Reklama

Cabral, Tymoszczuk, Joaquin… Hipsterskie podsumowanie transferów

redakcja

Autor:redakcja

09 września 2015, 18:57 • 7 min czytania 0 komentarzy

Mainstream mainstreamem, ale my czasem lubimy zajrzeć tam, gdzie oko mediów naszych czy ogólnoświatowych na co dzień nie dociera. Znani, mniej znani. Piłkarze wybitni i całkiem przeciętni. Wszystkich łączy to, że w ostatnich dwóch miesiącach zmienili kluby, a wy mogliście to przegapić. Przejrzeliśmy właściwie wszystkie dokonane transfery i wybraliśmy kilka takich, które mogą być interesujące.

Cabral, Tymoszczuk, Joaquin… Hipsterskie podsumowanie transferów

Alejandro Cabral (CA Velez – Cruzeiro Belo Horizonte)

Kiedy grał w Legii mówiono, że to piłkarz zdecydowanie ponadprzeciętny, ale kompletnie niepasujący do specyfiki naszej ligi i wszystkie fakty po jego odejściu wskazują na to, że tak było w istocie. Najpierw odnosił sukcesy w Velezie, a ostatnio – jako wolny zawodnik – przeniósł się do mistrza Brazylii, czyli Cruzeiro Belo Horizonte i jest ich podstawowym piłkarzem. Najpierw jego trenerem był Vanderlei Luxemburgo, teraz Mano Menezes. Chłopak ewidentnie daje radę. To jeden z nielicznych piłkarzy spoza Brazylii w drużynie.

Anatolij Tymoszczuk (Zenit St. Petersburg – Kajrat Ałmaty)

Reklama

Już 36 lat na karku, a temu ciągle mało i po wygaśnięciu kontraktu z Zenitem wciąż nie narzekał na brak zainteresowania. Mógł wrócić na Ukrainę, ale ostatecznie zaczepił się w Kazachstanie, co w dzisiejszych realiach nie powinno już nikogo specjalnie dziwić. Tamtejsza liga, w której nie brakuje bogatych inwestorów, coraz częściej będzie wyłapywać piłkarzy tego typu, czyli dogasające legendy. A Tymoszczuk był wręcz towarem idealnym. W jednym z ostatnich wywiadów powiedział, że inne propozycje były lepsze finansowo, ale chciał poszerzyć piłkarskie horyzonty i podjąć się czegoś zupełnie nowego. Milion euro rocznie za rolę misjonarza? Całkiem nieźle.

Gabor Kiraly (FC Fulham – Szombathely)

Niby dziadek, niby bramkarz ostatecznie przeciętny, ale jednak węgierska legenda w szarych dresach. Słówko o nim w ramach ciekawostki, bo Kiraly po osiemnastu latach w Niemczech i Anglii, wrócił do klubu, w którym rozkręcił profesjonalną karierę. Piłkarz pierwszego składu – zarówno w klubie, jak i reprezentacji. W wieku 39 lat. Szacunek.

Tommaso Rocchi (Szombathely – FC Tatabánya)

Kolejna ciekawostka o dziadku, do tego łysym. Dziwna, bardzo dziwna końcówka kariery gościa, który zdobył ponad sto bramek w Serie A. W poprzednim sezonie Haladas, czyli klub, który w najwyższej lidze utrzymał się wyłącznie dzięki problemom licencyjnym pozostałych. A teraz… trzecioligowa węgierska FC Tatabanya, gdzie trenerem jest jego kumpel, również legenda Lazio – Bruno Giordano. Dyrektorem generalnym jest jeszcze inny Włoch, także Rocchi może czuć się jak u siebie.

Reklama

Andre Santos (Wolny transfer – FC Wil)

Pamiętacie go jeszcze? Powinniście, bo grał w Fenerbahce, Arsenalu i 25 razy wkładał koszulkę reprezentacji Brazylii. Generalnie bardziej niż z boiska znany jest z jazdą pędzącym 200km/h Maserati, za co odebrano mu prawo jazdy na 12 miesięcy. Inna historia to wymiana koszulką z Robinem van Persiem, w przerwie meczu z Manchesterem United, za co fani najchętniej przewieźliby go na wozie z gnojem. Lata lecą, stuknęło 32, a jemu odwala co raz bardziej. Ostatnio podpisał kontrakt ze szwajcarskim drugoligowcem i z miejsca udzielił hitowego wywiadu brazylijskim mediom.

