Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

10 września 2015, 15:24 • 4 min czytania 0 komentarzy

Helenko, przynieś sole trzeźwiące, piłkarz Barcy nie lubi Realu, jestem w szoku. Świat piłki znowu nie szczędzi mi zaskoczeń, czego wstrząsającego dowiem się jutro? Że Niemcy w piłkę grają lepiej od Mikronezji? Że Klepczyński nigdy nie będzie drugim Cafu? Strach odpalić internet, w każdym jego zakamarku informacje zwalające z nóg jak cios młotem między oczy.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Pique nie pije porannej kawy z kubka w barwach Realu, nie śpi w pościeli z wyhaftowanym na niej herbem Królewskich, nie łazi po domu w koszulce Raula. Dzisiaj na konferencji potwierdził te oczywistości i zrobił się dym. Na chłopa gwiżdżą w kadrze, co szkodzi reprezentacji, więc wszyscy spodziewali się, że dzisiaj to załagodzi, wyprostuje chociaż w jakimś stopniu, dla dobra wspólnej sprawy. A on przyszedł i dyplomacją oraz poprawnością wytarł podłogę w kiblu. Bo generalnie marzy o tym, by Real grał w ósmej lidze, gwizdy na Bernabeu to dla niego symfonia, a mało rzeczy sprawia mu większą frajdę, niż odkrycie na telegazecie, że “Królewscy” wtopili mecz.

Nie mam wątpliwości: problemy tylko pogłębił i to konkretnie, spokój w kadrze go najwyraźniej nie interesuje, w tym sensie to egoista. Dorzucił do pieca tak, że dalsze powoływanie go przynosić będzie chyba więcej szkód, niż plusów, osłabił drużynę narodową. Ale wiecie co dla mnie było w tym całym zamieszaniu najwymowniejsze?

Reakcja kibica Realu, który powiedział, że zazdrości Barcelonie takiego Pique. Nie rzecz jasna Pique konkretnie, ale kogoś w drużynie, kto miałby taką zdecydowaną postawę. Analogicznych głosów potem zaczęło się pojawiać więcej: a to jeden, a to drugi przekonywał, że chciałby u siebie z jednego gracza, który potrafiłby bez ogródek powiedzieć, że on właśnie nie lubi United, Chelsea, Milanu, Juventusu, PSG, Atletico, Barcelony, i życzy im jak najgorzej. Jak się tak dobrze nad tym zastanowić – nic wyjątkowego, żadna kontrowersyjna wypowiedź! A jednak już się praktycznie nie zdarza.

W dzisiejszym mydłkowym, do przesady poprawnym politycznie świecie korpofutbolu, tęsknimy za wyrazistymi deklaracjami zawodników. Każdy piłkarz zasłania się uniwersalnym “nigdy nie mów nigdy”, wszyscy mają mentalność najemników, którzy jutro nie będą pamiętać jak wyglądał herb, który wczoraj całowali. W tym kontekście, w tej perspektywie, idzie zrozumieć, dlaczego znajdują się kibice Realu, którzy przyznają, że choć nie cierpią Pique z całego serca, tak oddają mu sprawiedliwość, że nie da się go wrzucić do powyższej szufladki. Ja osobiście też Pique nie trawię (jeśli czytacie ten tekst jako jakąś jego obronę – błąd, piszę o szerszej tendencji), nie umieściłbym go nawet na ostatnim miejscu listy 10 tysięcy ulubionych piłkarzy, a skreślił się w moich oczach do końca, gdy posłał liniowemu na Superpucharze z Bilbao wiązankę obrażającą matkę arbitra. Arcyżenada. W kontekście jego dzisiejszych wypowiedzi też trzeba brać pod uwagę, że gra w Barcelonie, swoje już zarobił i wygrał, o wiele łatwiej mu więc o takie deklaracje niż zdecydowanej większości kolegów po fachu.

Reklama

Uważam jednak, że ogółem futbol przesadza w drugą stronę. Czytam, że w Niemczech istnieje polityka “Maulkorb”, w luźnym tłumaczeniu “kaganiec” i każdy klub Bundesligi ukarałby piłkarza za takie słowa, jak te, które wypowiedział Pique. Piłka nożna to nie rurki z kremem, to rywalizacja, walka – podlanie tego jakąś rozsądną dawką autentycznych emocji to nie zbrodnia i nie nakłanianie do złego. Za chwilę klasyczne powiedzenie przed meczem zgodowym “na boisku przyjaźni nie będzie”, też okaże się zbyt kontrowersyjne, a po czytaniu dowolnych wypowiedzi piłkarzy potrzebna będzie wizyta u dentysty, tyle w nich będzie cukru i fałszu.

Kluby, kibice, potrzebują dwóch rodzajów ikon. Tak, z jednej strony ktoś, kto jest wzorem cnót. Kogoś, kto przybija piątkę z facetem, który kiedyś połamał mu nogi. Kogoś, kto z uśmiechem robi fotkę z największymi rywalami, na meczu tonuje emocje w spornych sytuacjach, a po gwizdku idzie otworzyć kilka przedszkól. Ale każdy klub i każdy kibic chciałby też w swojej drużynie Vinniego Jonesa. Kogoś, kto powie, że my jesteśmy najlepsi, nasze barwy są najpiękniejsze i na nic ich by nie zamienił, a powie to bez zająknięcia się i bez ogródek. Ci drudzy wymierają, jeśli już nie wymarli. Dziś przyjdzie specjalista od wizerunku i go zamorduje krótkim, dosadnym: “daj spokój Andrzej, powiedz, że czeka cię trudny mecz, a rywal ma mocną drużynę. To ci się bardziej opłaca”.

To ci się opłaca. Pique też opłacałoby się być dyplomatycznym, tak jak mi opłacałoby się nie tykać tego gorącego kartofla, jakim jest jakakolwiek niemal sprawa dotycząca Realu bądź Barcelony (dla porządku: za granicą kibicuję Glasgow Rangers i mamy swojego Lee Wallace’a). Ale przecież w futbolu nie zawsze robi się to, co powinno się opłacać – czy może już należy mówić, że ta cecha, z której kiedyś piłka nożna mogła być dumna, zdechła, a żyjemy już oficjalnie w dyktaturze kunktatorstwa, uginania się i udawania?

Leszek Milewski

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...