Na początek klasyczne ostrzeżenie – nic o piłce. Nie chcesz, nie czytaj, jeśli czytasz – nie marudź, że spodziewałeś się czegoś innego. Dzisiaj poruszam sprawę uchodźców.
* * *
Tragedia klasyczna – pamiętacie to jeszcze ze szkoły? Występuje w niej bohater tragiczny, czyli ktoś, kto ma konkretnie pod górkę. Cokolwiek zrobi, skończy źle. Jak skręci w lewo, to mu utną jaja i zabiją matkę, a jak w prawo – urżną głowę i zgwałcą siostrę. Sytuacja jest więc nie do pozazdroszczenia, zwłaszcza, że jeszcze gdzieś obok jest chór, który głupawo dogaduje.
W ostatnich dniach sporo rozmyślam na temat najgłośniejszego tematu w tym roku – uchodźców. I czuję się właśnie jak postać tragiczna. Dziwię się tym wszystkim, którzy mają sprecyzowane zdanie i żadnych wątpliwości. Napisałbym, że też tak chcę – nie mieć wątpliwości – ale to nieprawda. Moim zdaniem wątpliwości są jak najbardziej wskazane, wręcz w tak trudnym temacie konieczne. Części osób, które znają wszystkie odpowiedzi dotyczące imigrantów współczuję naiwności, a jeszcze inna część osób zwyczajnie mnie przeraża.
Są dwa obozy i w żadnym nie czuję się dobrze.
Nie pasuję do obozu tych, którzy przed uchodźcami chcą się ogrodzić wysokim murem, którzy chcą ich zawracać, pozostawić samych sobie. Rozrywa mi serce, gdy widzę niektóre obrazki. Wyobrażam sobie, jaki koszmar ci ludzie przeszli przez ostatnie lata i jaki przeżywają dzień w dzień – niepewni jutra, odarci z godności, uciekający z własnej ojczyzny w nieznane. Czytam argumenty przedstawicieli tego właśnie obozu i…
– Nie ruszają mnie argumenty, że uchodźcy to głównie mężczyźni. Też jestem mężczyzną i nie rozumiem, dlaczego w podobnych okolicznościach nie mógłbym szukać schronienia w innym kraju. Mężczyźni zazwyczaj są tymi, którzy organizują rodzinie byt. Traktuję ich jako naturalną forpocztę, osadników, którzy zadomowią się w nowym kraju, a potem ściągną całe rodziny. Być może już w inny sposób, samolotami, a nie w pontonach. Czasami ktoś uwypukla, że oni są w wieku „poborowym”. I cóż z tego? Czy będzie młodym mężczyzną oznacza automatyczną zgodę na bycie rozerwanym pociskiem z moździerza? Wiadomo, że są w wieku poborowym, bo właśnie tacy ludzie mają najwięcej sił i odwagi, by ruszyć w świat.
– Nie ruszają mnie opinie, że ci uchodźcy jakoś zbyt modnie ubrani, a niektórzy nawet z tabletami. Gdybym miał jutro uciekać, też pewnie wedle tych standardów byłbym „modnie” ubrany, też miałbym przy sobie jakiś elektroniczny sprzęt. Nie wiem skąd podejście, iż uchodźca to nędzarz. Nie, uchodźca to ktoś, kto porzuca swoje dotychczasowe życie ze strachu przed śmiercią – ale wcześniej miał pracę, zarabiał, może mu się nawet bardzo dobrze powodziło. Nędzarzem się dopiero staje, z każdym dniem tułaczki donikąd.
– Nie ruszają mnie filmiki, że ktoś wyrzucił butelkę wody, nie chciał pomocy, zachował się agresywnie. Sam bywam rozdrażniony, sam unoszę się honorem – i to w zupełnie banalnych sytuacjach. Nie wiem, jak radziłbym sobie ze stresem i zmęczeniem po tygodniach wycieńczającej wędrówki. Zapewne każdy z was miał sytuację, w której puściły nerwy – a puścić nie musiały, lecz by dojść do tego wniosku, trzeba było odsapnąć i nabrać dystansu. Łatwo się ocenia tych ludzi, leżąc na kanapie i oglądając telewizję. Ale – czytaliście Gustawa Herlinga-Grudzińskiego? – to jest inny świat. Nam tutaj wydaje się, że jazda PKS-em z Olsztyna do Szczecina jest ponad nasze siły. Ale możecie być pewni, że to pestka w porównaniu z dotarciem z Syrii do zachodniej Europy.
