Holandia nie pojedzie na mistrzostwa Europy we Francji. Pojedzie Albania, pojedzie Irlandia Północna, być może zameldują się na nich również Węgrzy i Słoweńcy, a trzeciej drużyny ostatniego mundialu zabraknie. Właśnie teraz, gdy drzwi do turnieju finałowego są otwarte tak szeroko jak nigdy wcześniej. Z jednej strony – szok i niedowierzanie, z drugiej – w czasie ostatnich kilku, a nawet kilkunastu miesięcy Oranje zawodzili tak widocznie, że kibice reprezentacji zdążyli oswoić się z myślą, że ten projekt nie przyniesie im zbyt wiele radości. Liczono jeszcze na ostatni zryw lub przynajmniej – skoro nie wszystko było w nogach Holendrów, musieli mieć nadzieję, że rady nie da Turcja – na godne pożegnanie z eliminacjami. Takie, które dawałoby nadzieję na lepsze jutro. Mecz z Czechami nie był ani jednym, ani drugim.
Dzisiejszy przegląd holenderskiej prasy jest festiwalem bardziej lub mniej wyrafinowanej szydery. Jeśli chodzi o kreatywność, zawsze ceniliśmy tamtejszych dziennikarzy. Tyle, że wcześniej zazwyczaj pięknie pisali oni o zwycięstwach. Teraz musieli przestawić wajchę w drugą stronę, a po meczu o wszytko, w którym ich reprezentacja zbłaźniła się na tle rozprężonych i długo grających w dziesiątkę Czechów, dostali zielone światło, by użyć najostrzejszej amunicji.
– “W Amsterdamie byliśmy świadkami ostatecznego zdemaskowania holenderskiej drużyny narodowej. To była parodia piłki na najwyższym poziomie. Żałosna drużyna, która nie miałaby czego szukać w turnieju finałowym” – tak z kadrą rozprawia się De Volkskrant. – “Były głośne zapowiedzi totalnego futbolu, a był jedynie totalny chaos”.
Podobny motyw wykorzystuje De Telegraaf. – “Futbol totalny? Wyszło totalne upokorzenie. Reprezentacją rządzą złe moce. Jesteśmy kolejną ofiarę mundialowego przekleństwa”. Algemeen Dagbald: – “Ta kadra to największe pośmiewisko w historii naszego futbolu. Jak można upaść tak nisko w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy? Nawet armia psychologów i naukowców miałaby problem z udzieleniem odpowiedzi”.
W zasadzie moglibyśmy dalej przerzucać się z hasłami i wyrwanymi z kontekstu zdaniami, w których dziennikarze przez wszystkie przypadkami odmieniają słowa: kompromitacja i pośmiewisko, ale czujemy potrzebę pochylenia się na tym bardziej szczegółowo. W końcu mówimy o jednej z większych niespodzianek w futbolu reprezentacyjnym w tym wieku.
Po pierwsze: spieprzenie pracy wykonanej przez Van Gaala. Może i dla Tomasza Wołka to bufon z chamską twarzą, o którym nie można myśleć inaczej niż z antypatią, ale trzeba mu oddać, że wynik na mundialu zrobił bardzo dobry. I nie zostawił po sobie spalonej ziemi, a wręcz przeciwnie – drużynę, która miała wszelkie podstawy, by jeszcze pójść do przodu względem turnieju Brazylii. Przypomnijcie sobie, co wtedy pisano. Holandia właśnie w tych eliminacjach miała być idealną mieszanką gwiazd z doświadczeniem i młodzieży z fantazją. Z ważniejszych graczy ubył w zasadzie tylko Dirk Kuyt, który mówiąc o zakończeniu reprezentacyjnej kariery, zaznaczył, że w razie czego kadrze nigdy nie odmówi pomocy. Reszta starszyzny była w gotowości, a nowe pokolenie – z Memphisem Depayem i Georginio Wijnaldumem na czele – miało zapewnić ciągły rozwój. Obyty w pracy z drużynami narodowymi Guus Hiddink z kolei miał być gwarantem poukładania wszystkich klocków w świetną całość.
Miała być idealna mieszanka, wyszedł bełt.
I nagle okazało się, że ci doświadczeni mają swoje problemy (nieprzypadkowo tylko kruchy Robben utrzymuje się w klubie z absolutnego topu), a młodzi nie są jeszcze gotowi, by wziąć na siebie odpowiedzialność za wyniki. Dziś w Holandii pisze się o smutnym końcu wielkiej trójki, niektórzy wręcz nawołują do radykalnych zmian. Robben na kolejny turniej miałby jechać jako 34-latek, a nie jest okazem zdrowia. Sneijder to jego rówieśnik, van Persie jest rok starszy. Do tego dochodzi 32-letni Huntelaar, a wyliczanka obejmuje również piłkarzy młodszych, ale bez większych perspektyw: Afellaya, Elię, Lensa, van der Wiela czy kontuzjowanego ostatnio Vlaara.
Szybko przychodzi jednak refleksja, że tak naprawdę budować jeszcze nie ma na kim. W zasadzie Depay jest teraz jedynym gotowym kandydatem na gwiazdę światowego formatu. Do tego solidni Blind, de Vrij i jeszcze kilku jako tako rokujących. Reszta? Reszta to na razie kandydaci na solidnych piłkarzy. Widać to na przykładzie chociażby linii obrony z wczorajszego meczu: Tete (20 l.), van Dijk (24 l.), Bruma (23 l.), Riedewald (19 l.). Wyglądało to tak, jakby Holandia zajumała stary system gry Cracovii, ten z pominięciem defensywy. W kadrze aż roi się od podobno zdolnej młodzieży: El Ghazi, Kongolo, Rekik, Bazoer, Klaassen, Willems – żaden nie ma więcej niż 22 lata. Nie są jednak gotowi, by samodzielnie zamieszać w dorosłym futbolu.
Inną kwestią jest to, komu zostanie powierzona misja budowania nowej reprezentacji. Danny Blind zostanie na stanowisku. Najwidoczniej jeszcze nie nadszedł czas któregoś z młodszych, którzy zbierali już doświadczenia przy kadrze, a teraz rządzą w największych holenderskich klubów. Mowa oczywiście o Cocu i de Boerze. Blind eliminacje rozpoczynał jako asystent pierwszego trenera, a stery przejął po rezygnacji Hiddinka w czerwcu. Naturalnie jest pod ostrzałem, bo w momencie rozpoczęcia jego samodzielnej pracy drużyna była jeszcze na miejscu gwarantującym grę w barażach, ale można też zauważyć pewne zrozumienie w stosunku do faktu, że przejął ekipę w ciężkim momencie. Został kapitanem okrętu, który szedł na dno i po prostu utopił się razem z nim.
Ale od razu pojawia się kontrargument. Doświadczenie Blinda z trenerką jest mizerne. Więcej pracował jako dyrektor sportowy, a czternastomiesięczny okres trenowania pierwszej drużny Ajaksu to już historia dość zamierzchła (lata 20o5-06). Czy ktoś taki jest odpowiednim kandydatem na selekcjonera w tych ciężkich czasach? Nietrudno mieć wątpliwości.