W Podbeskidziu Wojciech Borecki nie potrafi zarządzać, a w Jagiellonii Cezary Kulesza potrafi. W Lechii rządzą agenci piłkarzy i nic dobrego z tego nie wynika. Mieli dobrego trenera Jerzego Brzęczka, to zatrudnili niemieckiego, który przez ponad dwa lata nigdzie nie pracował, a im się wydaje, że jak się nazywa Thomas von Heesen i grał w Bundeslidze, to wystarczy. Podobne myślenie zaprezentowali właściciele Legii, zatrudniając Henninga Berga. Nazwiska nie trenują, podobnie jak nazwiska nie grają – pisze dziś w Rzeczpospolitej Stefan Szczepłek. Dzisiejsza prasa w dość ponurych nastrojach.
FAKT
Otwieramy tabloid, a w nim fura ligowych relacji. Innymi słowy – jeśli mieliście zawalony cały weekend, można do kiosku się wybrać. W przeciwnym razie, niekoniecznie.
Podbeskidzie pogoniło Kubickiego, rywale boją się Termaliki, Legia psuje jubileusz Ruchu, Latal ograł von Heesena, gra Jagiellonii może się podobać… Jest też w kilku słowach o dzisiejszym meczu: Rodić otrzymuje w końcu szansę.
I jeden tekścik, który nas zainteresował. Dlaczego lekarza każą odpocząć Błaszczykowskiemu?
Wydawało sie, ze problemem jest kontuzja barku, ale okazuje się, że gorzej jest z głową! Jakub Błaszczykowski (30 l.) w meczu Ligi Europy Fiorentiny z FC Basel (1:2) stracił przytomność i przez to nie zagrał w ligowym spotkaniu z Carpi. – Źle upadłem, straciłem na chwilę przytomność. Lekarze zalecili mi chwilę odpoczynku, ale na środę chcę być gotowy – tłumaczy były kapitan reprezentacji Polski.
RZECZPOSPOLITA
Dwa teksty, na które warto spojrzeć. Najpierw Piotr Żelazny o Legii, która popsuła święto.
Legia wygrywa w Chorzowie 4:1 i Henning Berg może odetchnąć. Legioniści popsuli w Chorzowie imprezę z okazji 80-lecia stadionu przy ulicy Cichej. (…) Ruch od kilku miesięcy z rozmachem prowadzi akcje promocyjne i PR-owe. Udaje się to w Chorzowie naprawdę dobrze, a klubowy marketing w swoich działaniach podkreśla bogate dziedzictwo, ogromną tradycję klubu i odrębność regionu. Już jakiś czas temu wokół stadionu zawisły plakaty z 14. legendarnymi zawodnikami Niebieskich – m.in: z Gerardem Cieślikiem czy Ernestem Wilimowskim. Liczba nie jest przypadkowa – Ruch 14 razy był mistrzem Polski. Teraz z okazji jubileuszu stadionu na obiekt wrócił przedwojenny zegar Omega, który w czasie okupacji ukrywany był przez zegarmistrza Augustyna Fredrę, a zdemontowany został w 2009 roku. Legia jednak zabawę popsuła. W czwartek zawodnicy Berga przegrali w pierwszym meczu Ligi Europejskiej z duńskim Midtjylland 0:1. Zamiast jednak wrócić do Warszawy i przygotowywać się w spokoju do meczu ligowego, utknęli w Danii. Awaria czarterowego samolotu, próby naprawienia, które spełzły na niczym, w końcu do Herning musiała przylecieć po legionistów zastępcza maszyna z Polski. Zamiast trenować, piłkarze koczowali na lotnisku, a do kraju wrócili z 15-godzinnym opóźnieniem.
Z kolei Stefan Szczepłek dzieli się swoimi spostrzeżeniami odnośnie trenerów: Nazwiska nie trenują.
