Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

08 października 2015, 16:46 • 5 min czytania 0 komentarzy

Tak mnie wkurwia, że chyba ją kocham” – sypie się człowiek, nawet nie wiem którego literackiego klasyka cytuję, wiem jednak, że to właśnie on nieświadomie najlepiej zdiagnozował relację między milionami Polaków a najważniejszą drużyną piłkarską w kraju. Idole z lat dziecięcych przemijają, uczucia do tej lub innej jedenastki rosną bądź słabną, bywają dni, gdy futbolu masz przesyt, względnie wypiera pasję z horyzontu proza życia, jednak reprezentacja Polski? Jej żadne rozkłady się nie imają. Choćby została upodlona, choćby okrutnie zawiodła, zdradziła, to jesteś przy niej i czuwasz. Narzekałem wielokrotnie, opieprzałem tysiąc razy, ale to wszystko z tego, że mnie obchodzi. Bo po prawdzie żadna inna sprawa w piłce nożnej nie leży mi na sercu tak głęboko i niezmiennie od samego początku, jak to, by Polska wygrała ważny mecz.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Już kiedyś pisałem, że zazdroszczę poprzednim pokoleniom możliwości doświadczania sukcesów biało-czerwonych na wielkich turniejach. Nie jest to zazdrość tylko o wyniki, została bowiem zabarwiona złością na gaszącą mnie starszyznę. Patrzyłem jak Smolarek dziurawi Portugalię, a tu przychodzi ktoś starszej daty i mówi – e, to jeszcze nic, ty nie wiesz co to dobrze grająca Polska. Oglądałem kolejne spieprzone mistrzostwa i znowu ktoś z dwa razy bardziej wysłużonym licznikiem wcierał mi sól w rany opowiadając o Deynach i Bońkach. To schemat funkcjonujący boleśnie od praktycznie pierwszego reprezentacyjnego meczu, który obejrzałem od A do Z: Rataj strzela Węgrom z czterdziestu metrów w meczu dla powodzian, a zarazem w debiucie Wójcika, ja, dziesięcioletni dzieciak, jaram się od ucha do ucha, chcę dobrą nowinę – zwycięstwo! – wszystkim rozgłosić, a tymczasem ojciec chrzestny kwituje mnie zasądzając wyrok:

To i tak patałachy.

Prawie dwie dekady oglądam już wszystkie najpośledniejsze sparingi, mecze rezerwistów z Litwą, wycieczki ligowców do Singapuru, Puchary Króla w Tajlandii, spotkania z Irakiem na jakimś uniwersyteckim boisku, wszystkie owoce dzikich zimowych zgrupowań w Turcji – co z tego mi przyszło? Ile radości? Wielkie nadzieje za Engela, potem z hukiem pękający balon. Iluzja siły za Beenhakkera. Dwa gole na wielkich turniejach, które nie były golami pocieszenia, a dawały prowadzenie, więc smakowały słodko. Problem w tym, że trafienia Rogera i Lewego koniec końców okazywały się tylko preludium do opowieści o szczycie frajerstwa (1:1 z Grecją) bądź frustracji (1:1 z Austrią).

Jeśli jednak kolejne czterdzieści lat nie ugramy nic ważnego, żadnych wielkich wzlotów nie będzie – trudno, rodziny się nie wybiera, reprezentacji też. Żył z nią będę tak samo, emocjonował się szansą na trzeci koszyk w eliminacjach czy złudną nadzieję na baraż do barażu; czasem popsioczę, czasem popsioczę nawet mocno, ale zostanę. Niech wybaczy mi Gran Derbi, niech wybaczy Liga Mistrzów, najlepsza liga świata – Ekstraklasa, polskie sukcesy w pucharach, ale to Polska, biało-czerwoni, niezmiennie wywołuje we mnie największe emocje i zawsze będzie.

