Reklama

Poniedziałkowe gazety. Zmiana diety Sobiecha i odpowiedzialność futbolu

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

14 września 2015, 09:00 • 9 min czytania 0 komentarzy

Prasa w poniedziałek żyje ligą i tym, co udało jej się z tej ligi wyciągnąć. Dominują więc relacje, rozmówki pomeczowe, drobne wypowiedzi. Generalnie nic ciekawego. „Przegląd Sportowy” po mocnym piątku spuścił z tonu i skupił się na informacjach. Początek tygodnia ratuje „Gazeta Wyborcza” z kilkoma dobrymi tekstami. Zaskakuje natomiast „Super Express”, który porozmawiał z Arturem Sobiechem, zdobywcą dwóch bramek w ostatniej kolejce Bundesligi. – Z 300 elementów pożywienia, które człowiek spożywa, na aż 60 mam nietolerancję – mówi napastnik.

Poniedziałkowe gazety. Zmiana diety Sobiecha i odpowiedzialność futbolu

FAKT

Piłkarsko „Fakt” stoi średnio. Co zwraca uwagę, to dominacja koloru niebieskiego. Nie wygląda to brzydko, ale ciekawej treści w tym nie ma.

SUPER EXPRESS

Reklama

Tutaj bardzo interesujący wywiad z Arturem Sobiechem. Exclusive, a więc nikt inny nie ma opowieści o zmianie diety napastnika Hanoweru.

„Po ubiegłym sezonie, kiedy znów złapałem kontuzję, zrobiłem specjalną analizę krwi. Jej wyniki wykazały, że z 300 elementów pożywienia, które człowiek spożywa, na aż 60 mam nietolerancję. Od 1 lipca je odrzuciłem, zupełnie zmieniłem dietę

Wyeliminowałem głównie produktów zawierających gluten, przetworów mlecznych, z kukurydzy, a także jajek, bananów. Nowa dieta ma wzmocnić organizm. Lekarze klubowi i trener przygotowania fizycznego, który wysłał mnie na badania, byli przekonani, że w 80-90 procentach moje dolegliwości i kontuzje wiążą się z tym, co jem. Dostarczałem organizmowi produkty, które nie dawały mięśniom energii. Stąd kontuzje mięśniowe i więzadeł kolan.

Żona, piłkarka ręczna, odeszła z klubu Bundesligi do trzecioligowca i poświęciła się dla mnie i mojej kariery. Teraz na treningi ma 5 minut drogi, a nie 50 km w jedną stronę. Może i jej taki luźniejszy sezon zrobi dobrze, bo po kontuzji barku nie jest łatwo wrócić do pełni formy. Myślę, że jeszcze zagra w Bundeslidze”

GAZETA WYBORCZA

Reklama

W poniedziałek w „GW” jak zwykle sporo dobrego czytania. Nie ma jednak wywiadów, zostaje sama publicystyka. Najpierw „Poligon” o Lechu Poznań.

„Choć z mistrzowskiej drużyny udało się zatrzymać niemal wszystkich kluczowych graczy, Lech cierpi dziś bardzo na odejściu Zaura Sadajewa. Czeczen wrócił do Tereka Grozny, w ataku poznaniaków pozostała dziura po napastniku, który goli za wiele nie strzelał, ale był niebezpieczny dla rywali, więc ci pilnowali go w kilku. To dawało miejsce innym ofensywnym piłkarzom „Kolejorza”. Sadajew podejmował średnio od sześciu do ośmiu prób dryblingów w meczu. W rekordowym dla siebie finale Pucharu Polski z Legią Warszawa miał ich aż dziesięć, w tym siedem udanych. Marcin Robak wykonał dotąd w Lechu dwa (!) udane dryblingi, Thomalla decyduje się na indywidualny pojedynek średnio dwa razy na mecz…

Można byłoby wydarzenia z soboty puścić w niepamięć, gdyby nie to, że karygodna nieskuteczność lechitów to już norma. Pięć bramek zdobytych w ośmiu meczach to najsłabsze osiągnięcie w lidze. Poznańscy piłkarze z uporem maniaka pracują na to, by bohaterem meczu zostawał zawsze bramkarz rywali. Tak było z Jakubem Szmatułą z Piasta Gliwice, tak samo w sobotę z Emiljusem Zubasem z Podbeskidzia. Gdyby obaj wpuścili w Poznaniu po kilka bramek, nikt nie miałby do nich pretensji, bo bronili w sytuacjach niemal nieprawdopodobnych. Tak samo było w pojedynku z Termalicą Nieciecza przed przerwą reprezentacyjną”.

Później cotygodniowy felieton Rafała Steca i gościnny występ Michała Okońskiego o społecznej odpowiedzialności futbolu. O co chodzi?

Najpierw jednak Stec o Van Gaalu, który w szatni jest dyktatorem.

