Chyba nas trochę poniosło, gdy zapowiadaliśmy dzisiejsze spotkanie Pogoni Szczecin z Jagiellonią Białystok. Miała być czekolada i to taka z wyższej półki, miał być mecz diametralnie inny niż dotychczasowe kopanie piłki w poniedziałek w ramach rozgrywek Ekstraklasy, miały być ciekawe pojedynki indywidualne na boisku i przy ławkach rezerwowych… No niestety, tego wszystkiego, albo nie było wcale, albo występowało tylko w ilościach śladowych. Jeśli chodzi o atrakcyjność, spotkanie o fotel wicelidera nie dobiło nawet do połowy skali.
Na boisku w Szczecinie było do bólu zwyczajnie – proste indywidualne błędy, kilku zawodników nie przejawiało większej chęci do gry, padolino, słabe gwizdanie. Całe szczęście, że padły przynajmniej gole – jak namiętnie podkreślają komentatorzy – sól futbolu.
Długo musieliśmy czekać aż któraś z drużyn skonkretyzuje swoje starania. Przeszło nam nawet przez myśl, że taka postawa piłkarzy to ukłon w stronę tych, którzy nieco później kończą pracę i nie zdążyli na czas dojechać na stadion lub zasiąść przed telewizorami. Co stracili? Kilka wrzutek w pole karne, a to ze stałych fragmentów gry, a to z akcji, po których jednak nie było większego zagrożenia pod bramką. Poza tym – przeciąganie liny, w którym obie strony bardziej starają się uniknąć wpadnięcia do rowu z wodą, niż myślą o wrzuceniu do niego przeciwników.
Jednak jeszcze przed przerwą zobaczyliśmy piłkę w bramce. Stały fragment gry, zapasy w polu karnym (naszym zdaniem – obustronne), piłka spada pod nogi Czerwińskiego, a ten założył siatkę Drągowskiemu. Doczekaliśmy się emocji, które mieliśmy również w drugiej połowie. Już na jej początku Cernych przy dość biernej postawie obrony wyrównał stan rywalizacji.
I potem stała się rzecz dziwna. Lekki kontakt pomiędzy Frączczakiem a Góralskim w polu karnym, ten pierwszy pada, jakby pomocnik Jagiellonii użył przeciw niemu paralizatora, sędzia dyktuje rzut karny. Szczerze mówiąc, obawiamy się najgorszego. A mianowicie tego, że pan Kwiatkowski chciał wyrównać rachunek, gdyż w pierwszej połowie nie podyktował jedenastki po faulu na Murawskim. W tamtej sytuacji miał podstawy, przy tej z Frączczakiem – raczej nie. Zwoliński karnego nie strzelił, już wydawało się, że jak to się mówiło pod trzepakiem: „oliwa-sprawiedliwa”, ale do odbitej piłki dopadł Akahoshi (kolejne wielkie przełamanie!) i Pogoń ponownie wyszła na prowadzenie.
I nie oddała go aż do końcowego gwizdka, choć ciężko powiedzieć, że goście się nie starali. Szczególnie aktywny był młody Świderski – trzeba pochwalić chłopaka. Po jego strzale piłka trafiła w poprzeczkę, a wcześniej wykreował Cernychowi świetną sytuację.
Cóż, Pogoń jest wiceliderem Ekstraklasy i jedyną drużyną w lidze, które jeszcze nie przegrała. Nie ma co kryć – przy całym szacunku dla ekipy Michniewicza – to sporych rozmiarów zaskoczenie. Oczywiście pozytywne.
Fot. FotoPyK