– Wszelkie filmiki nie ruszają mnie także dlatego, że wiem jak łatwo manipulować obrazem i jak można niesprawiedliwą łatkę przyszyć całej ogromnej grupie ludzi, na podstawie niewiele znaczącego incydentu. Każdy kto ma aparat fotograficzny albo kamerę może przygotować materiał o uchodźcach pokazujący ich jako niosącą zło i chaos watahę, lub jako grupę przerażonych dzieci. Wszystko zależy od intencji i dobory kadrów. Nie wiem, jakie intencje mieli ci, którzy kręcili filmiki, które do mnie docierały. Czy chcieli pokazać prawdę o uchodźcach, czy polowali na te nieliczne momenty, które do uchodźców miały mnie zrazić.
– Nie interesują mnie spostrzeżenia, że uchodźców mogła przyjąć Arabia Saudyjska albo Kuwejt. I że skoro tego nie zrobili, to czemu my musimy? Albo kierujemy się zasadami, albo nie. Chowanie się za plecami innych i szukanie alibi dla własnej bezczynności w mój pakiet zasad się nie wpisują. Tymczasem mam wrażenie, że to taka wygodna wymówka: idźcie do Arabii, tam macie bliżej. No, mają bliżej. Ale idą tutaj i z tym właśnie trzeba sobie poradzić, zamiast proponować wirtualne rozwiązania.
– Nie dziwi mnie, że uchodźcy nie chcą zostać w Serbii, tylko woleliby dostać się do Niemiec albo Norwegii. To normalne, że najpierw uciekasz przed wojną, a potem przed jej skutkami – czyli biedą. Jest zarazem i prawdą, i nieprawdą, że mamy do czynienia z imigracją zarobkową. Prawdą – ponieważ ci ludzie dążą do uzyskania przywilejów, które od lat oferują niektóre kraje w Europie. Nieprawdą – ponieważ przyczynkiem do całej migracji była właśnie wojna i jej bezpośrednie następstwa. Sam – będąc w takiej sytuacji – też chciałbym się za wszelką cenę dostać do Niemiec, Norwegii czy Szwecji, podobnie jak każdy z was. Na pewno nie rozbiłbym namiotu po wydostaniu się ze strefy wojny, jeśli kilka tysięcy kilometrów dalej czekałyby mnie całkiem znośne perspektywy.
– Zresztą, czyż emigracja zarobkowa to coś nagannego? Miliony Polaków tego posmakowały. I też nie uciekali do pierwszego lepszego kraju, tylko starannie analizowali, w którym będzie im najlepiej. Stąd polskie Chicago, czy polski Londyn, ale już niekoniecznie polski Belgrad albo Bukareszt.
– Przede wszystkim nie potrafię zagłuszyć własnego sumienia. Widzę ludzi, którzy są w wielkiej potrzebie. Nie pływają w morzu, bo mają takie hobby. Nie kupują pontonów w sklepikach przy plaży, w których kupić też można foremki do piasku i okulary przeciwsłoneczne. Wojna w Syrii trwa od czterech lat i pochłania ogromną liczbę ofiar. Do tego doszło Państwo Islamskie, czyli organizacja terrorystyczna charakteryzująca się niebywałym rozmachem i okrucieństwem. Już sam fakt, że przyglądamy się temu z boku – bo to nie nasza wojna – jest paskudny i wstydliwy. Ale zamknięcie drzwi przed nosem ofiar byłoby wstydliwe jeszcze bardziej. Ha, nie nasza wojna… Teraz się właśnie okazało, że nasza – europejska – ponieważ to Europa zmuszona jest ponieść jej konsekwencje. A może wystarczyło wcześniej zdusić całe to Państwo Islamskie w zarodku, w sposób militarny, zamiast wyrażać oburzenie w internecie. To był grzech zaniechania – teraz czas na pokutę.