Jeszcze bardziej intryguje jednak zabójcza konsekwencja, z jaką holenderski fachowiec przez całą karierę obala przekonanie – tu akurat panuje konsensus – że sukcesu nie osiągniesz dopóty, dopóki w szatni będzie wrzało, nie zadbasz o pogodę ducha piłkarzy, nie nastanie ogólny pokój i tzw. dobra atmosfera. Van Gaal zdobywał trofea wszędzie, choć albo podkomendni wymyślali mu od Hitlera, ewentualnie szarpali się z nim na oczach tłumów (Robben w Bayernie), albo rodacy oskarżali go o haniebnie prymitywny styl gry (reprezentacja Holandii). Tak, harmonia w szatni jest przeceniana, oto wredny żywy dowód – ten renomowany trener nie tylko o nią nie dba, on ją osobiście i ze znawstwem zakłóca. I w rozpylaniu nienawiści do siebie sięga nawet Polski, wystarczy wyszukać zawrotnie popularną w internecie emocjonalną tyradę publicysty Tomasza Wołka, który podczas ostatniego mundialu prorokował Holandii klęskę, odwołując się m.in. do manier i „chamskiej twarzy” van Gaala.

Pomarańczowi zdobyli wtedy jednak medal (pomimo generacji piłkarzy jak na ich standardy byle jakiej), tak jak Manchester pobił w sobotę Liverpool i awansował na podium ligi angielskiej, choć kilka dni wcześniej Rooney z Carrickiem alarmowali, że drużyna zapadła na depresję. Ileż tam się musi dziać w gnębionych przez Holendra jaźniach! „Nie znoszę tego buca, ale wypada mu oddać, że zaczynamy wygrywać”. „Dość mam oglądania gęby sukinsyna, no tak, idzie nam coraz lepiej, jakoś to zniosę”. „Co za bydlak, ratuje go tylko to, że podobno zna się na Lidze Mistrzów, no i młodzi u niego rozkwitają”.

A ta społeczna odpowiedzialność? Chodzi o uchodźców i imigrantów. Tych obecnych i tych przeszłych, którzy dziś zalewają boiska Niemiec, Anglii czy Francji. Ktoś wyobraża sobie piłkę bez Zlatana Ibrahimovicia? – pyta Okoński.

„Pytanie tak naprawdę jest tylko jedno: dlaczego to wszystko nie dzieje się u nas? Od znajomego, który współorganizował akcję „Uchodźcy mile widziani”, usłyszałem, że próba namówienia kilku polskich piłkarzy na jej wsparcie spełzła na niczym; reagowali lękiem i stereotypami na temat „terrorystów z PI”.

(…)

Problem imigracyjny, przed którym stanęła Europa, jest skomplikowany: z pewnością nie na głowy piłkarzy i fanów piłki. Z pewnością też nikt od nich nie oczekuje znalezienia rozwiązania. Chodzi tylko o to, żeby wobec kryzysu humanitarnego zachować się jak człowiek; żeby uznać – jak zrobił to Robert Lewandowski w „Przeglądzie Sportowym” – że „tysiące ludzi nie ruszyło do Niemiec, bo chce tylko pobrać zasiłek”. (…) „Żyją w ekstremalnych warunkach. Szczególnie szkoda cierpienia dzieci. Straszny widok. Nikomu nie życzę uciekać przed wojną ze swojego kraju” – mówi.

Jak przekonać ludzi polskiego sportu do większego zaangażowania? Może przywołując cytat z „naszego papieża”? (…) Apelował o „sport, który stanie się czynnikiem emancypacji krajów uboższych, pomoże w walce z nietolerancją i w budowie świata bardziej braterskiego i solidarnego; sport, który będzie budził miłość do życia, uczył ofiarności, szacunku i odpowiedzialności, pozwalając należycie docenić wartość każdego człowieka”.”

Wróćmy do tego, co na boisku. Zbliża się Liga Mistrzów i zaczyna się „Polowanie na Barcelonę”, jak pisze Dariusz Wołowski.

„Schody dopiero się zaczynają. Nie bez powodu w erze LM, czyli od 1993 roku, nikomu nie udało się obronić trofeum. Polowanie na Barcelonę właśnie się zaczyna. Tak jak w maju 2011 roku. Wtedy przewaga Katalończyków zdawała się największa. Do tego stopnia, że Aleksowi Fergusonowi zarzucano, iż postąpił jak zdziecinniały marzyciel, pchając graczy United do wymiany ciosów z Barceloną w finale na Wembley. To się musiało zakończyć klęską. Na drużynę Pepa trzeba było sposobu, toteż hiszpańskie media stawiały Jose Mourinho na czele koalicji pościgowej za Katalończykami. Tymczasem dziesięć miesięcy później Barca była już całkiem inną drużyną.

(…)

Przemęczenie i znużenie zmogło wtedy faworyta. Czy teraz będzie podobnie? Rywale są silni. Real z nowym trenerem Rafą Benitezem jako jedyny na świecie ma nawet bardziej gwiazdorską kadrę od Katalończyków.

(…)

Tak czy siak, patrząc na potęgę hiszpańskich kolosów, nieuchronna wydaje się chwila, gdy w finale LM doczekamy El Clasico”.

