-ie, jak na popsute roboty, względnie jak na notorycznych obiboków, pomijając – bądź ledwie zauważając – że to po prostu ludzie i jak z psychiką jest źle, to nogi wiążą się same. Co jest bardziej prawdopodobne – że wszyscy lechici zapomnieli w parę miesięcy jak się gra w piłkę, czy też że została zburzona jakaś atmosfera, wspólna mentalność sukcesu, którą wtedy mieli i która wyciskała z nich maksimum?
Leszek Milewski