Reklama

Tym razem czas na koncert Lecha. Szwajcarzy w kawałkach.

redakcja

Autor:redakcja

14 sierpnia 2015, 09:31 • 2 min czytania 0 komentarzy

Grasshopper Zurych to klub, który może nie robi gigantycznego wrażenia i który może nie jest z najwyższej półki, ale do Szwajcarów zawsze trzeba podchodzić z respektem. Lech przed tym dwumeczem miał prawo do niepokoju, a Franciszek Smuda mówił, że przeciwnik jest mocny i dwumecz nie będzie spacerkiem. Spotkanie rozegrane siedem lat temu było jednak najmniej męczącym spacerkiem, jaki tylko można sobie wyobrazić.

Tym razem czas na koncert Lecha. Szwajcarzy w kawałkach.

Grasshopper porównywano do średniaka Bundesligi, pokroju Arminii czy Energie Cottbus. Cóż, jeśli to miał być średniak, to Lech był Bayernem. Nastroje były średnie, bo w pierwszym meczu Ekstraklasy Lech przegrał z GKS-em Bełchatów, ale Szwajcarzy, mimo kilku rozpoznawalnych nazwisk w składzie, okazali się poprzeczką powieszoną pięć centymetrów nad ziemią.

Strzelanie zaczął Hernan Rengifo. Dziesięć minut później było już 2:0 po trafieniu młodziutkiego Roberta Lewandowskiego. Lech miażdżył przeciwnika pod każdym względem, a odgłos łamanych kości słyszeli nawet w Szwajcarii. Polot, finezja, pewność siebie. Cechy, które dla polskiego klubu w europejskich pucharach nie są oczywiste.

W tamtym meczu błysnął też nowy nabytek, 21-letni Semir Stilić. Co prawda bramki nie zdobył, ale pokazywał się z dobrej strony i nabił przeciwnika przy trafieniu samobójczym. On, 19-letni Lewandowski i kilku innych, wyglądali jak profesorowie na tle znacznie bardziej doświadczonych przeciwników. Lech był w szoku, cała Polska była w szoku. Ba, wynik poszedł w świat. Rewanżem nikt nawet się nie przejmował. Zakończył się bezbramkowym remisem. Potem Lechici przeszli Austrię Wiedeń i trafili do fazy grupowej. Ale o tym może innym razem…

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...