Kto może przeszkodzić duetowi z Hiszpanii? Bayern, PSG. Anglicy – Chelsea, Manchester City i United nie są zaliczani do faworytów.

I na koniec – felieton Wojciecha Kuczoka. Jest o Lechu w roku pokutnym.

„Kiedy Lech zacznie być lekceważony przez naszych ligowców, z łatwością zacznie ich łomotać. Przypomina mi się stary kawał o bokserze, który obrywa potworne cięgi przez 11 rund i przed decydującym starciem pytany przez trenera w narożniku, czy wytrzyma do końca, odpowiada: „Nie wytrzymam. Zaraz mu j…nę”. Chwila, w której poznańscy piłkarze stracą cierpliwość, zapewne jest bliska, na razie tracą cierpliwość ich kibice. Skądinąd, taki scenariusz rozgrywek wydaje się atrakcją sepcyficznie polską – mistrz musi odkupić swoją winę (czyli sukces) i dopiero solennie wybatożony może zacząć pretendować do obrony tytułu. Wszyscy będą zadowoleni.

(…)

Im niżej poznaniacy są w tabeli, tym bardziej upokarzające dla ich europejskich rywali będą porażki. Dopóki w Europie Lech daje radę, ie obchodzi mnie specjalnie, że błaźni się w lidze. Przecież wiadomo, że tak naprawdę mistrzem Polski jest.. Polska”

SPORT

Na „jedynce” śląskie derby.

W środku jeśli są wywiady, to rozmówki pomeczowe. Teksty w większości to relacje pomeczowe. Można z czystym sercem odpuścić.

Highlight numeru? Wypowiedź Szczepaniaka z Podbeskidzia: – Musimy podziękować Emilijusowi, że wybronił nam kilka sytuacji. W autokarze nauczymy się czegoś po litewsku i coś tam mu przeczytamy albo zaśpiewamy piosenkę. A już jakiegoś Snickersa na stacji to na pewno trzeba mu postawić.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Tutaj rządzi Rafał Majka.

A Legia lśni tylko w Europie.

„Berg może się czuć bezpiecznie, ale stąpa po cienkim lodzie. W ponad stumilionowy budżet klubu jest wliczony obowiązujący do 30 czerwca 2018 roku jego kontrakt – Norweg zarabia przy Łazienkowskiej 30 tys. euro miesięcznie. Jego notowania systematycznie spadają, a nastawienie właścicieli może zmienić jedynie natychmiastowa poprawa wyników.

Nikt nie zaryzykuje zatrudnienia niedoświadczonego Jacka Magiery, powrotu na Łazienkowską nie ma Wdowczyk, a Michał Probierz jest związany kontraktem z Jagiellonią. Pozostaje opcja zagraniczna – ponoć Legia rozglądała się za szkoleniowcem na Ukrainie, ale na razie konkretów brak”.

Sytuację Legii podsumowuje Cezary Kucharski.

„W ostatnich pięciu meczach Legia zdobyła trzy punkty.

Lech też jest w kryzysie. To nie przypadek. Obie drużyny płacą cenę za sukcesy w Europie. Awans do fazy grupowej był ich celem. Wygląda, jakby już czekali na wiosnę, kiedy wszystko się rozstrzygnie. Oczywiście, żaden piłkarz nie powie: „Dla nas liczy się siedem meczów w grupie mistrzowskiej”, ale związek między dobrymi wynikami w Europie i słabymi w ekstraklasie jest oczywisty”

O Lechu też jest, ale w wersji bardziej informacyjnej. Można odpuścić.

Co o lidze? Relacje i rozmówki.

Zaplusował u nas Jakub Biskup, który przyznał się do symulowania faulu. Chociaż z drugiej strony, nic innego zrobić nie mógł. A Cracovia zbliża się do kryzysu. Szybko ten czas leci. Na razie jest faza druga: „Brakuje błysku”.

„- Brakuje nam błysku, który odróżnia zespoły średnie od tej wysokiej klasy – tłumaczył trener Zieliński. – Już w przerwie zwracałem uwagę moim zawodnikom na brak koncentracji. Nie może być tak, że jeden z najniższych piłkarzy Termaliki strzela nam gola głową albo w niegroźnej sytuacji prokurujemy rzut karny. Przed nami chwila próby, musimy po tej porażce pokazać, że jesteśmy zespołem. Do tej pory było fajnie i jak wygrywaliśmy, wszyscy poklepywali nas po plecach – dodał Zieliński”

Tematy ligowe kończą się tekstem o Richardzie Guzmicsu, który wrócił do kadry, nauczył się polskiego i radzi sobie dobrze, a także wspomnieniem gwiazd futbolu, które zawitały do Polski. Pisaliśmy już o tym w sierpniu.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

MMA

Wojownik z Okinawy. Czy Tatsuro Taira będzie pierwszym japońskim mistrzem UFC?

Błażej Gołębiewski
1
Wojownik z Okinawy. Czy Tatsuro Taira będzie pierwszym japońskim mistrzem UFC?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...