Reklama

Casual Friday by Tomasz Ćwiąkała. “Pole kukurydzy było światełkiem w tunelu”.

redakcja

Autor:redakcja

21 sierpnia 2015, 09:49 • 13 min czytania 0 komentarzy

Propagatorzy hasła: „za długie, nie czytam” nie zostaną fanami tej rubryki. Znajdą się tu materiały, które w gazetach albo się nie mieszczą, albo przekraczają ogólne limity znaków w prasie sportowej. Zawsze jednak wychodziłem z założenia, że jak coś jest niezłe, to nie ma sensu okrajać tego na siłę, kosztem jakości tekstu. Wiele osób pytało mnie, kiedy wystartuję ze swoim „jak co piątek”. Nie widziałem sensu.  Od zawsze najlepiej czułem się rozmawiając o piłce i – bez fałszywej skromności – zauważyłem przez tych parę lat, że coś z rozmówców potrafię wyciągnąć. No to startujemy. Casual friday. Rozmowy o piłce i nie tylko. Na luzie. Raz na 15 tysięcy znaków, raz na 50. Z większą regularnością niż do tej pory. Co tydzień. Rozpoczynamy od jednego z najlepszych napastników ekstraklasy, Łukasza Zwolińskiego.

Casual Friday by Tomasz Ćwiąkała. “Pole kukurydzy było światełkiem w tunelu”.

Inaczej nie zaczniemy – co z transferem? Temat Bursasporu upadł?

Śmiałem się, że zaczął się taki boom i wszyscy spakowali mnie do Turcji, a tak naprawdę do mediów wyciekła tylko informacja o Turcji. Nie oszukujmy się – ofert już wcześniej było znacznie więcej. Kiedy zawodnikowi idzie, zainteresowanie zaczyna rosnąć. Co z Bursasporem? Mówię szczerze: pojawił się taki temat, ale do końca nie było wiadomo, jak się rozwiąże. Zabrakło konkretów. To w ogóle zabawna sytuacja, bo w mieszkaniu mam problem z siecią. Trudno mi odbierać nawet od trenera. Kiedy wyszło całe to zamieszanie z Bursą, pewnie niejeden dziennikarz gadał pod nosem, że Zwoliński specjalnie wyłączył telefon, a do mnie wiele połączeń nawet nie docierało. Szał w mediach trwał, a ja akurat przez te dwa dni naprawdę dobrze spałem i nie brałem niczego do siebie.

Podstawowe pytanie – dostajesz ofertę z Turcji na dziesięć razy lepsze pieniądze niż masz w Pogoni. Idziesz?

Ciężko powiedzieć, bo nigdy nie widziałem takiego kontraktu. Nie chcę zapewniać, że zostałbym lub wyjechał. Dopiero kiedy położą umowę na stół, człowiek zaczyna myśleć o wszystkich aspektach – czy najważniejsze są pieniądze, czy rozwój.

Reklama

A ile ofert, które leżały na stole, zdążyłeś już odrzucić?

Na stół żadna nie trafiła. Było kilka opcji, kiedy klub mnie chciał, ale uważałem, że to nie czas na wyjazd albo nie odpowiadał mi kierunek.

Czyli generalnie nie palisz się do wyjazdu.

No pewnie. Całe życie ciężko trenowałem, żeby dojść tu, gdzie jestem. Wiadomo, że poprzeczka idzie w górę, ale mam chłodną głowę. Jeżeli będę się rozwijał, na pewno zostanę dostrzeżony i pojawią się owoce.

Zakładasz przedłużenie kontraktu z Pogonią?

Kontrakt jest jeszcze długi, do 2017 roku. Działacze też są chyba zadowoleni. Żadnych propozycji przedłużenia nie dostałem.

Reklama

Czyli zamykamy temat – do zimy zostajesz.

Chyba że strzelę hat-tricka i zgłosi się ktoś z Bundesligi. Mówiąc serio, ciężko uwierzyć, że nagle spadnie z nieba jakaś oferta. Nie wybiegam w przyszłość. Fajnie zaczęliśmy ligę, nie przegraliśmy meczu, atmosfera dopisuje i na tym trzeba się skupiać.

Da się podchodzić z chłodną głową do tego wszystkiego, co się wokół ciebie dzieje?

