Dziś reprezentacja Islandii jest pewna wyjazdu na mistrzostwa Europy, bije Holendrów na głowę. Ma też kilka gwiazd typu Arona Gunnarssona, Gylfiego Sigurdssona czy Birkira Bjarnasona. Gdzieś tam w tle jest jeszcze jeden piłkarz. Taki, z którym ta kadra kojarzyła się nam przez lata. Który w nieporównywalnie trudniejszych czasach był jej najbardziej lśniącą wizytówką. Mowa rzecz jasna o Eidurze Gudjohnsenie, który dziś obchodzi już 37. urodziny.
Zdobył trzy mistrzostwa w trzech ligach – holenderskiej, angielskiej i hiszpańskiej. Z Barceloną sięgnął też po Ligę Mistrzów. W całej swojej karierze zdobył ponad 150 bramek, z czego 25 w reprezentacji, będąc jej najlepszym strzelcem w historii. Ten wynik zawsze może jeszcze podkręcić, bo selekcjoner ciągle ma na niego oko i powołania otrzymuje raczej regularnie, mimo gry na piłkarskich peryferiach, czyli dla chińskiego Shijiazhuang Ever Bright.
Do Chelsea, w której był najdłużej i z którą utożsamiany jest chyba najbardziej, przyszedł w 2000 roku, po bardzo dobrym okresie w Boltonie. Tam spotkał kilku fajnych kolegów, jak na przykład Gianfranco Zolę, Jimmy’ego Floyda Hasselbainka, Marcela Dessaily’ego czy Gustavo Poyeta, ale trener Claudio Ranieri, który szybko zastąpił Gianlukę Vialliego, szybko znalazł dla niego miejsce. Później był jednym z nielicznych, którzy nie wypadli przez sito Romana Abramowicza i okazali się na tyle dobrzy, że łaskawy boss pozwolił im zostać.
W Chelsea miał też miejsce dość przykry epizod w jego życiu. Hazard i to wcale nie Eden. W ciągu pięciu miesięcy w kasynach stracił 400 tys. funtów. Zaczęło się od zabijania czasu podczas kontuzji, a skończyło na regularnym przychodzeniu i wtapianiu kolejnych dziesiątek tysięcy. – Nawet się nie zorientowałem, a już byłem w długach. Przekonałem się na własnej skórze jak niebezpieczne jest to miejsce i gwarantuję, że nigdy więcej moja noga w kasynie nie postanie. Widziałem tam wiele młodych ludzi. Ostrzegam was, dajcie sobie spokój, nie warto – mówił w wywiadzie dla BBC prawie trzynaście lat temu.
W poprzednim sezonie, kiedy wydawało się, że jedynym rozsądnym rozwiązaniem będzie albo przyjemna emeryturka w ciepłych krajach, albo skończenie kariery na Islandii, on przyjął propozycję klubu, który wiele lat wcześniej był dla niego trampoliną, czyli Boltonu Wanderers. Tam stworzył snajperski duet z Emilem Heskeyem, ale pomysł wypalił tylko połowicznie. On strzelił pięć, Heskey ledwie jedną. A teraz kończy karierę w Chinach i czeka na mistrzostwa Europy, na które – po latach gry w beznadziejnej reprezentacji – zdecydowanie zasłużył.