Reklama

Armenia – futbol jedną nogą nad przepaścią

redakcja

Autor:redakcja

25 września 2015, 13:01 • 11 min czytania 0 komentarzy

Piłka reprezentacyjna? 83. miejsce w rankingu FIFA. Za Rwandą, Uzbekistanem czy Burkina Faso. Futbol na szczeblu klubowym? Kompromitująca, 50. lokata. Gorzej radzą sobie tylko zespoły z Wysp Owczych, San Marino i Andory. Armenia, choć nie jest krajem którego do odszukania na mapie potrzebujemy lupy, a pieniądze przepływające przez Erywań wywołują wrażenie, na płaszczyźnie sportowej prezentuje się katastrofalnie. Wszechobecne przekręty, prywatne gierki możnych włodarzy i brak jakichkolwiek zasad sprawiają, że futbol to niekończące się źródło dochodu dla lokalnych biznesmenów i zmartwień dla kibiców. Dźwięk brzęczących monet jest tam zdecydowanie częstszy od radosnego śpiewu fanów, którzy rokrocznie obserwują postępującą degrengoladę. Zapraszam na wędrówkę po krainie, gdzie bogatemu wolno wszystko, a piłkarska rywalizacja jest tylko fikcją.

Armenia – futbol jedną nogą nad przepaścią

Ormiańskie drużyny by dostać się do Ligi Mistrzów muszą pokonać absolutnie wszystkie szczeble eliminacyjne. Każdego lata los paruje ich z mniej bądź bardziej profesjonalnymi drużynami z egzotycznych zakątków Starego Kontynentu. Przed kilkoma miesiącami aktualny mistrz kraju, Piunik Erywań, w ramach I rundy kwalifikacyjnej dwukrotnie ograł rywala z San Marino, SS Folgore/Falciano, w stosunku 2:1.  Tak kolorowo nie było jednak w kolejnej fazie. Norweskie Molde bez wysiłku przewiozło Ormian w dwumeczu 5:1. To i tak jednak spory progres – przed rokiem stołeczna prasa odtrąbiła bowiem oficjalny upadek piłki w kraju kaukaskim. Banants Erywań nie podołał bowiem półprofesjonalnemu  Santa Coloma z Andory, a sam awans dał sobie wyrwać w kuriozalnych okolicznościach.

Czołówki gazet do złudzenia przypominające słynną okładkę „Faktu” po mundialowej porażce Polaków z Ekwadorczykami. Narodowa dyskusja na temat finansowania futbolu i przyszłości, a raczej jej braku, dla piłki nożnej w Armenii. Żyjący dotychczas jak pączki w maśle lokalni oligarchowie nie uniknęli publicznego ostracyzmu – na wierzch wyciągnięte zostały ich machlojki i oszustwa, które blokują jakikolwiek rozwój sportu w kraju. Najmocniej obtłukiwany argumentami był Ruben Hayrapetyan. Człowiek, który jest jednocześnie głównym źródłem finansowania ormiańskiej piłki, ale także symbolem tych wszystkich negatywnych wydarzeń, które pod Kaukazem mają miejsce.

To pułapka. Z jednej strony piłka w tym kraju nie może sobie pozwolić na utratę tak możnej osoby, ale z drugiej wciąż będziemy musieli żyć pod jego reżimem. Z tej sytuacji nie ma wyjścia – tak kolejne wybory na prezesa federacji piłkarskiej skomentował jeden z działaczy Zara Hovannisyan.

Reklama

Ruben po raz pierwszy za sterami AFF zasiadł w 2003 roku. Od tamtego czasu niepodzielnie rządzi związkiem. Dał się poznać jako człowiek niezwykle inteligentny i sprytny, ale przy tym cwany, w negatywnym tego słowa znaczeniu, biznesmen którego drugim imieniem jest nepotyzm.

1X2ecen

Hayrapetyan – sponsor i przekleństwo ormiańskiej piłki jednocześnie

Ulice Erywania gęsto pokryte są malunkami z przekreśloną twarzą prezesa. Prezesa-skandalisty, któremu w kraju wolno absolutnie wszystko. O tym jak wielkie wpływy ma Ruben przekonał się m.in. Arsen Avetisian, większościowy udziałowiec czołowych linii lotniczych w kraju.

Podczas rozmowy w restauracji, Hayrapetyan schwytał mnie za rękę. Próbowałem się wyrwać, ale on zacisnął mocniej dłoń i skinął na ochroniarzy. Nie minęło kilka sekund a oni kopali mnie leżącego na ziemi. Potem zabrali mnie do innego pomieszczenia i posadzili na krześle. Coś do mnie mówili, ale osozłomiony atakiem nie potrafiłem niczego zarejestrować.

