Reklama

Sławku, chyba trzeba było zostać w tej Kolonii. Przyglądamy się repatriantom

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

29 września 2015, 16:32 • 4 min czytania 0 komentarzy

Gdy polskiemu zawodnikowi nie wiedzie się w zagranicznym klubie lub wraz z upływem czasu perspektywy ma coraz gorsze, powrót do kraju jest naturalną koleją rzeczy. Dochodzą do tego sprawy osobiste, tęsknota za rodziną i ojczyzną, a to tylko pomaga podjąć decyzję. Swoje robi też fakt, że… jest do czego wracać. Wiadomo – warunki finansowe już nie te co na saksach, ale i tak bardzo przyzwoite. Jakkolwiek złe zdanie macie o Ekstraklasie – wszystkie raporty pokazują, że organizacyjnie większość klubów idzie do przodu. Jest zainteresowanie kibiców, są piękne stadiony. Ze względu na wszystkie wymienione wyżej powody – co okienko transferowe obserwujemy kilka powrotów naszych z zagranicznych klubów. 

Sławku, chyba trzeba było zostać w tej Kolonii. Przyglądamy się repatriantom

Teoretycznie ryzyko przy takim ruchu jest niewielkie. Poziom wciąż dość marny, więc piłkarzowi, który był w poważniejszej lidze, nie tak trudno o status gwiazdy. A jeśli nie, to zazwyczaj przynajmniej z automatu otrzymuje szansę na regularną grę. Można się pokazać, nawet do tego stopnia, by zainteresować swoją osobą selekcjonera (przykład – Ariel Borysiuk). A jeśli będzie słabo, to zawsze można z takim CV ślizgać się po kolejnych klubach (przykład – Bartłomiej Pawłowski).

Czy można w ogóle na takim układzie przegrać?

Też można. I wiele wskazuje na to, że niedługo będziemy świadkami takiej, dość spektakularnej porażki. Sławomir Peszko pod koniec sierpnia zamienił FC Koeln na Lechię Gdańsk, tym samym stawiając sporo na szali. Do kraju wracał jako reprezentant Polski, był blisko biletu do Francji, lecz chyba powinien zacząć drżeć o swój status. Początki w klubie z Wybrzeża ma beznadziejne. Dziś na miejscu von Heesena nie wahalibyśmy się ani sekundy, wystawiając jego kosztem Michała Maka lub Macieja Makuszewskiego. Peszko jest po prostu od tej dwójki wyraźnie słabszy.

Zabrzmi to paradoksalnie, ale może okazać, że Sławkowi bliżej byłoby do reprezentacji z ławki średniaka Bundesligi, niż jako piłkarzowi regularnie grającemu w Lechii. Teraz jest blisko – zarówno selekcjoner, jak i dziennikarze oraz kibice na własne oczy tydzień w tydzień widzą jego mierne występy. W Niemczech mógłby spokojnie znaleźć alibi – a to, że trener go nie lubi, a to, że konkurencja niesamowicie mocna, a to, że przez różne wypadki losowe nie może się pokazać. Dorzuciłby do tego stwierdzenie, że sama intensywność treningów w Bundeslidze jest tak kosmiczna, że czuje się w gazie. Voila, gotowe.

Reklama

A teraz ciężko przymknąć oko.

Na przeciwległym biegunie znajduje się natomiast Jarosław Fojut. W Szkocji miał szacunek trenera, kibice też nie chcieli jego odejścia, mógłby spokojnie kontynuować tam karierę. Co tydzień w podsumowaniu stranierich wpisywalibyśmy “90 minut”, zmienialiby się tylko przeciwnicy i w zasadzie na tym koniec. Selekcjonera też niełatwo zainteresować, grając w Dundee United. Zdecydował się na powrót kraju, zainteresowania wielkiego nie było, a okazało się, że jest jednym z najlepszych piłkarzy tej ligi. Chyba zgodzicie się, że wysłanie powołania do Szczecina, a nie Gdańska, byłoby uzasadnione.

To dwa skrajne przypadki, a co zresztą? W tym okienku wróciło łącznie dziesięciu piłkarzy.

Hubert Wołąkiewicz w Rumunii nawet nie zaistniał, więc ciężko go oceniać. Nic nie możemy powiedzieć też o Michale Chrapku, który ze względu na uraz jeszcze nie wszedł do drużyny Lechii. Z kolei w Krzysztofie Mączyńskim selekcjoner już się raczej nie odkocha, więc regularna gra w Wiśle powinna wyjść mu tylko na dobre. Podobnie jak Radosławowi Cierzniakowi, który regularnie potwierdza, że jest fachowcem i Mateuszowi Lewandowskiemu (Pogoń Szczecin), któremu większa wyrwa w życiorysie – a tak należy nazwać pobyt we Włoszech – mogłaby na tak wczesnym etapie kariery poważnie zaszkodzić.

Zostaje trójka, co do której są wątpliwości. Adam Kokoszka ma za sobą już drugą średnią przygodę zagraniczną. Ani we Włoszech, ani w Rosji nie zainteresował swoimi usługami większych klubów. Naprawdę wiele musiałoby się stać, by zaliczył powrót do reprezentacji. Na dziś to co najwyżej klasa solidna ligowa. Wygląda na to, że status wyróżniającego się piłkarza w Ekstraklasie może być dla niego szczytem. Ale i na to trzeba zapracować, na razie wymarzony duet obrońców Tadeusza Pawłowskiego, a więc Celeban-Kokoszka, gra trochę poniżej oczekiwań.

Z kolei o Kamilu Bilińskim, gdy grał w Rumunii, mówiło się, że mógłby dostać szansę od selekcjonera. Walczył o koronę króla strzelców w lidze silniejszej niż nasza, więc teoretycznie powinien rzucić rękawice Łukaszowi Teodorczykowi. Miał inne oferty, ale wybrał Śląsk. Na razie strzela, ale grą nie zachwyca. Pewnie nie jest jeszcze w pełni przygotowany, ale skoro w tym wypadku celem była reprezentacja – zegar tyka i pociąg powoli odjeżdża.

Reklama

Jest jeszcze przypadek szczególny – Tomasz Cywka – jak do tej pory drugi z największych przegranych powrotów po Peszcze. Był w miarę znany w kraju, cieszył się nawet dobrą opinią. Głównie dlatego, że niewielu widziało go w akcji. Ale skoro utrzymywał się w Anglii tyle lat, to musiał coś w sobie mieć, prawda? No właśnie jego początek w Wiśle pokazuje, że niekoniecznie. Wygląda mizernie na tle szarych ligowców, a to wręcz obelga.

Czasami lepiej po prostu nie być w zasięgu wzroku.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
3
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

0 komentarzy

Loading...