Wielka dziś okazja w Ekstraklasie. Jak piłkarska Polska długa i szeroka strumieniem do Warszawy powinny płynąć gratulacje. 24 sierpnia bowiem obchodzimy rocznicę wybrania Mazowieckiego na pierwszego niekomunistycznego premiera wschodniej Europy, opatentowania przez Edisona kamery video, wejścia do kin “Poranka Kojota”, święcimy urodziny sławnych postaci – Luisa Borgesa, Jasera Arafata, Marka Zuba, ale przede wszystkim obchodzimy rocznicę ostatniego gola Sagana w lidze. Zleciało, ale tak, to już okrągły rok!
Od tamtego czasu Sagan spędził na ekstraklasowych murawach 1394 minuty. To ponad 23 godziny na boisku. W tym czasie można:
– Przejść piechotą z Warszawy do Łodzi;
– Przebiec z Warszawy do Wrocławia;
– Przejechać rowerem z Warszawy do Hamburga;
– Polecieć z Warszawy do Bangkoku i z powrotem;
– Zrobić 5,801 pompek;
– Zwiedzić 18 krajów;
– Przebyć jedną trzecią drogi na księżyc;
– Policzyć do 86 400;
– obejrzeć prawie cały sezon “24 godzin”;
– obejrzeć dwanaście razy “Szklaną pułapkę”;
– obejrzeć szesnaście razy Korona – Legia.
To wszystko ładne osiągnięcia, w wielu przypadkach rekordy świata, ale blisko doba biegania w ofensywnych szykach (często na szpicy!) czołowej drużyny ligowej, strzelającej multum bramek, a jednak przetrwać bez trafienia – duża sprawa. Nie wątpimy, wymagało to nielichego kunsztu. Jeszcze większego kunsztu wymagało natomiast z pewnością dalsze łapanie się w składzie przy takim bilansie, a i tutaj niekwestionowany sukces.
Marku, chapeau bas! Mazel tov! Sto lat! Papierowe gody, wierzymy, będą świętowane hucznie, nie mniej niż tamten sławetny gol z Koroną. Od nas w prezencie nienabita wiatrówka, względnie Puchar im. Rabioli dla najbardziej defensywnego napastnika Ekstraklasy.