Wielu znajomych pyta, czy mam dość. Ludzie mówią o presji – że tylko ty jesteś napastnikiem, nie ma już Marcina i ciężar strzelania goli spada wyłącznie na twoje barki. Patrzę na to inaczej. Z drugiej strony naprawdę fajnie, że ludzie mi zaufali. Żebyś mnie dobrze zrozumiał – to fantastyczne uczucie, gdy widzisz, jak wiele osób ci ufa i wierzy w moje umiejętności. Nie oszukujmy się – nie zawsze tak było. To po prostu dodatkowa motywacja. Nie presja, tylko coś niesamowicie pozytywnego.

A co w tym całym szumie najbardziej cię cieszy?

Opinie ekspertów na temat reprezentacji. Każdy o tym marzy, a kiedy media zaczynają cię rozpatrywać pod kątem kadry, to naprawdę bardzo pozytywne. Widać, że wszystko idzie we właściwym kierunku.

Liczysz na powołanie już teraz?

Nie liczę. Nie skreślam iksów w kalendarzu. Lepiej się miło zaskoczyć niż rozczarować. Jeżeli będę robił swoje, to prędzej czy później powołanie przyjdzie.

Wszyscy, z którymi rozmawiałem na twój temat, twierdzą, że na tle większości piłkarzy jesteś wyjątkowo nastawiony na sukces. Pod względem trybu życia, diety, dodatkowych treningów czy przenoszenia ruchów bardziej znanych piłkarzy do swojej gry. Miałeś tak zawsze czy nastawienie zmieniło ci się dopiero teraz, gdy poczułeś krew i że poważniejsza piłka jest na wyciągnięcie ręki?

Nie wiem, czy dałbym radę cokolwiek osiągnąć, gdybym teraz nagle się zmienił. Od małego o siebie dbałem. Jedni mają talent, inni się wybijają dzięki pracy. Inni, czyli między innymi ja.

Nie uważasz, że masz talent?

Nie, nie uważam. Miło słyszeć pozytywne opinie, ale utalentowanych, którzy obrali złą drogę, było zdecydowanie więcej. Prosty przykład – długo nie grywałem w reprezentacjach juniorskich. Wiem, jak łatwo można wszystko stracić. Łukasz Zwoliński nie odmienił się nagle o dwieście procent.

Ale siłownie przed tobą zamknęli.

Od jakiegoś czasu przygotowaniem fizycznym zajmuje się u nas Kristijan, którego trener Michniewicz zna jeszcze z Jagiellonii, Widzewa i Arki. Mądry człowiek, perfekcjonista. Spędzam z nim sporo czasu, ale nie pamiętam, kiedy po raz ostatni dotknąłem sztangi. Zostaję przy TRX-ach. Trening funkcjonalny daje mi większą siłę. Czuję się pozytywnie napompowany. Nie uważam też, żebym przegiął z siłownią. Kiedyś miałem zostać pływakiem – pływałem przez sześć lat i takie barki oraz ramiona zostały mi z tego czasu. Trener Michniewicz pewnie na początku myślał, że nie wychodzę z siłowni i ciągle robię biceps, a ja praktycznie tego nie dotykałem. Wzmacniam to, co mi jest potrzebne i fajnie, że przekłada się na boisko. Zaczynam wykorzystywać warunki fizyczne. Wcześniej nie zawsze potrafiłem to robić. Teraz np. widzę, jak można łatwiej dochodzić do sytuacji strzeleckich.

Jakie masz dziś parametry? Dla porównania – Orlando Sa miał 3,7% tkanki tłuszczowej, z kolei inny z byłych napastników Legii – ok. 12%. 

Sprawdzasz wynik?

Sprawdzam, żeby mieć pewność. Kiedy mieliśmy badania tkanki tłuszczowej, dwa razy stawałem na wagę, bo pani dietetyk wyskoczył błąd. Śmiałem się pod nosem i sam pojechałem indywidualnie się zważyć w laboratorium. Nawodnienie organizmu, mięśnie, kości, wszystko. Wyszło tak jak na początku. Chłopaki się śmiali, że to niemożliwe, też żartowałem, ale okazało się, że mam 4,1% tkanki. Może to dieta, może tryb życia, może praca?

Na klatę ile?

Na pewno nie dużo. Nigdy nie starałem się wycisnąć na maksa jak najwięcej. Może mam klapki na oczach, ale robię tylko to, co mi jest potrzebne. Nie organizujemy sobie w klubie zawodów, kto więcej podniesie. Głupie zabawy czasem się źle kończą.

