Reklama

Nowa wymówka Pawłowskiego – brak transferów gotówkowych

redakcja

Autor:redakcja

20 października 2015, 12:05 • 4 min czytania 0 komentarzy

Tadeusz Pawłowski to aktualnie najdłużej pracujący trener w Ekstraklasie, chociaż z czasem z prowadzoną przez niego drużyną wcale nie jest lepiej. Co prawda w sumarycznej tabeli od 24 lutego 2014 roku Śląsk wciąż plasuje się na trzecim miejscu, ustępując tylko Legii i Lechowi, ale tendencja jest już mocno niepokojąca. Dość napisać, że wiosną ‘14 szkoleniowiec wrocławian wykręcał średnią 1,93 punktu na mecz, jesienią ‘14 zjechał do 1,84, wiosną ‘15 zanotował spadek do 1,28, a jesienią ‘15 jego drużyna zdobywa już ledwie 1,08 punktu na mecz. A to już znaczący i chyba jednak niekontrolowany zjazd po równi pochyłej.

Nowa wymówka Pawłowskiego – brak transferów gotówkowych

Śląsk notuje fatalne wyniki, a Pawłowskiemu zaczyna palić się grunt pod nogami. Widać to przede wszystkim po jego nerwowych i nie do końca przemyślanych wymówkach. Do niedawna szkoleniowiec wrocławian utrzymywał, że na drużynie wciąż odbija się dziesięciodniowy okres grania co trzy-cztery dni z początku sezonu. Im dalej jednak od lipca, tym bardziej absurdalne staje się to wytłumaczenie, więc trzeba było wymyślić coś nowego. I, trzeba przyznać, długo czekać nie musieliśmy (cytat za sport.pl):

Za mojej kadencji odeszło 17 zawodników, a nie kupiliśmy nikogo, tylko kontraktujemy wolnych graczy. Teraz trenuje z nami około 10 juniorów, poziom treningu, a co za tym zespołu, obniżył się. Mamy taką sytuację i jako sztab szkoleniowy musimy ciężko pracować. Po rundzie jesiennej trzeba będzie usiąść i przeanalizować, bo brakuje nam klasowych zawodników. Trzeba będzie na to znaleźć pieniądze.

Przekaz jest więc klarowny – Pawłowski robi co w swojej mocy, a zarząd rzuca mu kłody pod nogi. Jak skrupulatnie wyliczył wrocławski szkoleniowiec, za jego kadencji odeszło aż siedemnastu zawodników, a w zamian przyszli tylko ci z kartą na ręku, w domyśle – o niewystarczających umiejętnościach. Policzyliśmy zawodników, z którymi w czasach Pawłowskiego klub się pożegnał i faktycznie wyszło ich siedemnastu. A ile było faktycznych osłabień?

Na pewno nie będziemy tu liczyć Lacnego i Angielskiego, bo oni nie tylko odeszli, ale też przyszli do klubu za kadencji Pawłowskiego. A skoro ci przychodzący z kartą na ręku są słabi, to ich odejście żadną miarą nie może być postrzegane jako osłabienie. Oprócz nich odeszli Kelemen i Adamec, którzy długie miesiące pozostawali na bezrobociu, zanim znaleźli sobie nowych pracodawców. Odeszli też Kaźmierczak, Calahorro i ostatnio Ciolacu (wszyscy obecnie bez klubu), Patejuk i Socha (obaj do I ligi) oraz Gavish (II liga izraelska). Żadne z tych pożegnań nie może być postrzegane jako osłabienie, bardziej jako wyczyszczenie szatni ze słabych i niepotrzebnych piłkarzy.

Reklama

Tak naprawdę przez ostatnie półtora roku ze Śląska odeszło siedmiu piłkarzy, którzy obecnie mogliby się drużynie przydać. W analogicznym okresie do klubu przybyło też ośmiu w miarę wartościowych zawodników. Jak to wygląda personalnie? Otóż za kadencji Pawłowskiego:

– odszedł Marco Paixao, przyszli Flavio i Biliński (status quo)
– odszedł Stevanović, przyszedł Danielewicz (status quo)
– odszedł Grodzicki, przyszedł Celeban (wzmocnienie)
– odszedł Mila, przyszedł Grajcar (osłabienie)
– odszedł Pich, przyszedł Kiełb (osłabienie)
– odszedł Droppa, przyszedł Gecov (osłabienie)
– odszedł Gikiewicz, przyszedł Pawełek (wzmocnienie)

Rzecz jasna obecnie akcje Gikiewicza stoją znacznie wyżej niż Pawełka, ale pamiętajmy, że „Giki” w ogóle u Pawłowskiego nie grał i był mu całkowicie zbędny. W tym kontekście pozyskanie bramkarza do pierwszej jedenastki musimy potraktować jako wzmocnienie drużyny. Razem mamy więc dwie równorzędne wymiany, dwa wzmocnienia i trzy osłabienia. Jakkolwiek patrzeć, wielkiego dramatu tu nie ma, a już na pewno nie do tego stopnia, by punktować prawie dwa razy gorzej. Nie wykluczamy oczywiście, że za kadencji Pawłowskiego były okresy, w których kadra była znacznie silniejsza niż teraz, ale – jak widać powyżej – obecny szkoleniowiec pracuje w porównywalnych warunkach, co jego poprzednik. Nie ma ani lepiej, ani gorzej.

Rozumiemy, że Pawłowski to człowiek z zewnątrz, i że nie do końca musi rozumieć naszych realiów. Podpowiadamy więc – w dłuższej perspektywie w polskich klubach lepsi zawodnicy będą odchodzić, a zastępować ich będą tacy, których będzie trzeba wypromować. Skoro odszedł najlepszy skrzydłowy Pich, to w jego miejsce nie przyjdzie ktoś lepszy, ale – w najlepszym wypadku – piłkarz z potencjałem na lepszą grę. Innymi słowy, Pawłowski musi zbudować sobie przykładowego Kiełba, by za jakiś czas stał się odpowiednim zastępstwem Słowaka. Innej opcji po prostu nie ma.

I właściwie o to można mieć do Pawłowskiego największe pretensje. Odkąd pracuje w Śląsku, nikogo nie wypromował i nie zbudował żadnego młodego piłkarza. Trener wrocławian podkreśla, że z zespołem trenuje dziesięciu juniorów, ale co z tego, skoro praktycznie żaden z nich nie gra? Rolą Pawłowskiego jest między innymi stworzenie sobie komfortu pracy, a nie płakanie w mediach i wzywanie zarządu do transferów gotówkowych. Poza tym nie bardzo rozumiemy retoryki, że za dobrego piłkarza trzeba zapłacić kwotę odstępnego. Zawodnicy z kartą na ręką też przecież mogą prezentować wysokie umiejętności, jak dobitnie pokazali bracia Paixao, a ostatnio Fojut, Vassiljev czy Nikolić. Po prostu przy ocenie potencjału proponowanych piłkarzy trzeba umieć oddzielić ziarno od plew. I również po tym można rozpoznać dobrego szkoleniowca.

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...