Jak tak dalej pójdzie, to z Tesco Areny – jak zwykło się ironicznie nazywać stadion w Gliwicach – zrobi się prawdziwy supermarket. Doszło tam bowiem do pewnego niecodziennego zjawiska – w drużynie Latala na dłuższą metę każdy gra solidnie. Po prostu każdy. Wszyscy doskonale wiedzą, po jakich sektorach boiska mają się poruszać, wszyscy harują, jakby to był ich ostatni mecz w karierze i na koniec okazuje się, że każdy gra na 150% swojego potencjału. Kwestia czasu, kiedy z wózkiem na zakupy wjedzie tam Leśnodorski z Rutkowskim. To już naprawdę przestają być niespodzianki – drużynę Latala należy traktować przynajmniej tak jak w poprzednim sezonie Jagiellonię. Po prostu czapki z głów za pracę, jaką wykonał czeski szkoleniowiec. Ten zespół – biorąc pod uwagę warunki Piasta – to po prostu arcydzieło.
Dziesięć kolejek. Osiem zwycięstw. W domu komplet. Na wyjeździe trochę gorzej (3-0-2), ale na rozkładzie Piastelona ma już Cracovię, Legię, Lecha, Lechię i teraz Śląsk. Jasne, faworyci w tym sezonie zawodzą, ale dla Mraza i spółki takie zjawisko jak „trudny terminarz” zwyczajnie nie istnieje. Mało tego – dla nich w tej lidze nic wręcz nie jest trudne. Chłopaki wybiegają na murawę, zostawiają serducho i przy naprawdę wysokiej jakości piłkarskiej momentami wręcz z rywalami się bawią. Weźmy nawet ten dzisiejszy mecz – ciut słabiej spisały się gwiazdy pierwszego blasku jak Nespor czy Zivec, więc za strzelanie wzięli się stoperzy. Najpierw świetną wrzutkę Mraza wykończył profesor Hebert, potem z podania – choć nieco przypadkowego – najlepszego lewego obrońcy ligi skorzystał Korun. Jeżeli i oni złapią jednak zadyszkę, to jeszcze chwila i zacznie strzelać Szmatuła.
Ten Piast jest po prostu niemożliwy. Nie-moż-li-wy.
Różne analogie nasuwają nam się oglądając paczkę Latala. Czasem przypomina się sezon, w którym Korona z Ojrzyńskim walczyła o puchary. Wtedy banda świrów wydzierała na determinacji masę punktów, ale to porównanie nie jest jednak do końca trafne, bo Piast znacznie lepiej gra w piłkę. Atak pozycyjny, kontry, stałe fragmenty czy zwyczajne wychodzenie na pozycje, którego brakuje połowie ligi – oni po prostu opanowane mają wszystko. I to do tego stopnia, że nawet Marcin Pietrowski – przez lata przeciętniak w Lechii – zaczyna wyglądać na bardzo sensownego grajka. Mraz? Dwa gole, pięć asyst. Hebert? Bramka, asysta, kluczowe podanie i niezwykle równa gra w defensywie. Przesadzamy z tym rozpływaniem się nad ekipą Latala? Jeżeli tak, to będziemy przesadzać dalej, bo takie zjawiska jak Piast 2015/16 to w naszych warunkach archiwum X.
Rozpisaliśmy się o królach Ekstraklasy, ale Śląsk – choć dla wrocławskich kibiców to żadne pocieszenie – wcale nie grał źle. Przebojowo w mecz wszedł Paixao, świetnie do pozycji strzeleckich dochodził Biliński, sporo wiatru robił też Kiełb, ale – co słusznie wytknął w przerwie Kamil Kosowski – między ofensywą a środkiem i obroną była dziś luka wielkości Kanionu Kolorado. Gra zupełnie się nie spinała – zasługa w dużej mierze Danielewicza – co było wodą na młyn dla bezlitosnego Piasta. A Piastelona nie wybacza. Wiedzą w Poznaniu i w Warszawie, teraz przekonali się we Wrocławiu.
Fot. FotoPyK