Jeśli dobrnęliście do tego miejsca, to z pewnością większość z was chce mnie właśnie udusić. Wiadomo – „tęczowy Krzysio”, piewca multi-kulti (chociaż ostatnio inni robili ze mnie prawicowca, nie nadążam). Problem w tym, że do obozu zwolenników sprowadzenia uchodźców też się nie zaliczam. Boję się konsekwencji. Nie tych doraźnych, ale długofalowych…
– Boję się islamizacji Europy. Tak zwane autorytety – np. Jacek Żakowski – nie boją się, a ja się boję. Co zrobić, siebie nie oszukam. Widzę jak kolejne państwa giną od swojej otwartości i jak stają się ofiarami swoich szlachetnych zasad. Intencje zawsze były dobre i czyste, a konsekwencje – brudne i paskudne. Czytam o tym, co dzieje się w Szwecji, jak cały kraj z roku na rok staje się coraz bardziej groteskowy. To tam urzędniczka odpowiedzialna za politykę imigracyjną okazała się fanką Państwa Islamskiego, ale… nie można jej za to zwolnić, bo przecież ma prawo do własnych przekonań. W taki sposób, każdego dnia przesuwając granicę tolerancji w kierunku absurdu, kraj staje się karykaturą… Obserwuję Szwecję, Francję, Anglię, narastającą przestępczość, chaos, społeczne podziały. I nie, nie chcę zastosowania metody kopiuj/wklej. Nie chcę terrorystów z karabinami maszynowymi wpadających do redakcji jakiejkolwiek gazety. Nie chcę czuć, że Polska nagle przestaje być takim krajem, jaki znałem – krajem, w którym kobieta w bikini może stanowić problem. Żyjemy w pewnym kręgu kulturowym, który dopieszczaliśmy przez tysiące lat. On jest dla mnie nienaruszalny.
– Bądź spokojny, oni ci krzywdy nie zrobią – powie mi ktoś. Ale prawda jest taka, że nie jestem spokojny. Wiadomo, że dwa tysiące uchodźców niczego w Polsce nie zmieni. Nie zrobi tego i dziesięć tysięcy. Ale kiedy pojawi się rzeczywisty problem? Przy stu tysiącach imigrantów? Przy czterystu tysiącach? Milionie?
Niewątpliwie obserwujemy pierwszą dużą falę. To jasne jak słońce, że jeśli ci ludzie ułożą tu sobie życie, ściągną rodziny, to wtedy dopiero rozejdzie się wieść: da się, można, jedziemy! I będzie fala numer dwa, trzy, cztery. Każda kolejna większa od poprzedniej. Do Ameryki też najpierw dopłynął Krzysztof Kolumb z załogą, a nie z dziesiątkami milionów ludzi.
Więc pytam: czy ustalimy jakieś limity? Przyjmiemy tylko tych uchodźców, którzy dostać chcą się teraz, a tych w przyszłości – już w ogóle nie? Wtedy dzisiejsze wartości przestaną mieć znaczenie? Jak to sobie wyobrażacie? Mówiąc A, trzeba powiedzieć B, a mówiąc B – powiedzieć C. Dwa tysiące ludzi to garstka, ale trzeba być krótkowidzem, by nie brać pod uwagę tego, co dopiero nastąpi.
– Problem z uchodźcami jest oczywisty. Nie są to ludzie przygotowani do życia w innym kraju. Nie traktujcie tego jako zarzut – jedynie stwierdzam fakt. Nie znają języka i raczej nie będą się go szybko uczyć, ponieważ przebywanie we własnym otoczeniu ich do tego nie zmusi. Z reguły nie mają kwalifikacji, by dostać tu pracę, bo takich kwalifikacji nie mogli nabyć we własnym kraju. Są zdani na pomoc socjalną, czyli na to, byśmy my ich utrzymywali. Obawiam się, że w nieskończoność. To znaczy – pierwsze pokolenie w nieskończoność, bo jest spora szansa, że to drugie pozna nasz język, pójdzie do naszej szkoły… Na świecie są słynni potomkowie imigrantów z Syrii, a najsłynniejszym jest chyba Steve Jobs (jego ojciec był Syryjczykiem, chociaż trzeba uczcie przyznać, że Jobs szybko został adoptowany). Jest więc możliwe, że trafi nam się geniusz, który pozytywnie wpłynie na losy kraju. Ale po pierwsze – to tylko hipoteza. Po drugie – mocno odległa w czasie.