Biznesmen, choć kilka dni spędził w szpitalu, nabrał wody w usta i nie chciał zdradzić co było przyczyną pobicia. Dla prezesa piłkarskiej federacji ta akcja nie była jednak pierwszyzną. W 2012 roku dokładnie w tym samym lokalu skatowany został miejscowy lekarz, Vahe Avetyan. Ubrany w sportowy dres pokłócił się o to z kelnerem, za co spotkała go sroga kara ze strony ochroniarzy Rubena. Zmarł po kilku dniach w szpitalu, a cała sprawa dla Hayrapetyana rozeszła się po kościach. Oligarcha dwukrotnie oskarżany był również o pobicie lekarza FC Piunik (w 2012 roku) oraz słowne obrazy z trybun pod względem zawodników tej samej drużyny (w 2014 roku). Za każdym razem wychodził z tego bez szwanku.

Reklama

Wspomniany FC Piunik to 13-krotny mistrz Armenii. Co więcej, w latach 2001-2010 nieprzerwanie triumfował w tych rozgrywkach. Wtedy to klubem zarządzał oczywiście Hayrapetyan, który nie liczył się z pieniędzmi i bez oporów ściągał zawodników ze wszystkich kontynentów świata. Ponadto sowicie sponsorował sędziów, którzy pozwalali jego drużynie na bezwzględne panowanie w ligowej tabeli. Teraz, oficjalnie, klub jest własnością milionera oligarchy – Samuela Aleksanyana, który podobnie jak wielu jego kolegów po fachu, ma w swoich papierach kilka zarzutów dotyczących krętactw finansowych. W kuluarach nie milkną jednak rozmowy dotyczące rzeczywistego finansowania klubu. Według obserwatorów lwia część budżety płynie do Erywania dzięki Rubenowi, który pieniądze związkowe wciąż chętnie przeznacza na rozwój klubu. Nota bene formalnym prezesem Piuniku jest syn Rubena – Rafik. W kilku innych jeszcze klubach Hayrapetyan również obsadził najwyższe stanowiska swoimi krewnymi, co pozwala mu umywać ręce od zarzutów dotyczących finansowania klubów z budżetu federacji.

Jest jeszcze jedna osoba, która w ormiańskiej piłce może niemal wszystko. To Oleg Mkrtchyan, według szacunków najbogatszy mieszkaniec tego kraju, którego majątek wyceniany jest na 1,7 miliarda dolarów. Mkrtchyan od dawna inwestował w piłkę, regularnie wspierał finansowo kilka klubów z Rosji, Ukrainy i Armenii oczywiście. Największą ilość swoich pieniędzy wpompował w Kubań Krasnodar, Metalurg Donieck oraz lokalny FC Banants Erywań. W tym pierwszym zaangażował się do tego stopnia, że w roli dyrektora generalnego obsadził swojego bratanka – Surena. Jego przygoda z piłką nad Kubaniem nie trwała jednak długo, sezon 2014/2015 naznaczony był bowiem wieloma kontrowersjami, których przyczyną było niepłacenie pensji swoim pracownikom przez Olga. Posiadający od 50 do 75% udziałów w klubie Mkrtchyan postanowił więc stopniowo wycofywać swoje udziały.

Znacznie radykalniej postępował jednak w przypadku Metalurga. Walki trwające notorycznie w Donbassie sprawiły, że kluczowy w jego wizji projekt zupełnie się rozsypał. Dotychczac Ormianin finansował wiele transferów do klubu. Swój kapitał lokował głównie wśród Latynosów, których potem sprytnie sprzedawał do Szachtara bądź za granicę – za każdym razem zastrzegając sobie pewen procent od kolejnych transferów. W ramach swojej strategii inwestycyjnej stale mnożył stan konta. Jednym z najlepszych interesów Olga był zakup Henricha Mchitarjana. Za grosze przeniósł go z Piunika Erywań do Metalurga, a potem – oddając do Szachtara – zapewnił sobie profit od każdej kolejnej transakcji z udziałem pomocnika.  A żeby było jeszcze ciekawiej – sprzedając Mchitarjana Mkrtchyanowi procent od kolejnych transferów zapewnił sobie także… tak, tak – Ruben Hayrapetyan. Oligarcha nie mógł przepuścić tak świetnej okazji do zarobku i dziś cierpliwie czeka aż ormiański zawodnik trafi do kolejnego zagranicznego klubu, a jego księgowa skrupulatnie odhaczy sowity przelew od kolegi po fachu.

UIqWw9H

Oleg Mkrtchyan

Wracając jednak do losów Metalurga. Chcąc jako tako uratować potencjał ludzki w klubie przed ostateczną zagładą, Mkrtchyan przeniósł go do Dnieprodzierżyńska. Łącząc go z miejscową Stalą automatycznie przetransferował najważniejszych graczy. Część z nich trafiła także do Rosji, do Anży Machaczkała. Oleg swoje interesy z Doniecka przeniósł więc oficjalnie do Dagestanu oraz Dnieprodzierżyńska. W obu tych klubach prezesi, odpowiednio Sulejman Kerimov oraz Maksym Zavhorodny, są związani z Ormianinem również biznesowo. Uniknąwszy więc przykrych konsekwencji zawirowań w Donbassie znów może konstruować swoją piłkarską sieć opartą na profitach pobieranych za kolejne transfery zawodników.

