Reklama

To się nazywa pech. Brutalne starcie Węgrów z rzeczywistością.

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

14 października 2015, 14:36 • 3 min czytania 0 komentarzy

Węgrzy byli krok od dokonania dość nietypowej sztuki: wywalczenia awansu do mistrzostw Europy dzięki zwycięstwom nad zaledwie dwoma rywalami, Finlandią i Wyspami Owczymi. Przed ostatnią serią spotkań mieli nadzieję, że wywalczą awans z drugiego miejsca, jeszcze wczoraj bilety do Francji bezpośrednio dawało im trzecie miejsce, ale zaraz potem okazało się, że nic z tego nie wyszło. O awans trzeba będzie powalczyć raz jeszcze na boisku. A dziś cały kraj zadaje sobie pytanie, czy wyjazd na ten turniej, aby na pewno jest w ich zasięgu…

To się nazywa pech. Brutalne starcie Węgrów z rzeczywistością.

Przede wszystkim warto przypomnieć, że Węgrzy żadną potęgą nie są. W pierwszym składzie grają tutaj Kadar z Lovrencsicsem, powoływani są Nikolić i Guzmics, w bramce nieśmiertelny człowiek w dresach, czyli Kiraly, a także ludzie z Videotonu, Ferencvarosu czy Puskas Akademia. Duet napastników na Grecję to właśnie przedstawiciele Ferencvaros i Sporting Kansas City. Mówiąc delikatnie: szału nie ma. A przecież dziesiątki lat temu Węgrzy to był światowy top. Tymczasem na mundialu nie było ich od 1986 roku, na Euro – od 1972.

To dlatego ich dobre wyniki zwracały teraz na siebie uwagę. Podopieczni Bernda Storcka niby tylko dwa razy machnęli Finlandię i dwa razy Wyspy Owcze, wygrywając maksymalnie różnicą jednej bramki, ale punktów zgromadzili dość, by marzyć o bezpośrednim awansie. Dwukrotnie zremisowali z Rumunią, po razie z Irlandią Północną i Grecją, a to dawało im trzecie miejsce w eliminacjach. Wśród drużyn z trzeciego miejsca – numer 1.

I tutaj dochodzimy do meritum sprawy…

Przed ostatnią serią spotkań eliminacji Euro 2016, Węgrzy mieli szansę na drugie miejsce w grupie F. Musieli jednak liczyć na potknięcie Rumunów z Wyspami Owczym na ich terenie, no i sami mieli pokonać Greków. Nie spełnił się jednak ani pierwszy warunek, ani drugi. Piłkarze Storcka dwukrotnie wychodzili na prowadzenie, prowadzili jeszcze kwadrans przed końcem, strzelili na terenie rywala trzy gole, no ale cóż – stracili cztery. Ale nawet ten niekorzystny układ sprawiał, że trzecie miejsce dawałoby im jako jedynym bilety do Francji. Wystarczyło poczekać na wtorkowe rozstrzygnięcia, raczej mocno przewidywalne. Sprawę mogły skomplikować jedynie: domowa porażka Łotwy z pozostającym bez zwycięstwa Kazachstanem i wygrana Turcji nad Islandią.

Reklama

No więc:
a) Kazachstan w 65. minucie strzela gola
b) Turcja przez ostatni kwadrans gra w dziesiątkę
c) Turcja w 89. minucie strzeliła gola

W meczu Turków była więc dramatyczna końcówka, na Łotwie – pierwsze i jedyne w tych eliminacjach zwycięstwo Kazachstanu (wcześniej w siedmiu meczach dwa punkty!). Wynik tego drugiego spotkania oznaczał dla Węgrów najgorsze. Dlaczego? Ano dlatego, że zgodnie z przepisami rezultaty z najsłabszą drużyną w grupie przestają się liczyć. Turcy z Kazachstanem wygrali dwukrotnie, a z Łotwą – dwukrotnie zremisowali. Dzięki spotkaniu, na które nie mieli żadnego wpływu, zyskali więc w zestawieniu… cztery punkty.

Najlepszy zespół spośród tych, które zajęły trzecie miejsce? Tak, tak, Turcja. Węgrzy muszą obejść się smakiem.

Trener Storck, zamiast więc świętować awans na wielką imprezę po wielu latach, musi pozbierać zawodników, uporządkować ich głowy i przygotować się do baraży. Tutaj jego zespół, co dość zaskakujące, jest rozstawiony. Może trafić na Danię, Irlandię, Norwegię albo Słowenię. Czyli jeśli szczęście w losowaniu się uśmiechnie, szanse na Francję – mimo tego przeciętnego składu – wciąż będą. Rzecz w tym, że teraz nie uśmiechnęło się ani trochę.

Najnowsze

Ekstraklasa

Rockmani Siemieńca. „Jaga” ma ofensywę na miarę wielkiej Wisły Kraków

Kamil Warzocha
3
Rockmani Siemieńca. „Jaga” ma ofensywę na miarę wielkiej Wisły Kraków

Komentarze

0 komentarzy

Loading...