Reklama

Kwadratowe jaja Henninga Berga. Gdzie w tym wszystkim sens?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

12 września 2015, 12:27 • 4 min czytania 0 komentarzy

Wystawienie w piątkowym meczu z Zagłębiem Lubin Stojana Vranjesa na środku obrony skończyło się łomotem na boisku i szyderą poza nim – Bośniak zagrał beznadziejnie, demonstrując absolutny brak zrozumienia obowiązków na tej pozycji. Wiedział o tym wcześniej niemal każdy poza trenerem Legii Warszawa, który w piątek dodał do kolekcji kolejnego piłkarza grającego nie na swojej pozycji.

Kwadratowe jaja Henninga Berga. Gdzie w tym wszystkim sens?

Przy Łazienkowskiej lubią przypominać casus Bartosza Bereszyńskiego. Nie, nie chodzi o umieszczenie w składzie zawodnika zawieszonego za kartki. Wychowanek Lecha Poznań w 2013 roku przychodził do Legii jako napastnik, względnie skrzydłowy, a szybko stał się podstawowym prawym obrońcą przyszłego mistrza Polski. I teraz, powołując się na Bereszyńskiego, wielu stara się udowodnić, że z niemal każdego piłkarza można zrobić kogoś zupełnie innego.

Tak było, gdy do Warszawy przyjechał Stojan Vranjes. Pomocnik, bardziej z inklinacjami ofensywnymi. Teraz miał tam być lewym obrońcą. Bo przecież Bereszyński też nie od razu defensorem był.

Ale Berg poszedł krok dalej i wystawił Vranjesa na stoperze. Oczywiście w światowej piłce zdarza się, że pomocnik wędruje do defensywy. Trenerzy chcą mieć kogoś, kto dobrze wprowadza piłkę i tak dalej. Tyle że przestawienie takiego zawodnika wymaga masy czasu i ciężkiej pracy na treningu. Przypomina nam się, jak przez kilkanaście stron książki „Herr Guardiola” ciągnie się opowieść jak to trener Bayernu Monachium uczył Javiego Martineza zasad gry na środku obrony.

Dlatego trudno nam dostrzec logikę w działaniach Berga. Jasne, przed meczem nie miał żadnego nominalnego środkowego obrońcy, ale za to miał dwóch defensywnych pomocników – Tomasza Jodłowca i Rafała Makowskiego. Uwaga – obaj są z mniejszym czy większym doświadczeniem gry w linii obrony. Decyzja norweskiego szkoleniowca zakrawała o Bareję. „Nie wystawię środkowego obrońcy i co mi pan zrobisz?”

Reklama

Choć może jakąś elementarną sensowność dałoby się dostrzec, jeśli spojrzeć na wcześniejsze decyzje norweskiego szkoleniowca, zwłaszcza jeśli chodzi o lewą obronę. Tam normalnie gra Tomasz Brzyski – radzi sobie raz lepiej, raz gorzej. Ot, solidny ligowiec. Ale absolutnie asolidnie prezentowali się tam:

– Helio Pinto
– Guilherme

Pierwszy to przedstawiciel gatunku człapaków, którzy raz na jakiś czas wysnuwają się z gąszczu i postanawiają przerzucić piłkę na drugą stronę boiska. Takich często spotkać można w II lidze, często to już panowie z brzuszkiem. Drugi to rączy skrzydłowy, czasem ofensywny pomocnik ze zmysłem do gry kombinacyjnej. W defensywie grał, bo jest szybki i czasem sprawdzał się przeciwko rywalom klasy Podbeskidzia Bielsko-Biała. Gdy przyszło zmierzyć się z kimś silniejszym, na lewej obronie robił się dżem.

Obrona to w ogóle wdzięczny temat, bo jest też przecież Igor Lewczuk. Przychodził do klubu jako najlepszy prawy obrońca ligi, dziś jest jednym z jej najgorszych stoperów. Oczywiście przebywa w klubie na tyle długo, że grać na środku obrony powinien umieć. Możliwe, że jest po prostu słaby. W każdym razie w tym samym czasie, gdy Berg ogrywał Lewczuka w defensywie, można było sięgnąć po kogoś innego.

W ataku Berg rzadko stawiał na szalone pomysły. Jednym z nich i do tego całkiem spektakularnym, było rozkazywanie Markowi Saganowskiemu biegać po skrzydle. Tak, to piłkarz wybiegany i silny, lecz też i coraz wolniejszy, a szybkość to warunek konieczny, by grać z boku boiska. Był też, w meczu o Superpuchar Polski, grający na pozycji cofniętego napastnika Adam Ryczkowski. Wciąż nastolatek, ale podobno utalentowany. Problem był w tym, że przez cały okres przygotowawczy za Nemanją Nikoliciem grał Michał Masłowski. Wówczas usiadł na ławce. Gdy Berg byłemu piłkarzowi Zawiszy Bydgoszcz w końcu dał okazję do wykazania się, wystawił go na skrzydle i zdjął w przerwie meczu ze Śląskiem Wrocław.

Te wszystkie roszady mogą oznaczać, że Legia wcale nie ma tak silnego i równego składu, jak chciałaby mieć, braki są zwłaszcza w defensywie. To może być nawet prawda. Trener jest jednak od tego, by podnosić umiejętności piłkarzy, uczyć ich nowych obowiązków.

Reklama

To oczywiście tylko pewien wycinek problemów warszawskiego zespołu. Gdy Zagłębie w piątek strzeliło w miarę szybko bramkę, czuliśmy, jak zwykle przy okazji meczów Legii u siebie, że i tak warszawiacy strzelą pięć bramek i nie będzie czego zbierać. Do tego Legia przyzwyczaiła wszystkich, którzy oglądają ligę dłużej niż pół roku. Wówczas minuty na Łazienkowskiej potrafią być naprawdę długie. Ale im dłużej oglądamy tę dzisiejszą Legię, tym częściej mamy wrażenie, że tych gongów rywal nie dostanie.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...