Szacunek. Tylko to słowo ciśnie mi się na usta. Przegraliśmy? No przegraliśmy. Nie ma dodatkowych punktów, które zbliżyłyby nas do Euro 2016? No nie ma. Ale każdy z naszych włożył całe serce w ten mecz. Zaangażowanie było maksymalne, trawa we Frankfurcie długo będzie wspominać Polaków i nie będą to wspomienia miłe. Muszę zacytować tweet Krzyśka Stanowskiego, bo podpisuję się pod nim w całości: “Na punkty nie liczyłem. Liczyłem na odważny, dobry mecz. I taki on jest. Brawo Polacy. Świetnie się to ogląda”.
Oglądałem ten mecz w towarzystwie trzech osób, które nie interesują się piłką. Przy stanie 0:2 mój przyjaciel wyciągnął świeżo zakupiony pistolet Makarova i symbolicznie przyłożył go sobie do skroni (nie pytajcie kim jest), a z jego żoną zaczęliśmy rozmawiać o blaskach i cieniach damskiej koszykówki. Było mi po troszę wstyd, że spotkaliśmy się na mecz, który miał emocjonować, porwać, zostawić trwały ślad w pamięci, a tymczasem po kwadransie z górką było pozamiatane.
A jednak koniec końców nie zawiodłem ich zaufania. Byli podekscytowani i żyli meczem niemal do ostatniej minuty.
Chcę mówić o pozytywach, bo uważam, że było ich wiele. Polska w żadnym momencie meczu nie poddała się. “Nigdy się nie poddamy” to wytarty frazes, ale cholernie trudny do wprowadzenia, tymczasem w naszej reprezentacji to naprawdę funkcjonuje. Uwaga, będą mocne słowa: jestem z tego dumny. Podkreślam: dumny. Przy stanie 0:2 na terenie mistrzów świata niejeden mimowolnie by się złamał, a tymczasem my potrafiliśmy strzelić gola, a potem zupełnie poważnie przycisnąć, mając stuprocentowe sytuacje. Tylko przed przerwą Neuer musiał bronić sam na sam, potem bodajże Gotze wybijał piłkę z pustej bramki, po przerwie natomiast trochę farta dzieliło nas, by futbolówka po odbiciu się od Grosika wpadła do siatki.
Uważam, że to naprawdę sporo. Widziałem mnóstwo meczów, gdy Polacy jechali na silnych rywali i nie mogli zrobić sztycha. Gdy cofali się przed szesnastkę i prosili o najmniejszy wymiar kary. Symbolicznym jest dla mnie mecz Wójcika na Wembley, gdy wyszliśmy bodajże ośmioma obrońcami, tymczasem dziś? Niemcy, Frankfurt, a my potrafimy zmusić Neuera do największego wysiłku nie raz, nie dwa, a po wielokroć. Pamiętacie choćby Euro 2008 i mecz z Niemcami, gdzie naszą najlepszą okazją była, na oko, osiemnastoprocentowa okazja ze strzałem Żurawia? Dzisiaj było o wiele lepiej. W ataku mamy naprawdę niezłą paczkę. Wyróżnić koniecznie trzeba znakomitego Grosickiego, a także Lewego, co do którego uważam, że był to jeden z jego najlepszych meczów w kadrze – lider, biorący na siebie ciężar gry, zagrażający co i rusz bramce. Tak powinna grać gwiazda, tak powinien grać jedyny człowiek w naszej kadrze, który ma opinię gracza klasy światowej.
Nawet w defensywie, która nie ustrzegła się wielu błędów, było lepiej niż się spodziewałem. Mieliśmy lewego pomocnika na lewej obronie, Szukałę, który nie zagrał meczu w tym sezonie, a także trapionego kontuzjami Piszczka. Ferajna więcej niż mało godna zaufania – umówmy się, to brutalna, ale obiektywna ocena sytuacji. Jednak każdy błąd tej formacji wybaczam, bo pokazali nieprawdopodobne zaangażowanie – dwóch, trzech potrafiło wjechać na wślizgach, zaryzykować swoje zdrowie, byleby tylko wybić piłkę, zablokować strzał. Nie da się w futbolu nie szanować takiej postawy, po prostu się nie da.
Reaguję naprawdę alergicznie na tak zwane chwalebne porażki. Mam ich po dziurki w nosie, totalny przesyt, bo jestem nimi karmiony odkąd tylko interesuję się piłką. Ale tej porażki skreślić ze względu na brak wyniku nie mogę. Za bardzo cenię wysiłki naszych. Narzekanie na brak wyniku byłoby dzisiaj niesprawiedliwe. Wszyscy biało-czerwoni, którzy dziś wybiegli na boisko, dali z siebie wszystko i było to widocznie w każdej, absolutnie każdej akcji, dlatego szacunek. Tylko to słowo ciśnie mi się na usta. Macie, panowie, przyszłość. Tak trzymać, a będzie dobrze, albo przynajmniej: ciekawie. Stanowicie najfajniejszą kadrę od bardzo dawna.
PS: Nasi kibice są fantastyczni. Zagłuszyliśmy Niemców, graliśmy u siebie.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK