Grasshopper Zurych to klub, który może nie robi gigantycznego wrażenia i który może nie jest z najwyższej półki, ale do Szwajcarów zawsze trzeba podchodzić z respektem. Lech przed tym dwumeczem miał prawo do niepokoju, a Franciszek Smuda mówił, że przeciwnik jest mocny i dwumecz nie będzie spacerkiem. Spotkanie rozegrane siedem lat temu było jednak najmniej męczącym spacerkiem, jaki tylko można sobie wyobrazić.
Grasshopper porównywano do średniaka Bundesligi, pokroju Arminii czy Energie Cottbus. Cóż, jeśli to miał być średniak, to Lech był Bayernem. Nastroje były średnie, bo w pierwszym meczu Ekstraklasy Lech przegrał z GKS-em Bełchatów, ale Szwajcarzy, mimo kilku rozpoznawalnych nazwisk w składzie, okazali się poprzeczką powieszoną pięć centymetrów nad ziemią.
Strzelanie zaczął Hernan Rengifo. Dziesięć minut później było już 2:0 po trafieniu młodziutkiego Roberta Lewandowskiego. Lech miażdżył przeciwnika pod każdym względem, a odgłos łamanych kości słyszeli nawet w Szwajcarii. Polot, finezja, pewność siebie. Cechy, które dla polskiego klubu w europejskich pucharach nie są oczywiste.
W tamtym meczu błysnął też nowy nabytek, 21-letni Semir Stilić. Co prawda bramki nie zdobył, ale pokazywał się z dobrej strony i nabił przeciwnika przy trafieniu samobójczym. On, 19-letni Lewandowski i kilku innych, wyglądali jak profesorowie na tle znacznie bardziej doświadczonych przeciwników. Lech był w szoku, cała Polska była w szoku. Ba, wynik poszedł w świat. Rewanżem nikt nawet się nie przejmował. Zakończył się bezbramkowym remisem. Potem Lechici przeszli Austrię Wiedeń i trafili do fazy grupowej. Ale o tym może innym razem…