– Jeśli uchodźcy nie będą potrafili się zasymilować z naszym społeczeństwem (bardzo prawdopodobne) i nie będą sami potrafili zarobić na swoje utrzymanie (bardzo prawdopodobne), będą zdani tylko na naszą pomoc (czyt. naszego państwa). To wielka odpowiedzialność. Pozostaje naturalne pytanie, w czym są lepsi od tych Polaków, którzy na pomoc nie mogą liczyć. Jest przecież u nas ogrom ludzi biednych, żyjących poniżej granicy ubóstwa, którym państwo nie tylko nie pomaga, ale wręcz przeszkadza. Czy w pierwszej kolejności nie powinniśmy zaspokajać potrzeb własnych obywateli? W Polsce za wręcz niedorzeczną uchodzi propozycja, by państwo dopłacało po 500 złotych na dziecko, a przecież ta suma w Austrii czy w Niemczech wzbudziłaby śmiech z innego powodu – że jest tak niska. Ten sposób myślenia – że 500 złotych to dużo – pokazuje skalę nędzy. Uchodźca ma mieć lepiej od Polaka, dlatego, że ktoś wskazał mu Polskę palcem na mapie i powiedział: oni ci dadzą? To trochę dziwne. Szantaż moralny pt. „jak nie dacie, to on umrze” na wielu działa, ale nie na wszystkich.
– Ludzie to nie skrzynki z kartoflami. A w ostatnich dniach mam wrażenie, że tak traktują ich politycy. 120 ton uchodźców rzucimy do Niemiec, a 20 ton do Polski. Jakiś taki nieludzki ten humanitaryzm. Póki co nie za bardzo rozumiem, dlaczego sprowadzeni przez nas uchodźcy mieliby w Polsce zostać. Przecież granica z Niemcami jest otwarta. Wystarczy, że tam czmychną i już: po kłopocie. W jakim celu mieliby zostać akurat nad Wisłą? Musielibyśmy im dać zasiłki tak wysokie, jak Niemcy. Czyli musielibyśmy ich potraktować lepiej od Polaków. Znowu wracamy więc do zwykłej niesprawiedliwości.
– Z drugiej strony, jeśli nie dostaną warunków lepszych niż Polacy to przy braku możliwości podjęcia pracy (bo jak takiej możliwości nie widzę) wielu imigrantom pozostanie walka o byt w sposób nielegalny. Mówiąc krótko, życie ich zmusi do tego, by zostali przestępcami. Nie dlatego, że to źli ludzie, ale dlatego, że zostaną postawieni pod ścianą.
– Argumentów tego rodzaju można użyć bardzo wielu, ale nie oszukujmy się: tak naprawdę chodzi o przerwanie tamy. Najpierw będzie mała szczelina, potem większa wyrwa, a na koniec obudzimy się w Bradford. Znacie pewnie ten filmik, prawda?
Cała ta dyskusja – chociaż puszczana na różne tory – tak naprawdę toczy się wokół naszego strachu. Ja nie boję się muzułmanów i szanuję każdą religię, islam również. Problem polega na tym, że część muzułmanów – nie wszyscy, ale część wystarczy – nie szanuje naszej religii i naszych zasad. My w swojej poprawności chcemy się im przypodobać, nagiąć, zrobić im miejsce, przestrzeń życiową. Oni z kolej – jeszcze raz podkreślam, że nie wszyscy – chcą żyć po swojemu, mimo że nie są u siebie. Ktoś będzie musiał się nagiąć, a historia pokazuje, że skoro nie oni, to my.
Wolałbym, aby państwo mnie do tego nie zmuszało.
Nie jestem ksenofobem, lubię cudzoziemców, nie krzyczę „Polska dla Polaków”. Ale chciałbym po prostu zachować zdrową równowagę. Udawanie, że uchodźcy z czasem nie będą coraz bardziej roszczeniowi i że pozwolą nam samym funkcjonować jak do tej pory jest moim zdaniem bardzo naiwne. Pomijam już brednie pani Joanny Muchy, że wzbogacą nas kulturowo, bo moim zdaniem wzbogacili już kulturowo kilka innych krajów i jest to wzbogacenie dosyć kłopotliwe.
