„Mecz walki”, czyli jeden z najbardziej nadużywanych futbolowych zwrotów. Najbardziej wytartych, zgranych, oklepanych, szczególnie w Ekstraklasie. Plasowalibyśmy go tuż obok „z piekła do nieba” po odrobieniu strat oraz „mecz przyjaźni na trybunach, ale nie na boisku” przed dowolnym starciem derbowym. Za każdym razem, gdy ktoś gdzieś używa któregoś z tych określeń, umiera w nas cząstka kreatywności. Ale czasami nawet my jesteśmy pod ścianą, nie widzimy alternatyw, bo do cholery jasnej, jak inaczej powiedzieć o Korona – Pogoń, skoro to właśnie oddaje najlepiej istotę pojedynku, skoro obejrzeliśmy definicyjny przykład „meczu walki”? Kapitulujemy, jesteśmy bezradni.
Można powiedzieć: mecz Ekstraklasy w starym stylu. Z dużą satysfakcją zauważamy, że takich „spektakli” coraz mniej, ale za wcześnie żegnać ambitną, pełną zaangażowania, ale jednak pozbawioną fantazji kopaninę, gdzie 95% gry przypomina przeciąganie liny. Jedni przejmują piłkę w środku pola dzięki jeździe na dupie, potem to samo robią drudzy. Idzie jakaś ciekawie zaczynająca się akcja, ale jest zabijana – może nie w zarodku, ale w porę, by nic z tego nie powstało. O niektórych meczach mówi się, że to cios za cios, Korona – Pogoń to była próba ciosu, potem długo nic (chyba, że jesteście fanami odbiorów w kole środkowym), potem dla odmiany jeszcze raz długo nic (chyba, że nic was nie kręci bardziej niż przecięte przed szesnastką podania), a dopiero później kolejna próba ciosu.
Powyżej slajd od Macieja Sypuły z Onetu, który pokazuje kluczową sytuację. Pogoń wyszarpała 1:0 po rzucie wolnym, przy którym zapomniał wyskoczyć Kiercz (mimo to za szereg przyzwoitych późniejszych interwencji i tak dajemy mu pięć), ale jeszcze przed przerwą karny dla Korony po faulu (?) na Zającu. Karny w pierwszej chwili ewidentny, po decyzji Frączczak nawet specjalnie się nie kłócił (wymowne, prawda?), ale wątpliwości pojawiają po obejrzeniu stopklatki. Cóż, na ten moment nie mamy prawa jej nie zawierzyć, więc póki co uznamy, że jedenastka się nie należała.
Ale paradoksalnie, jak to w futbolu często bywa, remis istotnie najlepiej oddawał boiskowe wydarzenia. Nikt tu nie był lepszy, typowy klincz. Może czasami było widać, że Pogoń ma lepszych zawodników (bo ma), ale Korona walką i zaangażowaniem potrafiła to zniwelować. Symbolem tej ekipy dzisiaj uznamy Sierpinę, który według nas potrafi tylko biegać i robić to długo, poza tym nie ma cech na poziomie Ekstraklasy, ale dzisiaj jemu najbardziej ze wszystkich się chciało i to wystarczało by wprowadzić sporo zamieszania w szeregi Pogoni. „Portowcy” z kolei nieźle przyzwoicie wyglądali do pewnego miejsca, ale słabiutko w ostatniej strefie. Dość powiedzieć, że chyba najżywiej z ofensywnych graczy wyglądał wprowadzony pod koniec meczu Dwaliszwili, jeszcze niezgrany i pewnie nie pamiętający imion kolegów, a który i tak szybko udowodnił, że może Przybecki biega lepiej, ale w piłkę z tych dwóch umie grać tylko Gruzin.