Leszek Ojrzyński od ośmiu dni jest trenerem Górnika Zabrze. Codziennie przebywa z drużyną, widzi ją w treningu, zdążył również zadebiutować na ławce. Jego notes zapewne jest już wypełniony notatkami, pierwszymi wnioskami, a także propozycjami rozwiązań, które teraz systematycznie będzie wprowadzał w życie. Mamy nadzieję, że na szczycie tej listy znajduje się następujący wpis: wywalić z bramki Sebastiana Przyrowskiego.
Górnik w pierwszych pięciu kolejkach tego sezonu stracił dwanaście bramek. Jakkolwiek patrzeć, to sporych rozmiarów sztuka, tylko Podbeskidzie Bielsko-Bielsko Biała stara się dotrzymywać kroku drużynie z Zabrza (jedenaście bramek). Oczywiście zrzucanie całości winy za tak mizerny bilans na barki Przyrowskiego byłoby niesprawiedliwe. Sprawdziliśmy jednak skuteczność – procent obronionych strzałów – doświadczonego bramkarza i… gdy już podnieśliśmy się z podłogi, po której turlaliśmy się ze śmiechu, sprawdziliśmy go jeszcze raz – tak dla pewności.
Sebastian Przyrowski aktualnie może pochwalić się skutecznością na poziomie 36,8% obronionych strzałów. Średnio tylko co trzecie uderzenie lecące w światło bramki Górnika jest przez niego zatrzymywane. To i tak spory progres w porównaniu z początkiem sezonu, gdyż „Przyroś” trochę (ponad 200 minut) naczekał się na zaliczenie pierwszej interwencji, ale… bądźmy poważni.
Aby uzmysłowić wam, jak bardzo słaby jest to rezultat, zajrzeliśmy do statystyk zarówno z tego, jak i z poprzedniego sezonu. Fakty mówią same za siebie – wśród bramkarzy, którzy wystąpili w przynajmniej pięciu spotkaniach, jeszcze tylko w jednym przypadku możemy mówić o skuteczności poniżej 50%. Żeby nie było wątpliwości – połowy obronionych strzałów nie można uznać nawet za minimum przyzwoitości, to wynik grubo pod kreską. Bramkarze, którzy zeszły sezon mogą zaliczyć do słabych lub średnich – wszystkie Trele, Zajace, Zubasy – nie zeszli poniżej progu 60%, a w niektórych przypadkach kręcili się nawet w graniach 70%. Przykładowo: gdy Silvio Rodić na początku poprzednich rozgrywek pałętał się w okolicach połowy obronionych strzałów (dokładnie miał 53% skuteczności), szybko został wysłany na ławkę i nie podniósł się z niej aż do dziś. Klub z Ekstraklasy nie może sobie pozwolić na trzymanie między słupkami kogoś takiego.
Mówiąc wprost – Przyrowski ma taki bilans, że z dużym prawdopodobieństwem każdy „Gruby”, którego na podwórku wysyłaliście na bramkę, mógłby podjąć z nim rywalizację. Nie byłby w niej skazany na porażkę, wszak farfocli, które w statystykach figurują jako strzały celne, w Ekstraklasie też nie brakuje.
Górnik dziś, w tych ciężkich chwilach, potrzebuje bramkarza, który wybroni drużynie mecz. Pomoże kolegom, interwencjami da sygnał, że może być lepiej. Zła wiadomość dla kibiców z Zabrza jest taka, że tym jednym przypadkiem, o którym wspominaliśmy powyżej jest… Grzegorz Kasprzik, potencjalny zmiennik Przyrowskiego. Oczywiście do jego słabego wyniku (39%) mocno przyczyniło się lanie od Lecha, ale generalnie to kolejny bramkarz, który nie gwarantuje odpowiedniego poziomu.
Nic więc dziwnego, że Leszek Ojrzyński bierze pod uwagę wystawienie w meczu z Zagłębiem 21-letniego Marcina Michalaka. Gość nie zaliczył jeszcze debiutu w Ekstraklasie, poprzedni sezon spędził Polonii Bytom w III lidze, ale wysłanie go miedzy słupki to przecież i tak niewielkie ryzyko. Gorszy od powyżej wymienionej dwójki asów pewnie nie będzie. W Zabrzu zapewne żałują teraz, że zdolnego 19-letniego Mateusza Kuchtę wysłali na wypożyczenie do GKS-u Katowice.
A wracając do Przyrowskiego, przypomniał nam się fragment wywiadu, którego kiedyś udzielił Przeglądowi Sportowemu.
– Ale z jednym nie mogę się pogodzić – że ktoś, kto robi jeden błąd, jest wrzucany do tego samego worka co ten, który ma ich na koncie piętnaście. Mnie boiskowa wpadka zdarza się raz na sezon, a Cabajowi kilkanaście. A jednak jestem traktowany tak samo jak on.
Cóż, kiedyś obelgą dla bramkarza było porównanie do Cabaja, teraz jest nią wrzucenie do worka, w którym znajduje się Przyrowski. Smutne, ale prawdziwe.
Fot. FotoPyK