W Armenii wiele klubów funkcjonuje w taki sposób jak Piunik – żyją z pieniędzy prywatnych sponsorów. Aktualny wicelider tabeli – FC Gandsazar również finansowany jest przez osoby trzecie, biznesmenów kręcących się wokół drużyny. W ostatnim czasie coraz częściej mówi się jednak, że ci własnie sponsorzy znudzili się do tego stopnia, że chcą zebrać swoje zabawki i rzucić w inne miejsce świata. Dla FCG byłoby to więc równoznaczne ze zniknięciem z piłkarskiej mapy Armenii. Dyrektor generalny klubu, Władimir Arakelyan, pragnie ulokować swoje prywatne biznesy poza ojczyzną i według mediów nie ma zamiaru dłużej pompować pieniędzy w swój klub. Problem Gandsazaru jest tylko kroplą w morzu kłopotów ormiańskiego futbolu. Na łasce jednego człowieka jako tako funkcjonuje także przedostatnie w tabeli FC Mika. Michaił Bagdarasov, od którego uzależnione są losy tego klubu, otrzymał niedawno wezwanie z rosyjskiego banku VTB do spłacenia długu w wysokości… 22 milionów dolarów. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w razie potrzeby Mika pójdzie pod nóż jako pierwsza. Choć Bagdarasov wciąż posiada w kraju monopol na import paliwa lotniczego i oleju napędowego to wszystko wskazuje na to, że czas najwyższy zacisnąć pasa i obciąć koszta tam gdzie nie są one niezbędne. Pozostałe kluby nie mają nawet możliwości na uzyskanie jakichkolwiek zastrzyków finansowych – mistrz z 2014 roku, Batasani, na swoich meczach gromadzi ledwie średnio 300-osobową garstkę kibiców. Na starciach drużyn plasujących się niżej w tabeli zjawia się od kilkunastu do stu chętnych zapłacić za wejściówkę fanów.

O tym jak błyskawicznie można rozmontować drużynę piłkarską, świadczy przykład Ulis Erywań. Drugie miejsce zajęte w poprzednim sezonie premiowało drużynę grą w eliminacjach Ligi Europejskiej. Ormianie już w pierwszej rundzie przegrali jednak z maltańską Birkirkarą 1:3. Bezpośrednio po dwumeczu prezes klubu przeniósł aż dziesięciu podstawowych zawodników do rosyjskiego Torpedo Armavir. Valeri Hovhannisyan, bo o nim mowa, już w dwa dni później stał na czele Torpedo, a w roli trenera zatrudnił dobrze znanego Waleriego Karpina.

Piłka w Torpedo wchodzi w nową fazę, ten klub potrzebuje wzmocnień, przed nim wielka przyszłosć – kokietował na konferencji powitalnej. Ulis natomiast aktualnie zamyka tabelę z dorobkiem punktu w siedmiu meczach.

Schemat jest więc prosty. Nie udało się tutaj? Ok, pakujemy manatki i przenosimy gdzie indziej. Dorzucimy jeszcze trochę dolarów, weźmiemy jakieś znane nazwisko i może się uda. Gdzieś w końcu musi się przecież udać. Nie tu, to w kolejnym klubie.

XR4ox01

Już teraz najwyższa klasa rozgrywkowa w Armenii liczy osiem drużyn. Przed każdą z nich perspektywy są wyjątkowo ponure. Możni włodarze albo powoli nudzą się swoimi zabawkami, albo w ich sakiewkach nieśmiało przebija się dno i czas zaciąć ciąć koszty. Przyszłość całej ormiańskiej piłki stoi więc pod wielkim znakiem zapytania i nic dziwnego, że z ust komentatorów bije przede wszystkim strach i groza. Brak sponsorów, brak pieniędzy z praw telewizyjnych, korupcja – marazm do kwadratu.

Piłka nożna w Armenii jest skażona do szpiku kości. Dla klubów, które chcą zdrowo funkcjonować bez chorego wsparcia bogaczy jest tylko jedna szansa – zaryzykować. Futbol tutaj nie wyzdrowieje jeśli nie uciekniemy spod panowania obrzydliwie bogatych oszustów. Jedyna nadzieja to postawienie się temu systemowi i stworzenie całej struktury od nowa. Być może potrwa to bardzo długo, może nawet kilkanaście, kilkadziesiąt lat, w końcu Hayrapetyan resztę najlepszych zawodników sprzedałby zagranicę – ale warto. Przemęczyć się ten okres, zbudować normalnie funkcjonujące kluby. Zyska na tym także reprezentacja – twierdzi jeden z lokalnych obserwatorów sytuacji.

