Pierwsza reakcja? Mogło być gorzej. Druga reakcja? Kurczę, mogło też być lepiej. Potem było przeszukiwanie Internetu, przypominanie sobie, że Duńczycy niedawno wyrzucili z rozgrywek Southampton, wspominanie Lokeren oraz szukanie luk w składzie ubiegłorocznego półfinalisty Ligi Europy z Neapolu. Umiarkowany optymizm części legionistów nikogo nie dziwi. Wszak Belgów (słabszych, ale Belgów) już raz udało im się wymeldować z rozgrywek, a i Midtjylland to ambitny i ciekawy projekt, ale wciąż z ligi duńskiej. Drugie miejsce wydaje się w zasięgu, ale niewykluczone jest też przyjęcie w łeb od każdego z trzech grupowych rywali.
Napoli
Tu wszystko wydaje się jasne. Piąty zespół Serie A w ubiegłym roku świetnie radził sobie z grą na dwa – a nawet trzy – fronty. Wygrał grupę z czterema zwycięstwami i dotarł do półfinału Ligi Europy. Do tego wspomniana liga i półfinał Pucharu Włoch. Skład? Wiadomo, na papierze bardzo dużo funtów, jeszcze więcej euro. Na złotówki nie ma nawet sensu przeliczać. Gonzalo Higuain, niezależnie od tego ile memów na jego temat powstało po fatalnych pudłach, to klasowy napadzior i średnio wyobrażamy sobie jego starcia z defensywą Legii. Tym bardziej, że Brzyskiego i spółkę atakować będą jeszcze Mertens i Hamsik. W lidze co prawda ta armada wtopiła na wstępie z Sassuolo, ale rozpisywanie się o tym, jak to Duda i reszta Legii mogą skaleczyć neapolitańczyków nie ma większego sensu. Wszystko przemawia za Napoli. Jeden punkt w dwumeczu z Włochami będzie sporym sukcesem.
Marketingowo? Starcie z Neapolem powinno przyciągnąć sporo kibiców na stadion w Warszawie, na pewno Legia wystawi też sporą reprezentację na mecz wyjazdowy. Starcie dość atrakcyjne, neapolitańczycy pewnie – jak pół Europy – będą sobie ostrzyć zęby (i chyba również noże) na przyjazd Warszawy.
Nasz typ? Optymistycznie trzy punkty – zwycięstwo u siebie. Realistycznie – dwie nieznaczne porażki. Pesymistycznie – dwa razy mocno w plecy.
FC Midtjylland
Cóż, tutaj właściwie napisaliśmy już wszystko. Banda matematyków próbuje przeliczać futbol na liczby, a biorąc pod uwagę to, w jaki sposób rozwija się Brentford i właśnie duńskie Midtjylland, oba zarządzane przez Matthew Benhama – nie jest to zły pomysł. Sporo mówiący o ich filozofii fragment:
Pamiętacie jak Borussia Dortmund szorowała dno Bundesligi? Benham w swojej bazie ma wspólny ranking wszystkich analizowanych drużyn i mimo mizernego punktowania BVB, u nich wciąż banda Kloppa wciąż była drugą najlepszą drużyną Niemiec. Nie wiemy dokładnie jak to jest wyliczane, ale biorąc pod uwagę różne wypowiedzi obu panów można podejrzewać, że kluczowy jest bilans tworzonych sytuacji oraz tego do ilu okazji dopuszczasz drugi zespół. Borussia nie strzelała goli, ale w tym współczynniku wciąż wypadała znakomicie.
Ufność wewnętrznym kryteriom doprowadza do sytuacji bezprecedensowych. W Brentford choćby Benham skończył współpracę z trenerem Markiem Warburtonem, choć ten szkoleniowiec miał doskonałe rezultaty, wprowadził klub do Championship, potem mimo ograniczonego budżetu walczył do końca o Premier League („Pszczoły” odpadły po play-offach), a także miał świetną opinię na trybunach. Benham jednak postanowił skończyć współpracę, bo trener nie chciał iść na całość jeśli chodzi o filozofię klubową. Wymowne słowa właściciela o współpracy z Warburtonem: – Łatwo przekazać menadżerowi wiadomość, że zespół miał pecha i powinien być wyżej w tabeli. Ale nieprawdopodobnie trudno przetrawić szkoleniowcowi wieść, że choć jesteśmy wysoko, to tak naprawdę powinniśmy być niżej i mieliśmy dużo farta.