Co mnie w tej całej sprawie śmieszy, drażni, oburza?
– Śmieszy mnie, że – jak to zwykle w Polsce bywa – linia podziału przebiega pomiędzy zwolennikami PO i PiS. PO jest za, a PiS – przeciw. Media związane z PO – za, media związane z PiS – przeciw. To kompletnie irracjonalne. Polska stała się krajem dwóch plemion, które bezmyślnie przyjmują narzuconą z góry linię programową. Ci, którzy mają wątpliwości (przecież tacy muszą być) wolą się nie wychylać, bo przynależność do plemienia zobowiązuje. Zaskoczył mnie jedynie Tomasz Siemoniak (PO), który przedstawił swoje stanowisko – inne niż stanowisko partii.
– Śmieszy mnie środowisko tzw. prawicowców, którzy zawsze mówią, że „Bóg, honor, ojczyzna”, ale jakby co, to jedno słowo można wykreślić. Dajmy na to – Bóg. No więc kościół jest niezwykle opiniotwórczy i istotny, gdy chodzi on in vitro albo o jakikolwiek inny drażliwy temat. Gorliwi katolicy bronią księży, wsłuchują się w ich słowa, często nawet przyznają prawo do ingerowania w sprawy państwowe. Niestety, w ostatnich dniach Papież oraz Prymas wypowiedzieli się na temat uchodźców w sposób niepożądany, w związku z czym stracili na znaczeniu. Okazuje się, że cała ta wiara jest w porządku, o ile nie wymaga zmiany myślenia. Czyli – o ile jest wygodna. Nieprzebrane są pokłady ludzkiej hipokryzji.
– Strach wywołuje w ludziach najgorsze odruchy. Polacy boją się napływu muzułmanów, co skutkuje naprawdę bestialskimi komentarzami w internecie. Jak napisałem powyżej: sam mam w tej sprawie mnóstwo wątpliwości, ale nigdy nie zdobyłbym się na wpisy tak barbarzyńskie, na jakie trafiam raz po raz. Jest takie słowo – empatia. Każdy może sprawdzić znaczenie w słowniku i przez moment zastanowić się nad sobą. Bać się – rozumiem. Mieć wątpliwości – rozumiem. Być przeciwko – rozumiem. Ale publicznie nawoływać do czystek etnicznych, bo sporo komentarzy tak można traktować, to jednak coś całkowicie nieakceptowalnego. I pomyśleć, że często autorami wpisów są ci, którzy sami o sobie mają mniemanie jak o wielkich katolikach.
– Drażni mnie, że z Polski wyjeżdżają za chlebem ludzie wykształceni, nasi sąsiedzi, rodzina. Ostatnio wiózł mnie taksówkarz, którego córka wyjechała do Londynu. Rozbeczał się, że ją stracił, widuje raz w roku. Jego córka – tak mówił – ma tam dobrą pracę i już nie wróci. Zastanawiam się, czy to jest właściwa kolej rzeczy: wymienić pracowitych Polaków na przybyszów z innego kontynentu. Nie mamy pieniędzy na swoje dzieci, a musimy mieć na obce. Nie wiem…
– Mam w głębokim poważaniu, co na temat polskiej polityki imigracyjnej sądzą Niemcy i niemieckie media. Tymczasem ciągle jest to poruszane, jako problem istotny. Prosiłbym media, by mnie takimi tekstami nie zanudzały. Otóż Niemcy niech robią swoje, a my będziemy robić swoje. Kto jak kto, ale oni nie powinni się w tej kwestii wypowiadać – to Polacy ukrywali Żydów w schowkach pod podłogą, gdy akurat Niemcy dążyli do dominacji rasy aryjskiej i palili ludźmi w piecach. Jako że za zniszczenia wojenne nigdy tak naprawdę nie zapłacili, teraz mogą zapłacić za wojnę w Syrii. Uznajmy, że karma ich dogoniła. A dogoni w stu procentach, gdy ani jednemu dziecku w ciągu roku nikt nie da na imię Gerd albo Hans, za to będzie wielu Abdullahów i Bahirów.
A teraz możecie się kłócić i zmasakrować mnie na sto sposobów. Komentarze są wasze. Ja się w nich udzielać nie będę, bo nie mam nic więcej do dodania.