Żeby nie było tak wesoło i kolorowo, dziś przypada rocznica dwóch przegranych przez reprezentację meczów. Oba powinniście pamiętać. Kojarzycie Jurisa Laizansa? To ten facet trzynaście lat temu zdobył jedyną bramkę, dając Łotwie wygraną. A trzy lata później Tomek Frankowski ukłuł Anglików na Old Trafford, ale w obliczu goli Michaela Owena i Franka Lamparda, było to tylko trafienie honorowe.
Za sterami reprezentacji obecny prezes PZPN, Zbigniew Boniek. Nastroje wokół kadry grobowe. Na początku wydawało się, że gramy lepiej. Że spokojnie wygramy i zbierzemy punkty, które być może dadzą nam awans na Euro 2004. Na środku obrony grali Krzysztof Ratajczyk i Jacek Zieliński. Na bokach Tomasz Hajto i Michał Żewłakow. W ataku Artur Wichniarek robił co mógł. Po kwadransie trafił nawet w słupek, potem zmarnował wyborną akcję, strzelając niecelnie z kilku metrów. To nie był dzień Króla Artura, to nie był dzień całej naszej reprezentacji.
W 29. minucie stało się to, czego po cichu każdy zaczął się obawiać. Gaz do dechy wcisnął wspomniany Laizans, bez problemu minął Zielińskiego i oddał świetny strzał, po którym piłka trafiła za plecy Jerzego Dudka. A później zaczęła się męka. Niecelne podania, niecelne strzały (na przykład w aut), wielka bezradność i nieporadność. Skończyło się jedną z największych kompromitacji w historii. A potem to nie my, a właśnie Łotysze pojechali na finały mistrzostw Europy.
Sensację, tylko że odwrotną, bo na naszą korzyść, mogliśmy sprawić w 2005 roku na Old Trafford w Manchesterze, gdzie podejmowała nas reprezentacja Anglii. Tamten mecz miał decydować o pierwszym miejscu w grupie eliminacyjnej do mistrzostw świata. Ostatecznie przegraliśmy, ale tamtego pięknego gola Tomka Frankowskiego po dośrodkowaniu Kamila Kosowskiego zapamiętamy na długo. To jedna z tych bramek, których się nie zapomina.