Szkoda mi Podbeskidzia, ale nie jego trenera. Mam dość rozwinięte poczucie empatii, ale jakoś nie jestem w stanie przejąć się losem Dariusza Kubickiego. Po pierwsze: w ciągu kilkunastu lat pracy w klubach nie przekonał mnie do swojego trenerskiego talentu. Wolałem go jako piłkarza. Po drugie i trzecie: nie mam zaufania i szacunku dla trenera, który odmówił podpisania oświadczenia antykorupcyjnego oraz dwukrotnie w trakcie sezonu zmieniał klub tylko dlatego, że inny zaproponował mu lepsze warunki. Coś bym dodał o etyce zawodowej, ale w polskiej piłce jest to pojęcie względne. Odeszło chyba wraz z przejściem na emeryturę Andrzeja Strejlaua, Andrzeja Zamilskiego i Oresta Lenczyka (mam nadzieję, że on jeszcze wróci). Podbeskidzie jest jednym z tych klubów, w których wiele do powiedzenia mają dawni piłkarze. Nie ma chyba żadnych prawidłowości, czy to dla drużyn dobrze czy źle. W Podbeskidziu Wojciech Borecki nie potrafi zarządzać, a w Jagiellonii Cezary Kulesza potrafi. W Lechii rządzą agenci piłkarzy i nic dobrego z tego nie wynika. Mieli dobrego trenera Jerzego Brzęczka, to zatrudnili niemieckiego, który przez ponad dwa lata nigdzie nie pracował, a im się wydaje, że jak się nazywa Thomas von Heesen i grał w Bundeslidze, to wystarczy. Podobne myślenie zaprezentowali właściciele Legii, zatrudniając Henninga Berga. Nazwiska nie trenują, podobnie jak nazwiska nie grają.
GAZETA WYBORCZA
Jak wychować rodzica na kibica? Dariusz Wołowski rozmawia z psychologiem sportowym Kamilem Radomskim – o zachowaniu rodzica podczas meczu, w którym gra jego dziecko, o właściwych radach, „komitecie oszalałych rodziców” i tym podobnych. Całkiem interesujący wywiad, ale my lecimy dalej.
Wojciech Kuczok w dzisiejszym felietonie, za przeproszeniem, nie pierdoli się w tańcu. Tytuł? „Polskie gówno”. Początek? Ostry.
Czekają nas teraz do końca roku tradycyjne żenady czwartkowe. Nie jestem niepocieszony – jestem zdruzgotany dobrowolną prowincjonalizacją polskiej piłki. O ile Legia od dłuższego czasu cierpi z powodu przedłużenia umowy z trenerem na niefrasobliwych warunkach, o tyle w Lechu do kryzysu sportowego dołożono jeszcze zapaść intelektualną zarządu. Nad warszawskim klubem nie ma się co znęcać, bo tajemnicą poliszynela jest to, że nikt już nie ma cierpliwości do Norwega. Bez względu na wynik z Chorzowa. Właściciele doszli do wniosku, że skoro Bergowi i tak trzeba jeszcze słono płacić przez lata, lepiej mu płacić za to, by przestał szkodzić drużynie. Berg ma rację: Legia była lepsza od Duńczyków. Znowu była lepsza i przegrała. Jeszcze żaden szkoleniowiec w historii polskiej piłki tyle razy nie tłumaczył się po porażkach w ten charakterystyczny sposób: “Przegraliśmy, ale byliśmy lepsi”. Wreszcie wiadomo, cóż znaczy Gombrowiczowskie “bembergowanie bembergiem w berg”. Ileż trzeba było włożyć wysiłku w to, żeby zrozumieć tę prostą rachubę: trener, który ma dobrą drużynę niepotrafiącą sobie radzić z drużynami niedobrymi, to nie jest dobry trener. Logika kończy się na studiach po pierwszym semestrze, być może dlatego nauki z niej płynące najszybciej są zapominane.
Ekstraklasa ekstremalna, czyli Rafał Stec uderza w Zbigniewa Bońka w sposób dość ciekawy.