Za to dietę masz chyba podliczoną co do grama. Tak przynajmniej sugeruje twój Instagram.

Bez przesady. Nie podliczam nic przed posiłkiem. Jem tyle, ile uważam, że mój organizm potrzebuje. Wiem już, na co reaguje dobrze. A śniadania, obiady czy kolacje z Instagrama, szczególnie te ładniejsze, to już efekty działań mojej dziewczyny.

Dietetyczka?

Nie, ale bardzo dużo czyta na ten temat i stara się mi pomóc. Jest dla mnie nie tylko dietetyczką, ale też trenerem, psychologiem… Studiuje wychowanie fizyczne ze specjalizacją trenerską. Odebrała właśnie dyplom za licencjat i chce iść na magisterkę. Myśli właśnie o dietetyce sportowej.

W mediach też się już pojawiła. Konkretnie w „Super Expressie”.

A, ten artykuł o żelkach! Przyniosłem jej wszystkie żelki energetyczne, jakie mamy w klubie – cztery-pięć rodzajów. Postanowiła, że sprawdzi, który jest najlepszy. Rozpuszczała je w wodzie, żeby zobaczyć, który w jaki sposób zadziała na organizm albo który ma najwięcej potasu, magnezu i innych właściwości witalnych. Na koniec dostałem wykład: „masz brać te przed rozgrzewką przedmeczową, przed samym wyjściem i w przerwie. Organizm potrzebuje cukru, w końcówce ma go mniej i zaczyna korzystać z żelków. Wytłumaczyła mi to w taki sposób, że pomyślałem: trzeba spróbować. Wtedy przyszła ta seria bramek w masce. Dlatego żartowaliśmy, że pomagają mi żelki.

To może niech wystartuje ze swoim „Healthy plan by Inez”.

Na razie skupia się na moich posiłkach, a nie na rozpowszechnianiu ich, ale dba o mnie jak Ania o Roberta.

Czesław Michniewicz twierdzi, że czasem nawet przed zajęciami na studiach wpadałeś do niego, żeby ci pokazywał charakterystyczne zagrania różnych napastników. Ktoś ci najbardziej zaimponował? 

Nie tylko ja przychodziłem, ale sam trener zawsze mówi: „Zwolak, patrz, jak się ten zachowuje. A może spróbuj tak. Albo inaczej”. Chciałem podpatrzeć ścieżki ruchu u najlepszych, oglądaliśmy Lewandowskiego, Higuaina, Villę czy Aubameyanga i staraliśmy się dostosować pewne zagrania pod kątem naszych przeciwników. „Ten lubi grać mocno w kontakcie, to szukaj ścieżki na prostopadłą piłkę”. Całe szczęście, że trener ma niezliczone ilości wolnego miejsca na dysku, bo tych filmików są tysiące i gdyby mógł, to puszczałby je 24 godziny na dobę. Dlatego powiedziałem w którymś wywiadzie, że chce mnie wycisnąć jak cytrynę. Zaczęło się już od pierwszego meczu i tej historii z Grzelczakiem, któremu kazał strzelać z każdej pozycji i dało to efekt. Ja zwracam szczególną uwagę na mądrość poruszania się Roberta Lewandowskiego. Przydaje się takie cwaniactwo boiskowe. Wie, kiedy szturchnąć, kopnąć, wywalczyć pozycję. Od każdego napastnika można jednak coś wyłapać. Jak się uczyć, to od wszystkich.

Od Jarka Fojuta usłyszałeś, że jak wchodzisz w kontakt ze stoperem, to trzeba go uderzyć dwa razy. Raz – to za mało.

I właśnie chciałem to powiedzieć przy poprzednim pytaniu – uczę się nie tylko od napastników. W Łęcznej nie mieliśmy drugiego doświadczonego napastnika, więc często rozmawiałem z Maćkiem Szmatiukiem. Sam chciał mi pomóc. Tłumaczył, jakie szarpnięcia czy odepchnięcia są najgorsze dla obrońcy. Jarek postępuje tak samo. Opowiada, co sprawia mu największy problem, a potem na treningach iskrzy. Trener dodatkowo mnie napędza. Mówi, że Jarek nigdy nie przegrał główki, więc staram się udowodnić, że to ja nigdy nie przegrywam. I mnie, i Jarkowi wyjdzie taka rywalizacja na dobre.

