Kiedy był małym chłopcem, niczym specjalnym się nie wyróżniał. Niski, szczupły. Na początku trenował ze starszymi, wyraźnie bardziej rozwiniętymi chłopakami, siedział na ławce. Od reszty, zanim jeszcze został gladiatorem, jakim jest dziś, zawsze wyróżniała go jednak pracowitość. Już jako dzieciak trenował więcej niż inni. Dziś gra w Bayernie Monachium, zarabia dziesiątki milionów złotych rocznie i jest tym piłkarskim mesjaszem, na którego czekaliśmy od czasów Zbigniewa Bońka. Robert Lewandowski skończył 27 lat.
Pierwsze wspomnienie z nim związane? Bramka, przepiękna bramka w debiucie w Ekstraklasie. Taki początek nie mógł być przypadkiem.
Co nieco dochodziło do nas już wcześniej, kiedy grał i hurtowo strzelał w pierwszej lidze, będąc piłkarzem Znicza Pruszków. Mówiło się, że jest tam talent, który w Ekstraklasie może zrobić wielką różnicę. Że kiedyś nie dał rady w Legii, bo Mirosław Trzeciak wolał Mikela Arruabarrenę. Dla Roberta piłka zawsze była priorytetem. Aby zdążył na mecz, ksiądz zgodził się skrócić mszę jego Pierwszej Komunii Świętej. Po kilku, kilkunastu meczach w Lechu, szybko trafił na prestiżowe listy najbardziej utalentowanych piłkarzy w Europie. Pisał o tym między innymi “Times”, pisał też portal IMScouting.
Do Borussii przychodził jako młody talent i król strzelców ogórkowej, w porównaniu do Bundesligi Ekstraklasy. Siedział na ławce rezerwowych, był w cieniu Lucasa Barriosa, grywał na “dziesiątce”, za jego plecami. Aż w końcu jego rywal złapał kontuzję, a on na dobre zajął jego miejsce, aż ten musiał ewakuować się do Chin. Przychodził jako nikomu nieznany chłopaczek, odchodził jako jeden z najlepszych napastników w Europie.
Teraz jest piłkarzem, którego z pocałowaniem ręki zatrudniliby w praktycznie każdym klubie świata. Lewandowski to nasza wizytówka. Myślisz Polska – mówisz Lewandowski. I na odwrót. Oby jak najdłużej.