Prezes PZPN, mimo trudów urzędowania, płodny artysta klawiatury, nazwał na Twitterze amatorami wszystkich profesjonalistów niezdolnych do wytrzymania czterech-pięciu meczów co trzy dni. Pił naturalnie do ligowców polskich, poirytowany zachowaniem naszych trenerów, którzy bez umiaru gmerają w podstawowych jedenastkach, by oszczędnie gospodarować siłami podwładnych zmuszonych do udziału w rozgrywkach i krajowych, i europejskich. Boniek lubi bezpardonowo recenzować piłkarzy – czyni to z wyżyn futbolisty wybitnego, powołując się na własne doświadczenia – ale tym razem wydał werdykt bardzo surowy, biorąc pod uwagę, że sam biegał w czasach znacznie mniej intensywnych – dopóki występował w Widzewie Łódź, ledwie raz zdarzył mu się sezon z więcej niż 30 meczami, a w klubach włoskich tylko trzykrotnie przekroczył 40 meczów. Tymczasem najbardziej eksploatowany w minionym sezonie w Legii Tomasz Jodłowiec i Duszan Kuciak znieśli 52 mecze, Jakub Rzeźniczak – 50, Ivica Vrdoljak – 49; i nawet Marcin Kamiński (45), Tomasz Kędziora (44) czy Kasper Hämäläinen (44) musieli się zdrowo napocić, choć Lech uniknął jesiennego latania po kontynencie, pozwalając się obić islandzkiemu Stjarnan. I nic dziwnego, że tyle się napocili, przecież Juventusowi z Bońkiem w składzie wystarczyło w sezonie 1984/85 rozegrać marne dziewięć spotkań, by sięgnąć po Puchar Europy, a mistrzowie i wicemistrzowie Polski rozegrają w bieżącej edycji europejskich pucharów 12 spotkań, nawet jeśli nie przetrwają jesieni. Zdaję sobie sprawę, że wstawiając się za naszymi ligowcami, wystawiam się na chóralny rechot – oni dawno zostali zdemaskowani jako rozleniwione darmozjady, tylko symulują poważne uprawianie sportu; istnieją głównie po to, by kibic mógł się czuć od nich bardziej kompetentny i pracowity. Zdaję sobie także sprawę, że porównywanie odległych epok cuchnie manipulacją, bo dzisiejsi piłkarze lepiej trenują, lepiej się odżywiają i korzystają z lepszej opieki medycznej, dlatego też biegają szybciej, więcej i częściej.
Jest trochę o piłce zagranicznej, konkretniej o trudnej jesieni Barcelony przez krótką ławkę i wściekłym byku, czyli Coscie z Chelsea… Wracamy jednak do kraju: Przez ekstraklasę z uniesioną trąbą.
Była obawa, że to projekt krótkoterminowy, o którym po latach będzie się opowiadać anegdoty przy piwie, ale nic więcej. Dziś można już podejrzewać: Termalica Bruk-Betu Nieciecza może być dla ekstraklasy czymś więcej niż tylko ciekawostką ludową. To niespodzianka, bo przez ostatnie sezony mała wioska pod Tarnowem była głównie wylęgarnią plotek. Nie rodziły się w wielobranżowym sklepie za stawem, ale na boisku. Wokół gry Termaliki o ekstraklasę rosły legendy, a jej mecze były pożywką dla amatorów teorii spiskowych. W I lidze dwa razy powtórzył się ten sam scenariusz: drużyna z Niecieczy uciekała rywalom i już, już awans miała na wyciągnięcie ręki, aż nagle na finiszu łapała zadyszkę i potykała się o własne nogi. Po serii słabych występów kończyła sezon za czołówką. Wtedy pojawiały się zarzuty, że Nieciecza udaje. Że działaczom nie zależy na awansie, bo nie mają chęci i środków, by bawić się w ekstraklasę. Albo że piłkarze wolą zostać w niższej lidze, by zachować posady. W klubie zapewniali, że to wierutne bujdy, ale nikt nie chciał wierzyć. Po awansie też było pod górę. Zespół ze wsi traktowany był jak ciekawostka, a nie poważny rywal dla Lecha i Legii.
SUPER EXPRESS
Ekstrakasa jest, ale Ekstraklasy zabrakło. Odpowiedź Superaka na oświadczenie, które… byłą odpowiedzią na materiał opublikowany w gazecie.
Nasz artykuł o zarobkach szefów Ekstraklasa SA wywołał ogromne poruszenie. Również wśród najważniejszych osób tej spółki, która wydała specjalne oświadczenie. Maciej Wandzel (46 l.) przewodniczący rady nadzorczej, zarzuca nam nierzetelność, co jest absurdem wręcz ko(s)micznym. To była pilnie strzeżona tajemnica od lat, dlatego ujawnienie wysokości zarobków zarządu Ekstraklasy (1,1 mln zł łącznie dla Bogusława Biszofa i Marcina Animuckiego za rok 2013-2014 i sowite premie, jak również średnia płaca w tej spółce – prawie 12 tys. miesięcznie) musiało zaboleć. Oczekiwaliśmy reakcji, ale nie strzałów kulą w płot. Przewodniczy Wandzel zaczyna tak: „(…) pragnę wyrazić swoje rozczarowanie nierzetelnością tego artykułu, przygotowanego przez redaktora Piotra Koźmińskiego, którego pracę dziennikarską cenię. Tym razem jednak nie wyszło”. Oj, wyszło, Panie Macieju, wyszło, i to bardzo dobrze. Świadczy o tym nie tylko niezliczona liczba gratulacji pod adresem „SE”, ale i brak jakiejkolwiek możliwości polemiki z Państwa strony, bo dane zgadzają się w stu procentach. Używając kolokwialnych słów: trafiony, zatopiony. Słowa o nierzetelności są zdumiewające, bo w polskiej prasie nigdy nie było równie rzetelnej publikacji na ten temat.