Opowiedział, że mógł grać wszędzie, dosłownie. W Realu, Barcelonie, Bayernie. Ale w sumie to niczego nie żałuje. – Chciałem się ustabilizować, a w Brazylii nie byłoby to możliwe. Szwajcaria jest idealna. Centrum Europy, wszędzie blisko. Zamierzam zostać tu na długo, awansować do pierwszej ligi, a później europejskich pucharów. W klub inwestuje turecki miliarder. Jestem spokojny – mówi.

Kevin Kuranyi (Dynamo Moskwa – Hoffenheim)

Prawdopodobnie najmocniej mieszany Niemiec wraca do „ojczyzny”. Urodzony w Rio de Janeiro. Ojciec Niemiec, matka z Panamy, korzenie sięgające Węgier. Po pięciu latach w Dynamie Moskwa podpisał kontrakt z Hoffenheim. Przez lata był znany nie tylko z bramek, ale również charakterystycznej bródki. Kiedy zapytano go, czy jej pielęgnacja nie jest zbyt czasochłonna, odpowiedział: nie, nie, w porządku, to tylko pół godziny dziennie.

Mimo trzydziestu trzech lat ciągle jest w bardzo dobrej kondycji, a to głównie dlatego, że przez większą część kariery omijały go jakiekolwiek kontuzje. Chłop jak dąb. Coś czujemy, że dziesięć czy nawet piętnaście bramek nie będzie dla niego szczególnym problemem.

Ilian Micanski (Karlsruher SC – Bluewings)

Ledwie jeden gol w Bundeslidze i dziewięć trafień w najlepszym sezonie na zapleczu. Chyba niezupełnie w taki sposób podbój Niemiec wyobrażał sobie Iljan Micanski, kiedy odchodził z Zagłębia Lubin. Na szczęście ma jednak obrotnego menedżera. Ten znalazł mu przytulny kącik, w którym kibice będą chodzić w maskach z jego twarzą, wymyślać o nim piosenki, a jedyna zdobyta w Bundeslidze bramka będzie zapętlona na monitorach tuż obok kołowrotków wpuszczających kibiców na trybuny. Bułgar podpisał kontrakt z koreańskim Suwonem Bluewings.

Ricardo Quaresma (FC Porto – Besiktas)

Dziwna sprawa. Wrócił do klubu, w którym zawsze błyszczał i błysnął po raz kolejny. Dziewięć bramek, w tym trzy w Lidze Mistrzów i sześć asyst, czyli wynik daleki od kompromitacji i nie dający powodów do odstawienia na bok. A jednak Quaresma musiał się spakować i wrócić do Stambułu, gdzie zgłosił się po niego Besiktas. Tam kibice uwielbiają go tak, jak w Porto. Może nawet bardziej. O co chodzi? Skąd ten, mimo wszystko, dziwny powrót? Wszystko jest owiane tajemnicą. Quaresma powiedział, że kiedyś zdradzi, co się stało, ale teraz skupia się na grze w piłkę i – jak widać niżej – dotrzymuje słowa.

Pablo Osvaldo (Southampton FC – FC Porto)

Przez dwa ostatnie sezony zwiedził cztery kluby. Nigdzie nie zagrzał miejsca na stałe. Konfliktowy, specyficzny, z łatką „bad boya”, ale w znaczeniu destrukcyjnym. Na boisku, ale poza nim również. Ma czwórkę dzieci z czterema różnymi kobietami. Wybuchowy. Kiedy grał w Romie przyrżnął w mordę Erikowi Lameli. Po wypożyczeniach, rozterkach i podróżach między Anglią, Włochami i Argentyną, w Porto ma znaleźć azyl, ale jak na razie przegrywa rywalizację z Vincentem Aboubakarem i musi zadowolić się ławką rezerwowych, która akurat jego parzy w sposób szczególnie dotkliwy. Jak nie zacznie grać, to zaczną się cyrki.

