Jeszcze chyba trochę za wcześnie, byśmy mogli ogłosić jeden z klubów Ekstraklasy “królem letniego polowania”, ale bez dwóch zdań – Jagiellonia Białystok wyrasta na jednego z kandydatów do korony. Cały ten nasz przaśny wyścig zbrojeń, trochę przypomina nam poprzedni sezon ligowy – największą atencją cieszą Lech Poznań i Legia Warszawa, bardzo dużo szumu jest wokół Lechii Gdańsk, która ma wielką dwójkę ścigać, a na Podlasiu po cichu robią swoje. Rozsądnie i – nazwijmy to – z gracją starają się wypełnić luki po odejściu najważniejszych gwiazd. W związku ze sprzedażą Pazdana, Tuszyńskiego, Dzalamidze i teraz Gajosa, środków im nie brakuje, ale umówmy się – te wpływy to nie pierwsza wypłata, którą podobno trzeba przepuścić na głupoty.
A pokusa była spora. Gdy w lipcu rozmawialiśmy z Cezarym Kuleszą, mówił nam, że takiego najazdu menedżerów na Podlasie jeszcze nie było. Wszyscy wyczuli wtedy, że jest kasa za Pazdana do wydania i próbowali wcisnąć Jagiellonii swojego człowieka. Jak już zapewne zauważyliście, raczej niewiele się mówiło o zagranicznych wynalazkach, które mogą wzmocnić klub z Białegostoku. Skupiono się raczej na piłkarzach znanych na naszym rynku i – przede wszystkim – takich, którzy mają potencjał, by zrobić krok do przodu.
Na początku szybkie ruchy związane przede wszystkim z – ostatecznie krótką – przygodą w pucharach, ale również z myślą o odejściach z klubu. Vassiljev, któremu kończył się kontrakt z Piastem, Grzelczak i Tomasik, za których również nie trzeba było płacić, do tego tanie wzmocnienia z niższych lig: Góralski z pierwszej, Sekulski z drugiej. O młodych chłopakach, którzy garną się do pracy z Michałem Probierzem, nie będziemy wspominać. Już dziś możemy stwierdzić, że pierwsze ruchy – choć nie dały Ligi Europy – na ponowną grę o puchary powinny wystarczyć.
Problemem pozostawała tylko obsada skrzydeł. Dzalamidze już w Turcji, Mackiewicz ciągle się leczy. Jest Przemysław Frankowski, w którego Probierz ciągle wierzy, ale chłopak chyba nie do końca rozwija się tak, jak powinien. Jest Piotr Grzelczak, który jednak już chyba definitywnie został przesunięty do ataku. Do tego młody Świderski. W ostatnich meczach z konieczności na lewej stronie występował Maciej Gajos, który lepiej czuł się w środku pola. Zmartwienia z flankami niedługo powinny jednak być już tylko przeszłością. Niedawno z Zawiszy wyjęto Alvarinho, dziś z zespołem z Białegostoku związał się Fedor Cernych, były już zawodnik Górnika Łęczna.
W naszej ocenie to naprawdę niezły ruch.
Jeśli ktoś, grając w Łęcznej, potrafi strzelić 11 goli w sezonie i dołożyć do tego cztery asysty, to nie można go nazwać przypadkowym gościem. Należy wziąć również poprawkę na to, że Cernych z tego okresu nie wycisnął maksimum. Ma niezwykłą łatwość w dochodzeniu do sytuacji strzeleckich, ale ma też łatwość – być może nawet większą – w ich marnowaniu. Poprawa skuteczności – nad tym będzie musiał popracować w Białymstoku. Inne jego zalety znamy – szybkość, przebojowość, strzał z dystansu też się kwalifikuje.
Ważna jest również jego uniwersalność. Nominalnie jest to skrzydłowy, ale w Łęcznej ze względu na braki kadrowe traktowali jak napastnika. Sam piłkarz na początku się trochę się opierał, ale z czasem zaakceptował tę rolę. Tak więc na papierze wygląda to naprawdę obiecująco – Litwin mógłby się wymieniać pozycjami z Grzelczakiem, również w trakcie meczu.
Ostatnia sprawa – hajs. 24 lata, będzie można na nim zarobić w przyszłości. W Górniku już teraz widzieli w nim chodzące pół miliona euro, ale tyle być może udało się wyciągnąć od zagranicznego kontrahenta. “Jaga” nie zapłaci im nawet połowy tej kwoty (około 200 tysięcy zachodniej waluty), ale spójrzmy prawdzie w oczy – dla klubu z Lubelszczyzny jakikolwiek transfer gotówkowy to i tak święto.
Fot. FotoPyK