Dalej liczne relacje z Ekstraklasy, które odpuszczamy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Mistrz jest już na samym dnie!
Przerzucamy kolejne strony w poszukiwaniu materiałów, których jeszcze nie czytaliśmy:
– „Koszmarny sen mistrza wciąż trwa”
– „Błyskawiczny nokaut w Chorzowie”
– Prijović uważa, że już po kryzysie Legii
– „Lider wygrywa nawet w osłabieniu”
– Podoliński w Podbeskidziu
– „Słowak uratował beniaminka”
– „Miedziowi błyszczą”
Zaatakuję pierwszą dziesiątkę – mówi Paweł Brożek.
Powoli przechodzi pan do historii Wisły i polskiej ligi. Dwa gole w Bielsku-Białej pozwoliły wyprzedzić Macieja Żurawskiego na liście najlepszych strzelców w historii ekstraklasy.
– To dla mnie bardzo ważna sprawa, wyprzedzić takiego zawodnika jak on, piłkarza, który zawsze był moim idolem. Cieszę się, że jestem w takim gronie. Do czołowej dziesiątki strzelców polskiej ligi brakuje mi jeszcze dwunastu goli. Jeśli zdrowie pozwoli, postaram się je strzelić jeszcze w tym sezonie.
A Śląsk Wrocław ma fizyczny dołek po pucharach.
Po porażce 0:2 z Górnikiem w Zabrzu nastroje w drużynie Śląska są minorowe. Mniejsza o brak punktów, choć porażka z tak słabo grającym w ostatnich miesiącach rywalem to jednak trochę wstyd. Gorzej, że została poniesiona w bardzo złym stylu. Brakowało płynności w grze, a zaledwie dwa celne strzały w ciągu 90 minut to katastrofa. – Nie ma przypadku, że drużyny, które występowały lub występują w pucharach, mają dołek. Kiedy inni dopiero wchodzili w sezon, my graliśmy co trzy dni. Dzisiaj płacimy za to cenę. Widać to na przykład po Pawle Zielińskim. A dlaczego wystawiam Tomka Hołotę do obrony, nie do pomocy? Między innymi dlatego, przy takim natężeniu gier chłopak, będący po poważnej kontuzji, może znowu się „posypać”, jeśli będzie nadmiernie eksploatowany – tłumaczy trener Tadeusz Pawłowski.
Piłkarz specjalnego prowadzenia, czyli Bartłomiej Pawłowski. Dobry tekst Łukasza Olkowicza.
W listopadzie skończy 23 lata, a CV ma napakowane, jakby kończył karierę. W seniorskiej piłce, do której trafił pięć lat temu, zdążył zagrać w ośmiu klubach. Korona to dziewiąty. (…) Pawłowski wyrywa się poza stereotyp piłkarza. Z szerokimi zainteresowaniami, jasno sprecyzowanymi poglądami politycznymi i wyraźną opinią na sprawę uchodźców. Lubi historię. Kiedy dostanie książkę z tej tematyki, najpierw przygląda się mapom i analizuje, jak zmieniały się granice państw na przestrzeni wieków. Zainteresował się też biznesem. Aż dziewczyna zaczęła mu zwracać uwagę, że za dużo czasu spędza przyklejony do telefonu. Boć może ktoś taki nie pasuje do piłkarskiej szatni? Wielu zastanawia się, co sprawia, że Pawłowski nie może wykorzystać pełni potencjału. Bogusław Kaczmarek, który sąsiadował z piłkarzem w Gdańsku, uważa, że brak mu mentora, mogącego nauczyć go funkcjonowania i ogłady w grupie. Pawłowski: – Nie uważam, żebym potrzebował ogłady. Nie jestem też, jak słyszałem, wyalienowany. Wciąż utrzymuje kontakt z chłopakami, z którymi grałem w Opalenicy, w Lechu zakolegowałem się z Marcinem Pietrowskim. A mentora już mam. Nazywa się Dariusz Wojciechowski, też grał kiedyś w ekstraklasie, dziś jest moim menedżerem. Ufam mu bezgranicznie, wiele czasu poświęcamy na dyskusje o mojej karierze.