Początek XXI wieku. Mecze reprezentacji pokazuje Wizja Sport, w futbolu rację bytu wciąż mają bramkarze nie wykonujący „piątki”, a grę na jednego napastnika traktuje się, jak zwykłe tchórzostwo. 5 września 2001 roku to dzień, w którym zatrzymał się czas dla Romana Wasiluka. Ówczesny goleador Spartaka Moskwa staje u progu poważnej kariery. On zagrał mecz życia, zdobył cztery bramki, a nasi zmęczeni zabawą po awansie na mistrzostwa świata chłopcy, przegrali 1:4. Równo czternaście lat temu.
Białoruscy celnicy śmiali się, że załatwił nas nasz człowiek. Nic dziwnego, bo Wasiluk to facet mający polskie korzenie. Show Wasiluka było jednak jedyne w swoim rodzaju. Do dziś pewnie ogląda skróty na YouTube i cmoka z rozrzewnieniem. Miał zrobić karierę, ale dla Spartaka Moskwa zagrał ledwie kilka razy i zdobył dwie bramki. Nie został gwiazdą ligi rosyjskiej, a tylko białoruskiej, co – umówmy się – nie jest nadludzkim wyczynem.
Inna sprawa, że Polacy rzeczywiście bardziej niż o celnych podaniach czy strzałach, rozmyślali o tym, jak dotrwać do końca i nie przeturlać się za linię boczną. Zabrakło Radosława Kałużnego i pauzującego za żółte kartki Tomasza Hajty. Pierwszą bramkę straciliśmy już w ósmej minucie, kiedy błąd popełnił Jerzy Dudek. Wasiluk bez większych problemów go minął i – uwaga, zaskakująca metafora – rozwiązał worek z bramkami. Potem dorzucił jeszcze kolejne trzy. Honorową w końcówce zdobył Marcin Żewłakow, ale Polacy byli spokojni. Przewaga, którą wypracowali w poprzednich meczach, była niezagrożona i na podobną brawurę, a raczej jej brak, mogli sobie pozwolić.
W lipcu, już jako 36-latek, pojawił się nawet na treningach Pogoni Siedlce, ale ostatecznie został w Dynamie Brześć, gdzie jest kapitanem.