Jak co roku La Gazzetta dello Sport przygotowała profesjonalny raport dotyczący płac w Serie A. Jest w nim wszystko: ile kto przytula, kto najwięcej, kto najmniej. Dużo, naprawdę dużo cyferek, ale postaramy się przekuć je w przystępne literki. Podstawowe wnioski są raczej oczywiste. Na czele dwójka Juventus i Daniele De Rossi. Daleko w tyle biedni beniaminkowie czyli Frosinone i Carpi.
Najwięksi rosną w siłę. Reszta albo stoi w miejscu, albo wręcz się cofa. Kilku dobrze zarabiających piłkarzy latem z Włoch wyjechało. Na przykład Tevez, Vidal, Pirlo czy El Shaarawy. Kilku innych przybyło: Cuadrado, Balotelli, Jovetić. Różnica jednak polega na tym, że część pensji nowym płacą ich kluby macierzyste. Łącznie kluby Serie A na pensje wydają 882 miliony euro. Dużo, mało? Na pewno sporo, ale i tak zdecydowanie mniej niż jeszcze kilka lat temu. Do osiągnięcia apogeum, czyli 1,1 miliarda euro z sezonu 2011-12, brakuje bardzo wiele, ale znowu w porównaniu z poprzednim rokiem kwota jest o ponad trzydzieści milionów wyższa.
Juventus i Roma górują nad resztą, ale zaraz potem są regularnie rozczarowujący Milan i Inter, których właściciele ciągle inwestują i ciągle liczą na cudowne odbicie się od dna. Dziennikarze chwalą z kolei właścicieli Fiorentiny i Lazio, którzy znacznie ograniczyli wydatki w porównaniu z poprzednim sezonem. W Serie A jest więcej stabilnych, nie muszących bać się o przyszłość klubów. Choćby Udinese, Sassuolo czy Genoa. Bez szału, bez brawury, zgodnie ze zdrowym rozsądkiem.
Korona najlepiej opłacanego piłkarza w lidze zostaje na głowie Daniele De Rossiego, który od trzech lat inkasuje 6,5 miliona euro netto za sezon. Dalej są Gonzalo Higuain (5,5) i Paul Pogba (4,5). Ten ostatni mógł zarabiać 12, gdyby tylko zaakceptował propozycję Chelsea, co świetnie pokazuje, jak gigantyczna przepaść wciąż dzieli włoski futbol i resztę wielkiego piłkarskiego świata.
Z raportu możemy też prześwietlić kieszenie grających w Serie A Polakom. Najwięcej zarabiają Wojciech Szczęsny (3 miliony) i Kuba Błaszczykowski (1,3 miliona), ale część ich wynagrodzeń płacą zapewne Arsenal i Borussia. Zaraz potem mamy Kamila Glika, chociaż on wszędzie mógłby zarobić więcej, przez co zapewne jeszcze bardziej urośnie w oczach tamtejszych kibiców. Jest kapitanem, w Turynie nazywają go legendą, a jego 550 tys. euro za sezon to dopiero szósty wynik w klubie.
Na podobne pieniądze liczyć nie mogą ani Kamil Wilczek (300 tys.), ani Łukasz Skorupski (300 tys.) ani Paweł Wszołek (320 tys.), ani Piotr Zieliński (250 tys.). W swoich klubach są kompletnymi przeciętniakami. Powyżej średniej w Carpi zarabia jedynie ten pierwszy, ale tam najbogatszy – Marco Boriello – rocznie przytula zaledwie 550 tys.
Na koniec rzut okiem na panów w garniturach, szalejących przy liniach bocznych. Największym krezusem jest Roberto Mancini (4,5 miliona), a zaraz za plecami ma Massimiliano Allegriego (3,5 miliona). Potem są Rudi Garcia (2,8 miliona), Sinisa Mihajlović (2 miliony), a następnie wielka dziura. Najbiedniejszy, czyli trener Wilczka w Carpi – Fabrizio Castori – zarabia 250 tys. euro za sezon.
Serie A wciąż tapla się we własnym sosie i pewnie jeszcze długo tak pozostanie, chociaż to mercato było jednym z najaktywniejszych od wielu lat. Zamiast kupować włoskie kluby wciąż wolą jednak wypożyczać. A finansowe fair-play nie śpi i węszy.