Całość znajdziecie TUTAJ. Tzw. „papieru” nie ma chyba sensu analizować – przecież na tym właśnie opiera się filozofia Duńczyków, by zamiast głośnych nazwisk ściągać m.in. „no stat all-stars”, czyli gości, którzy zamiast asyst i goli kolekcjonują udane zagrania, przekuwane przez algorytmy tych alchemików futbolu w konkretne rekomendacje dla sztabu szkoleniowego.
Nie ma wątpliwości, że Duńczycy to rywal najciekawszy. Idący inną drogą, wywracający do góry nogami futbolową rutynę. Ale też taki, który rewolucję zaczął ledwie kilka lat temu, a nikt nie da sobie uciąć ręki, że to przeliczenie piłki nożnej na matematyczne wzory przyniesie efekty. Dziś żartowaliśmy na Twitterze – poszczuć tych doktorków Kucharczykiem i tyle. Czy jest się kogo obawiać? W dalszej perspektywie na pewno. Czy już dziś… Wątpimy. Tym bardziej, że rozpracowanie Legii nie przyjdzie im łatwo, w naszej lidze korzysta się ze wszystkich szkolnych przedmiotów (WOS-u i Przysposobienia Obronnego na czele), ale nie matematyki.
Nasz typ? Optymistycznie sześć punktów. Realistycznie – sześć/cztery. Pesymistycznie – remis u siebie, plecy na wyjeździe. Choć akurat atut własnego boiska chyba nie mieści się w ramach matematyki.
CLUB BRUGGE
Kluczowy przeciwnik. Śmiemy twierdzić, że Napoli jest nie do łyknięcia, a Midtjylland jeszcze nie zdołało zbudować matematycznego potwora, który pożre całą Europę. Losy drugiego miejsca rozstrzygną się więc w meczach Legii Warszawa z Club Brugge, w których nieznacznym faworytem będą Belgowie. Wicemistrz Pro League. Ostatnie mistrzostwo dekadę temu. W ubiegłym sezonie wyprzedzili m.in. Anderlecht. W tym – pokonali Panathinaikos na drodze do Ligi Mistrzów. Przegrali dopiero w czwartej rundzie, 1:7 z Manchesterem United.
I tu właśnie mamy dysonans poznawczy. Z jednej strony niemal ściągają Linettego, zresztą rokrocznie wydając spore kwoty na zawodników. Pokonują Greków, prezentują się naprawdę przyzwoicie, mają w składzie choćby Claudemira czy Rafaelova, gości z pewnością nieanonimowych, albo Victora Vazqueza, który wychował się w La Masii, ma na koncie nawet występ w dorosłym zespole Barcelony. Trener Michel Preud’homme to też znana facjata, tak z boisk, jak i z ławek trenerskich takich klubów jak Twente czy Standard Liege. Po przygodzie z Arabami wrócił do Belgii i poprowadził Club Brugge do zwycięstwa w Pucharze Belgii. Nadmieńmy, że w tym samym czasie nadal utrzymywał klub w rozgrywkach Ligi Europy. Belgowie wyszli z grupy z pierwszego miejsca, zostawiając za sobą Torino, HJK i FC Kopenhagę. Potem ogolili kolejno AaB (6:1 w dwumeczu) i Besiktas (5:2). Wyłożyli się dopiero w ćwierćfinale na późniejszym finaliście z Dniepropietrowska. Powiedzmy sobie wprost: brzmi to tragicznie.
Z drugiej strony jednak… To, jak proste błędy popełniali w starciu z Anglikami, absolutnie nie mieści się w głowie. Do tego średni początek w lidze, w pięciu meczach dwie porażki, z Zulte Waregem i St. Truiden. Remis z Charleoi i tylko dwa zwycięstwa. Nadal to Club Brugge, klub z Belgii. Na tle Fiorentiny, którą wylosował z tego koszyka Lech – Legia nie trafiła tragicznie.
Ujmijmy to tak: jeśli Legia była w stanie wyjść z grupy rok temu, jest w stanie wyjść i teraz. Nasz typ na Belgów? Optymistycznie dwa zwycięstwa. Realistycznie cztery albo dwa punkty. Pesymistycznie dwie porażki i wypad z LE.
Kiedyś w szkole strasznie bawiły nas „łamane” oceny na koniec semestru. „No, Kowalski, tobie się waha między trójką a czwórką”. Legia w naszej opinii waha się między drugim i trzecim miejscem, ale nie będziemy w szoku ani w momencie, gdy wyjdzie z pierwszego miejsca, ani wówczas, gdy zakończy występy w Europie z kompletem porażek.