Rafael (Manchester United – Olympique Lyon)

Obrońca w skali światowej dość przeciętny, ale dla Manchesteru United rozegrał około 170 spotkań. Całkiem sporo. Był jednym z tych, którym Louis van Gaal dał wyraźnie do zrozumienia, że nie potrzebuje ich w drużynie. Niecałe trzy miliony euro to bardzo korzystna cena. Ledwo zameldował się we Francji, a już snuje wizje na temat odebrania mistrzostwa Paris Saint-Germain. Podziękował fanom United i przyznał, że van Gaal po prostu go nie lubił. Rzadko zdarza się, żeby zawodnik, który spędził w klubie osiem lat i rozegrał tyle meczów, wyszedł bocznymi drzwiami.

Taye Taiwo (Wolny transfer – HJK Helsinki)

Możemy z czystym sumieniem uderzyć w tarabany i odbębnić drobny sukcesik. Jeśli facet odpalony przez Legię kilka miesięcy temu, szukał klubu do dziś i wylądował w Helsinkach, to świadczy wyłącznie o tym, że w Warszawie podjęto trafną decyzję.

Ludovic Obraniak (Werder Brema – Maccabi Hajfa)

Sprawa odbiła się jakimś tam echem w polskich mediach, ale my nie wspomnieliśmy o tym nawet słowem, więc chociaż damy znak. Od jakichś dwóch tygodni jego klubowym kumplem jest Yossi Benayoun. Spodziewalibyśmy się Turcji, Iraku, Iranu, francuskiego średniaka czy czołowy klub Ligue 2, ale Izrael nawet nie przeszedł nam przez myśl. W sumie fajne miejsce. Ładny stadion, oddani kibice. No i status gwiazdy, chyba jednej z największych w lidze. Zarobi 400 tys. euro za sezon, czyli ani nie za dużo, ani nie za mało. Lepszych ofert najwidoczniej brakowało.

Dymitar Berbatow (AS Monaco – PAOK Saloniki)

To dość świeża sprawa, bo niecały tydzień temu na stadionie w Salonikach witał go tłum dziesięciu tysięcy fanów. Nic dziwnego, skoro uważany jest za najwybitniejszego piłkarza w historii klubu. Podpisał dwuletni kontrakt, powiedział kilka słów o tym jak bardzo jest zaskoczony i że jest tylko facetem, który kopie piłkę. Ciekawe miejsce na futbolowy finisz. Takiemu zawodnikowi powinni raczej płacić w terminie.

Joaquin (ACF Fiorentina – Betis Sevilla)

Kolejny emocjonalny powrót. Dziewięć lat temu odszedł do Valencii. Potem zahaczył jeszcze o Malagę, a ostatnie sezony spędził we Florencji. Tego lata podpisał kontrakt z Betisem, czyli klubem, w którym wiele lat temu przypięto mu łatkę wielkiego talentu. Klubem, który zrobił z niego reprezentanta Hiszpanii i dzięki któremu, w wieku dwudziestu lat, pojechał na mundial do Korei i Japonii. W Fiorentinie mają zapomnieć o nim przy pomocy Kuby Błaszczykowskiego.

A Joaquin wrócił do domu.

Aleksandar Tonew (Aston Villa – Frosinone)

Włoskie media piszą, że może być dżokerem, ale… szanujmy się. Za granicą nie dał rady ani w Anglii (to nawet zrozumiałe), ani w Szkocji (to już mniej). Teraz trafia do jednego z najsłabszych i najbiedniejszych klubów w Serie A, czyli na dobrą sprawę dostaje gwiazdkę z nieba, bo już spekulowaliśmy, że może wylądować w Bułgarii, Rosji czy drugiej lidze niemieckiej. Jak na razie zagrał kwadrans z Atalantą.

***

Na koniec słówko o tym, kto w przyszłym sezonie uświetni ligę indyjską, bo jest kilka znanych, a nawet bardzo znanych mordek. Nie będziemy wymieniać klubów, bo pewnie i tak nie zapamiętacie, ale samo towarzystwo doborowe. Helder Postiga, John Arne Riise, Florent Malouda, Adrian Mutu, Nicolas Anelka. Jest też… Roberto Carlos. Tak, ten sam. Chwilowo wznowił karierę. Znaleźliśmy też dwóch naszych znajomych – Kalu Uche i Rafaela Augusto.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...