– Nasz sezon zaczyna się meczem z Chievo – oznajmił podczas ostatniej konferencji Massimiliano Allegri. Z jednej strony to sprytna wymówka trenera Juventusu, która ma osłodzić fanom dwie porażki na starcie sezonu, wyniku którego w Turynie nie pamiętają najzagorzalsi kibice. Z drugiej jednak – szkoleniowiec finalisty Ligi Mistrzów ma trochę racji w tym, co mówi. Dopiero w tę sobotę mieliśmy zobaczyć nowy Juventus. Po raz kolejny nie udało się wygrać, z Chievo jego podopieczni zagrali na remis, ale dopiero najbliższe tygodnie/miesiące pokażą na co stać tę przebudowaną drużynę.
Stara Dama w zeszłym sezonie otarła się o perfekcję. Zdobyła czwarte Scudetto z rzędu, po 20 latach sięgnęła po Puchar Włoch, a w Champions League zawędrowała do samego finału. Na berlińskim stadionie lepsza okazała się jednak Barcelona i pierwsza potrójna korona w historii klubu pozostaje ciągle w strefie marzeń. Nie sposób jednak nie przyznać, że turyńczycy skutecznie rozepchali się łokciami, siadając przy stole dla najlepszych drużyn na Starym Kontynencie. Co ciekawe, już w czasie gdy konfetti na Stadionie Olimpijskim jeszcze nie zostało sprzątnięte, Juventus rozpoczął prawdziwą rewolucję kadrową.
Częstym, lecz chyba nietrafnym argumentem, na który można napotkać, jest twierdzenie, że Juve sprzedało swoje największe gwiazdy i finał Ligi Mistrzów to jednorazowy wyskok. O ile o prawdziwości drugiej części tego zdania przekonamy się z czasem, to jego początek mało ma wspólnego z prawdą. Ze stolicą Piemontu pożegnali się piłkarze, którzy chcieli spróbować czegoś nowego. Starzejący się Pirlo wybrał emeryturę w Nowym Jorku, Tevez postanowił wrócić do ojczyzny, a Vidal po czterech świetnych sezonach pod Alpami zdecydował się na inną przygodę. Czy Juve mogło ich zatrzymać?
Przy Pirlo nie powinniśmy pytać czy mogło, ale czy w ogóle powinno i odpowiedź, mimo że brutalna, brzmi nie. To zawodnik wybitny, którego nie ominęła jednak starość. Reprezentant Włoch wraz z mijającymi miesiącami stawał się coraz wolniejszy, coraz bardziej niedokładny i grając przed linią obrony coraz bardziej zagrażał własnej bramce niepotrzebną stratą. W samym finale z Barceloną „popisał” się takimi zagraniami wielokrotnie. Popularną teorią wśród kibiców było przekonanie, że Pirlo należy trzymać w składzie, gdyż ten odwdzięczy się bramką z rzutu wolnego. Umówmy się, drużyna mierząca w najwyższe laury nie może sobie pozwolić na wypuszczanie do gry zawodnika tylko z takich pobudek. Decyzja o odejściu była zarówno dla piłkarza, jak i dla klubu najlepszym rozwiązaniem.
Trochę inaczej wygląda sytuacja przy Tevezie i Vidalu. Argentyńczyk był w poprzednich dwóch sezonach motorem napędowym drużyny, strzelał najwięcej bramek, sporo asystował, walczył za dwóch i co najważniejsze dawał Juventusowi kreatywność i nieprzewidywalność w ofensywie. Właśnie tych cech może turyńczykom bardzo brakować. Nikt Ameryki nie odkryje mówiąc, że gdyby Carlitos mógł zostać w Turynie, działacze mistrzów Italii stanęliby na głowie, by go zatrzymać. Decyzja jednak zapadła i trzeba było usiąść do stołu negocjacyjnego z działaczami Boca Juniors.
Chęci Marottcie i spółce na pewno nie zabrakło jednak przy transferze Arturo Vidala. Chilijczyk to niemalże symbol nowego, silnego Juventusu. Statystyki zawsze będą go bronić, a jego dwa pierwsze lata w Turynie to niemalże piłkarska perfekcja. Z czasem jednak pobyt Vidala we Włoszech przestał cieszyć – i samego zawodnika, i jego otoczenie. O pomocniku zrobiło się szczególnie głośno ostatnio i to z pozasportowych powodów. Najpierw rozbił auto, będąc pod wpływem alkoholu podczas Copa America, a potem przyszedł niedysponowany na trening kadry. W czasie jego gry w Turynie prasa informowała o co najmniej dwóch imprezowych wypadach, które kończyły się bójkami.