Co musisz najbardziej poprawić w swojej grze? Poruszanie się po boisku bez piłki i ogólnie ustawienie?

Chyba tak. Ciężko zostać po treningu i samemu trenować ustawienie. To w zasadzie niemożliwe. Możesz to sobie wypracować doświadczeniem i meczami. Sam uważam, że mógłbym lepiej ustawiać się na boisku, żeby w odpowiednim momencie się przesunąć i odciąć. Muszę pracować nad ustawieniem taktycznym.

Czasem przydałoby się też więcej zimnej krwi.

Ogólnie nie narzekam, ale takie sytuacje, jak ostatnią z Podbeskidziem, strasznie przeżywam. Teraz jadąc autokarem całą tę trasę z Bielska do Szczecina nie mogłem spać. Wyświetlam sobie w głowie te sytuacje. Przelatują mi przez głowę tysiące akcji i różnych rozwiązań. Długo myślałem o tej z ostatniej minuty w Bielsku, bo kurczę, przebiegłem kawał boiska, żeby uderzyć w bramkarza. Nie ma co się jednak załamywać – ważne, że dochodzę do sytuacji bramkowych. Nauczyłem się też nie rozpamiętywać ich na boisku. W juniorach to był mój problem. Jak zmarnowałem, to wyłączałem się i nie było Zwolińskiego przez dobrych kilka minut. Chodziłem i mówiłem: „jak mogłeś tego nie strzelić?”, aż usłyszałem od trenera Mateńki: „znasz swoje umiejętności? Właśnie – nie ta, to za minutę będzie następna i już strzelisz”. Od tamtej pory po zmarnowanych czasem się uśmiechnę, czasem powiem coś pod nosem, ale staram się być gotowy na następną piłkę.

Fakt, z jakimi napastnikami przegrywałeś rywalizację z Pogoni, to z dzisiejszej perspektywy jakiś absurd. Traore, Djousse, Chałas, Lebedyński, Zieliński…

I co ja mam powiedzieć?

Nie za późno dostałeś szansę?

Pomidor.

Naprawdę ciężko mi to komentować. Dziś wielu znajomych wspomina, z kim rywalizowałem, ale może tak miało być, że najpierw musiałem zaliczyć Arkę, potem drugi koniec Polski w Łęcznej i powrót? Nie wiadomo, gdzie byłbym dziś, gdybym przez cały czas siedział w Pogoni. Życie piłkarza nie musi być od początku usłane różami. Mnie te wypożyczenia dużo dały. Szczególnie – jeśli chodzi o charakter. Wiem, że o swoje trzeba walczyć i cieszę się, że dziś rozmawiamy w innym tonie na temat mojej przygody z piłką, bo karierą trudno to nazwać. Odwróciło się. Był zakręt. Zaczęła się prosta.

A kiedy byłeś najbliżej wypadnięcia z zakrętu? Kiedy wylądowałeś w polu kukurydzy pod Lublinem, skąd dojeżdżałeś PKS-em na treningi Górnika?

Pole kukurydzy było już światełkiem w tunelu. Największym zakrętem był okres po Arce, gdy usłyszałem od trenera Wdowczyka, że w Pogoni nie mam szans i muszę sobie znaleźć klub na wypożyczenie. Co miałem zrobić? Chłopak po pół roku w I lidze, gdzie nie strzelił bramki w dziesięciu meczach i nikt przecież nie patrzył, ile rozegrał minut. Informacja poszła w świat. Jaki klub go weźmie? Co ze mną będzie? Łęczna chciała Juliena Tadrowskiego, a ja pojechałem na doczepkę. Na zasadzie: „weźcie Zwolińskiego, może się przyda”. Tam na treningu przekonałem do siebie trenera, a jak już wylądowałem przy polu kukurydzy, to szedłem i myślałem: „pokażę wam wszystkim”. Nie chciałem wracać do rezerw. Mogłem siedzieć w domu, mieć alibi, że jestem w klubie z Ekstraklasy, ale miałem wyższe ambicje niż gra w III lidze. Ani przez moment nie zwątpiłem, że gra w piłkę ma sens. A jak już usłyszałem, że mogę zostać w Łęcznej, to nabrałem jeszcze większej pewności.