Cała sytuacja negatywnie odbija się także na reprezentacji, którą także de facto zarządza Hayrapetyan. Najpierw szczęścia szukał zatrudniając trenerów zagranicznych. Pierwszym z nich był Rumun Mihai Stoichiţă, który bilans miał nawet niezły – z mierną przecież reprezentacją wygrał cztery razy, raz zremisował i poniósł pięć porażek. Po roku pracy zluzował go jednak Francuz Bernand Casoni, który na osiem meczów w których dowodził ormiańską reprezentacją ugrał ledwo cztery punkty. Identyczny bilans zanotował Holender Henk Wisman, a nieznacznie lepiej wypadł Szkot Ian Porterfield. W 2007 roku za sterami zasiadł Anglik Tom Jones i wydawało się, że to będzie strzał w dziesiątkę. Pierwszy mecz i ogranie Kazachstanu 2:1 wprawiło kraj w euforię.

Dzień po zwycięstwe szedłem uliczkami Erywania, a ludzie podbiegali do mnie i całowali mnie po rękach. „Trenerze, jest pan genialny!”, krzyczeli – tak wspominał swój debiut Brytyjczyk.

Im dalej w las, tym jednak ciemniej. Remis i cztery porażki i kolejny szkoleniowiec ofiarą krytycznego oka prezesa. 25% zwycięstw z kadrą zanotował Duńczyk Jan Poulsen, a stabilizacja przyszła dopiero w 2009 roku. Zatrudniony został Ormianin Vardan Minasya, który z drużyną przepracował aż pięć lat. 39 rozegranych meczów, 14 zwycięstw – jak na tę drużynę to dorobek imponujący. Wtedy Hayrapetyan trzeźwo jednak pomyślał – skoro jakiś lokalny trenerzyna wykręca taki wynik, to co będzie jak zatrudnię zagranicznego fachowca! No i bum, w Erywaniu zameldował się Szwajcar Bernard Challandes. 12 lat rządów Rubena, ósmy trener. Bilans 1-1-7 sprowadził rozmarzonego prezesa na ziemię.

Przepraszam… Popełniłem błąd. Teraz już to rozumiem, już wiem że powinien zatrudniać Ormian w tej roli – wymamrotał skruszony na konferencji prasowej.

Dziś szkoleniowcem kadry jest Sargis Hovsepyan, legenda tamtejszego futbolu, gość który w reprezentacji zagrał 131 razy. Solidny prawy obrońca, wieloletni gracz Zenitu St. Petersburg. Eliminacje do Mistrzostw Europy 2016 już stracone (dwa punkty w siedmiu meczach), ale być może choć w pewnym stopniu uda się nawiązać do świetnych rezultatów Minasaya.

Jest jednak jedno światełko w tunelu, które pozwala Ormianom patrzeć w przyszłość z optymizmem. W całej swojej rozrzutności oligarchowie nie zapomnieli o czymś co uchodzi za fundament rozwoju – akademie i szkółki młodzieżowe. Armenia nie imponuje może fantazyjnymi konstrukcjami na kształt katarskiego Aspire Academy czy wieloletnią historią i setkami wychowanków niczym amsterdamskie De Toekomst. Hayrapetyan i spółka zadbali jednak o to by młodzi chłopcy mieli na czym kopać piłkę. Od początku 2014 roku powstało siedem kompleksów piłkarskich na terenie całego kraju. Pyunik Training Centre należy rzecz jasna do Piuniku Erywań i zawiera trzy pełnowymiarowe boiska z naturalną nawierzchnią. Banants Training Centre to ośrodek złożony również z trzech obiektów (dwa z trawą naturalną – jeden ze sztuczną). Są jeszcze centra treningowe Dzoraghbyur, Gandzasar, Gyumri, Zepyur i to najbardziej imponujące – Technical Center-Academy, 12-hektarowe narodowe dobro piłkarskiej Armenii. Aż dziewięć boisk treningowych i stadion przeznaczony wyłącznie do rozgrywania meczów. Do tego kilka basenów, ośrodków SPA, korty tenisowe i hotele. Wszystko przypieczętowane oficjalnymi standardami FIFA.

AUgMoAT

Pozytywny akcent dotyczący infrastruktury nie zmaże jednak przygnębiającej puenty. Ormiański futbol kroczy ku upadkowi milowymi krokami. Liga licząca coraz mniej drużyn, wszechobecna korupcja i nepotyzm, a do tego ponura wizja finansowa dla większości klubów. Kto wie, czy taki wstrząs nie wyjdzie jednak Armenii na dobre.

MARCIN BORZĘCKI

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...