Reklama



Odosobniony w tym na pewno nie jestem, a zaryzykuję teorię, że widać to choćby po stosunku ludzi o Lewego. Osobiście jestem dumny, cholernie dumny, że mamy Polaka na szczycie szczytów, grajka, który potrafi pozamiatać na największej scenie i którego zazdroszczą nam wszyscy. Zarazem widzę też, że istnieje całkiem silna frakcja deprecjonująca sukcesy Lewego, nie potrafiąca się nimi cieszyć – wy na pewno też jesteście świadomi jej istnienia. Spytacie – jak można skreślać cztery gole Polaka wbite Realowi albo pięć trafień w dziesięć minut? Ano tak, że nie były zdobyte dla nas, nie w biało-czerwonej koszulce. Uważam, że dopiero wtedy Robert powszechnie wskoczy w umysłach wszystkich polskich kibiców na centralne miejsce, gdy spektakularne występy ze znacznie większą regularnością zaczną mu się przydarzać w barwach reprezentacyjnych. Ja sam z doświadczenia wiem, że żadne jego trafienie nie sprawiło mi takiej radości, co to z Grekami na Euro 2012 – ostatecznie okazało się mało istotne, ale wtedy, sekundy po strzale, o tym nie wiedziałem.

Wokół tej reprezentacji jest dziś wyjątkowo kolorowo. Dobra prasa, pozytywny wizerunek, szacunek kibiców. Sielanka. Bierze się to z dwóch źródeł: po pierwsze, jeszcze nie zawiodła. W sensie ścisłym nie osiągnęła póki co więcej od poprzedników, ale jeszcze nie wylała nam kubła lodowatej wody na głowę i na tym jedzie. Po drugie, ma na koncie historyczne zwycięstwo nad Niemcami. Ja wiem, że są takie wyliczenia, iż właściwie nikogo poważnego ekipa Nawałki później nie pokonała, ale waga tamtej wygranej… Na wspomnianej liście “co mi dała kadra za lata wierności” Niemcy i wieczór po zbiciu mistrzów świata, ta masowa euforia, to nierealne doświadczenie, miałoby szczególne miejsce. Stanowi osobną całość i pozostanie ważne nawet, jeśli eliminacje zostaną przerżnięte (chciałbym dodać “jakimś cudem”, ale nie dodam). To wpływa na wyjątkowo optymistyczną atmosferę tego finiszu i na to, że ta kadra grzeje nas wiele bardziej niż inne, gdy podchodziły do eliminacyjnego lądowania.

Sukcesu piłkarzom życzę, po pierwsze, ze względu na siebie. Egoistycznie powiem, że mam prawo, by nad następnymi pokoleniami móc znęcać się tak jak znęcano się nade mną, móc powiedzieć chrześniakowi, że zwycięski gol jego Rataja z jego Węgrami to nic w porównaniu do moich przeżyć. Nie będzie mi szczeniak mówił, że wie wszystko, porządek i hierarchia muszą być! Niech będzie dziejowa, tudzież pokoleniowa, sprawiedliwość. Po drugie, w tym podzielonym na każdym kroku kraju, gdzie podziały licznie występują w skali mikro i makro, kadra jest jednym z naprawdę niewielu elementów, które łączą. Kolega wyprowadza się na wieś i już zdążył mi zakomunikować, że mieszkać będzie w starej części wsi, a ta część nie lubi się z nową częścią wsi – gdzie nie spojrzeć, podział na podziale, często w oparach absurdu. Dziewięćdziesiąt minut trwa jednak zawieszenie broni, na dziewięćdziesiąt minut walą się mury, wszystkie części tej wsi oglądają i z równie wielką determinacją chcą, by nasi wygrali. Skoro już tak musi być, że żyjemy w piosence Kazika, to niech już chociaż tym łączącym elementem będzie sportowa radość, a nie kolejny powód do kultywowania narzekactwa.

Reklama

Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Boks

Usykowi może brakuje centymetrów, ale nie brak pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
0
Usykowi może brakuje centymetrów, ale nie brak pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]
Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
2
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...