Na zupełnym lodzie byś nie wylądował. W razie czego zostawały ci studia.

Zacząłem od razu po liceum, ale po semestrze wyjechałem do Gdyni. Tam był AWF, ale przez różnice programowe musiałem przerwać. Pół roku, kiedy codziennie chodziłem na uczelnię, poszło w plecy. W Łęcznej nie było już o tym mowy. Postawiłem na piłkę. Po powrocie do Pogoni powiedziałem jednak, że się nie poddam, bo studia to żadna kara. Uznałem, że spróbuję jeszcze raz. Niektórzy nauczyciele poprzepisywali mi oceny z pierwszego semestru, drugi zaliczyłem bez poprawek i jestem już na drugim roku. Śmiejemy się tylko z dziewczyną, że zaczynaliśmy razem, teraz szliśmy po jej dyplom, a ja zapytać, kiedy plan lekcji na drugi rok. Wykładowcy są jednak wyrozumiali. Wiedzą, że gramy z Sebastianem Rudolem w piłkę i że jesteśmy normalnymi chłopakami, a nie jakimiś gwiazdami, które wożą się z podniesioną głową po uczelni.

Nie odwaliło?

A ile się znamy?

Półtora roku?

Ale gadaliśmy już po bramkach?

No, po pierwszych.

Widać różnicę?

Nie mnie oceniać.

Łukasz Zwoliński w podstawówce, gimnazjum i liceum jest taki sam jak na studiach. A to, że ludzie wypisują jakieś rzeczy o wyjeździe do Turcji… Najczęściej wypowiadają się ci, którzy nie wiedzą, o co chodzi. Miałem sporo prywatnych wiadomości, gdzie już dawno mnie spakowali. Trochę się zdziwiłem, ale nie chcę na siłę nikomu udowadniać, jakim prywatnie jestem człowiekiem. Znajomi, przyjaciele i rodzina wiedzą.

Biorąc pod uwagę twoją obecną pozycję wykluczasz transfer do innego polskiego klubu?

Nigdy nie miałem oferty z innego polskiego klubu. Czasem trener Michniewicz tylko mówi: „słuchaj, dzwonił do mnie trener Skorża” przed Lechem albo „rozmawiałem z prezesem Legii”. Ale to raczej żarty w ramach motywacji. Celowo tak opowiada przed meczami. Trener ma różne sztuczki w rękawie, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś faktycznie do mnie zadzwonił.

Na transfer jesteś za drogi.

Aha.

Nie czaruj. Znasz rynek.

Przyznaję, że jestem trochę egoistą i chcę strzelać w każdym meczu, ale nie sprawdzam Transfermarktów co chwilę.

O transferze nie chcesz mówić, to powiedz przynajmniej, jaką masz wymarzoną ligę.

Bundesliga. Częściej oglądam hiszpańską i angielską, ale podoba mi się droga Roberta Lewandowskiego. Czuję, że Niemcy byłyby dobrym wyborem, ale nie mogę mieć stuprocentowej pewności.

A termin wyjazdu?

Takie wybieganie w przyszłość mogłoby mnie tylko zepsuć.

Może się mylę, ale przebija z tej rozmowy pewien pozytywny wniosek. Z tego, co mówisz, po prostu można odnieść wrażenie, że nie palisz się do wyjazdu i raczej nie rzucisz się od razu na kasę, o co wiele osób mogło się obawiać.

Nie jestem oldboyem i rozwój jest najważniejszy, ale muszę też myśleć o inwestycjach i przyszłości rodziny. To jednak przyszłość. Nie zwracam sobie tym głowy. Pojawiają się różne myśli, ale jak człowiek wkłada, wkłada i wkłada sobie je do głowy, to tylko dekoncentruje. Menedżer też nie informuje mnie o klubie A, B czy C. Mamy pewien okrojony szkic kariery, według którego chcemy podążać – do jakiej drużyny powinienem trafić. Na razie jednak nie zawracam sobie tym głowy. Trener Michniewicz powtarza, że do sukcesu nie prowadzi winda, tylko drabina. Dużo ludzi będzie cię pchało w jedną stronę, potem drugą, będą łapać cię za ręce, bo sami chcą się na niej znaleźć. Ale ta drabina jest bardzo wysoka.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
2
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Weszło

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
26
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
39
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...