Nie zrozumcie mnie źle, Vidal w formie to jeden z najlepszych “box to box” w dzisiejszej piłce, ale właśnie tej formy Chilijczykowi ostatnio brakowało. Miniony sezon, poza spotkaniami półfinałowymi Ligi Mistrzów z Realem, to bardzo słabe mecze Arturo, a musimy do tego jeszcze dodać problemy z kontuzjami i domniemane konflikty w szatni z kolegami z zespołu. Kiedy więc Bayern Monachium zgłosił się z 40 milionami euro, w Turynie od razu siedli do rozmów, które szybko sfinalizowano. Fani mogą się z tym nie zgadzać, ale kierownictwo Juve uważa sprzedaż Chilijczyka za najlepszy interes, jaki udało im się w ostatnim czasie ubić.
Dziury, które powstały w zespole, trzeba było szybko załatać. Mając do dyspozycji spory budżet, Stara Dama postawiła na sprowadzenie kilku gwiazd i sporej grupy dobrze zapowiadającej się młodzieży. Już w maju było wiadomo, że na Juventus Stadium zagra Paulo Dybala, który typowany jest na gwiazdę światowej piłki. Do klubu przeszli również obiecujący Daniele Rugani i Simone Zaza, którzy dołączyli do innych piłkarzy urodzonych w latach 90.: Pereyry, Sturaro, Moraty czy Pogby. Z uznanych już nazwisk koszulkę w biało-czarne pasy przywidzieli Mario Mandżukić, Alex Sandro, Sami Khedira, Juan Cuadrado czy Brazylijczyk Hernanes.
Z oceną tych transferów należy się jednak wstrzymać. Zeszłoroczne sprowadzenie Alvaro Moraty długo traktowane było jako niewypał transferowy, by później Hiszpan znalazł się na ustach wszystkich we Włoszech i w Europie. To, co dzisiaj wiemy to, że Juventus dysponuje słabszą wyjściową jedenastką niż przed rokiem, ale ma zdecydowanie silniejszą kadrą. Allegri ma w czym wybierać i mnogość możliwości da mu potrzebny spokój. Pytanie tylko, czy za tym spokojem pójdą wyniki, których już w Turynie desperacko zaczyna brakować. Jeden punkt po trzech meczach, słaba gra i wylosowanie najtrudniejszej grupy w Lidze Mistrzów, nie napawa optymizmem nikogo, kto sympatyzuje z Fidanzata d’Italia.
Max stwierdził, że sezon Juve zaczął się wczoraj, meczem z Chievo. Nowe nabytki miały czas, by poznać taktykę zespołu, większość kontuzjowanych wróciła do treningów, a zespół jest głodny zwycięstw. Przeprowadzając w lecie tę rewolucję, działacze Starej Damy weszli all-in mogąc sporo zyskać, ale jeszcze więcej stracić. Wszyscy pamiętamy, co stało się z Interem po fenomenalnym sezonie zakończonym trypletem. Młodsi kibice, widząc dzisiaj zespół nerazzurri, mogą nam nie wierzyć, że jeszcze nie tak dawno temu ta ekipa nie miała sobie równych na świecie.
Juventus za wszelką cenę nie chciał przespać momentu, gdy kończy się zwycięski okres. Zadaniem zarządu było stworzenie nowego zespołu, który otworzy nowy cykl wygranych. Zrobić wszystko, by uniknąć wypalenia i dodać do szatni świeżej krwi. Czy Dybala nawiąże do osiągnięć Teveza, a Khedira z Mario Leminą będą w stanie gryźć murawę z takim efektem jak Vidal? Czy ryzyko się opłaci, a Pogba weźmie na siebie odpowiedzialność za grę całego zespołu?
Możemy być pewni, że nadchodzący sezon Serie A będzie najciekawszy od czterech lata. Nadchodzący, gdyż sezon Juventusu rozpoczyna się właśnie teraz. Sześć punktów starty do lidera (po dzisiejszych meczach zapewne osiem)? Manchester City, Sevilla i Borussia Moenchengladbach w grupie Champions League? Mimo wszystko, mistrza się nie skreśla.
Piotr Ziemkiewicz
Fot. FotoPyK