Reklama

Żyjemy nierealnym życiem, w którym wszystko jest proste i gotowe

redakcja

Autor:redakcja

14 sierpnia 2015, 08:51 • 15 min czytania 0 komentarzy

Jakiś czas temu przypadkiem wpadł nam w ręce doskonały wywiad brazylijskiej telewizji z Danim Alvesem. Jako że piłkarze na tym poziomie, z absolutnego topu, rzadko otwierają się w mediach i albo nie wychodzą poza utarte schematy, albo nie pozwalają im na to sztaby piarowców, postanowiliśmy tę rozmowę przetłumaczyć (TUTAJ). Jak się okazuje – Alves nie jest wyjątkiem. W tym tygodniu kolumbijska telewizja RCN wyemitowała kapitalną rozmowę z Victorem Valdesem, który zwierzał się tak, jakby miał do czynienia z psychologiem. Fragmenty tej rozmowy latają po internecie od kilku dni, a my także i tym razem postanowiliśmy przygotować szerszy skrypt. Nie cały, bo przy niektórych fragmentach moglibyście się zanudzić, ale – powiedzmy – 70 procent. Przeczytajcie, bo naprawdę warto. 

Żyjemy nierealnym życiem, w którym wszystko jest proste i gotowe

Jest jakiś dzień, który chciałbyś powtórzyć?

Chciałbym zmienić tak wiele rzeczy, że wybrałbym dzień, w którym się urodziłem. Nie ma lepszego sposobu niż start od zera. Od punktu wyjścia. Oczywiście jest wiele pamiętnych dni, które wspominam z wielką sympatią, jak narodziny trójki moich dzieci, kiedy miałem przyjemność być przy porodach. Z punktu widzenia zawodowego – najbardziej szczęśliwe dni to te, kiedy podnosiłem ważne trofea. Jeżeli jednak miałbym myśleć egoistycznie o tym, na czym mi zależy, chciałbym zacząć wszystko od zera i na nowo decydować o pewnych wydarzeniach.

Przy wielu sytuacjach postąpiłbyś odwrotnie?

Przy bardzo wielu.

Reklama

Tak?

Tak, bo życie to moim zdaniem ciągłe skrzyżowania, na których musisz decydować, w którą stronę pójdziesz. Na bazie tych decyzji tworzy się twoje życie i przeznaczenie, które jest z góry napisane. Jedyny sposób, by na nowo nadać temu kierunek, to ponownie się urodzić.

Zostałbyś ponownie bramkarzem?

Nie.

Nie?

Nie, to byłaby rzecz, którą na pewno bym zmienił. Zawsze o tym mówiłem. Moja przygoda z bramką rozpoczęła się od tego, że pozwolono mi uwierzyć, że mam talent i powinienem iść tą drogą. Te okoliczności sprawiły, że przechodziłem kolejne szczeble piłki juniorskiej, a potem miałem szczęście, że mi zaufano i mogłem zostać zawodowcem. Nie jest to jednak łatwa droga i lata, w których szło ci dobrze, nie rekompensują tych, kiedy cierpiałeś.

Reklama

895 minut bez straty gola.

Nie lubię wspominać statystyk i szczerze, tak bardzo nie mam głowy do liczb, że nie pamiętam nawet daty narodzin moich dzieci. Wiem, że osiągnąłem wiele rzeczy, z których jestem dumny, ale zawsze powtarzałem, że najważniejsze sukcesy w mojej karierze to trzy Puchary Europy zdobyte z Barceloną. Bez wątpliwości. Nie śmiałbym przedkładać osobistych sukcesów nad osiągnięcia zespołowe. Nigdy tak nie robiłem.

Wiesz, że lecą kolejne minuty bez straty gola i nagle pada bramka, która kończy te passę. Dochodzi to do ciebie od razu?

Nie, bo – naprawdę – co ci to da? Mogę być niepokonany przez ileś minut, pamiętać o rekordzie, ale on może zostać pobity prze innego bramkarza. Nie wiem, może już go przebili? Nie ma on znaczenia, jeżeli nie przekłada się to na sukcesy zespołowe. Tak patrzę na futbol. Zawsze tak go traktowałem. Nasza pozycja jest tak indywidualna i tak samotna, że trudno jest powiedzieć, że nie myślisz o czystych kontach, minutach bez straty gola lub trofeach dla najlepszego bramkarza… Ale przestajesz to cenić. Przynajmniej tak jest w moim przypadku.

Zawsze masz tak, że chcesz być na boisku czy zdarza ci się, że wolałbyś znajdować się poza nim?

Futbol jest pełen momentów obawy. Czasem jednak lepiej jest czuć ten strach, który pozwala ci utrzymać nerwy i koncentrację. Nie da się nie bać ważnych meczów. Najważniejsze, by umieć to kontrolować. Przekuwać ten strach w coś pozytywnego, by twój umysł i ciało reagowały właściwie w sytuacjach boiskowych. Zdarzyło mi się oczywiście wiele dni, kiedy nie chciałem być na boisku. Szczególnie, że gram w piłkę głównie dlatego, że przekonali mnie, iż się do tego nadaję i wbijali mi od małego do głowy, że nie ma innej drogi niż ta. Zaakceptowałem to zachowując maksymalną dyscyplinę. Mój styl to praca, praca, praca i praca, cokolwiek się stanie. To pozwoliło mi dojść na szczyt na mojej pozycji. Rozmawiając jednak o futbolu, podałbym ci tysiące negatywnych chwil, kiedy cierpiałem.

Jest jakaś sytuacja boiskowa, którą odtwarzasz sobie w głowie tak często jak niektóre filmy?

Mam jedno wyjątkowe DVD. Bardzo wyjątkowe. Kompilację z najważniejszego momentu mojej kariery – finału Ligi Mistrzów 2006 w Paryżu, kiedy graliśmy z Arsenalem. We wszystkich wywiadach pytany o najważniejszy wieczór w karierze, wskazywałem właśnie na ten. Dzięki temu, co się tam stało, moja kariera poszła do góry. Często oglądam to DVD i się wzruszam. Pomijając już przygotowania do meczu i sam mecz – chodzi mi o świętowanie, podczas którego cała Barcelona wyszła na ulicę. Od 1992 do 2006 roku minęło wiele lat. Wyobraź sobie, że przez ten czas Barcelona nie mogła wygrać Pucharu Europy. Mam też w głowie obrazki, jak wznoszę Puchar Europy. I wzruszam się. Powtarzam, powtarzam i powtarzam to świętowanie z całym miastem. Futbol pozwala ci się cieszyć takimi chwilami, które dzielisz z kolegami i kibicami. Dzięki Bogu miałem ich wiele.

Próbowałeś kiedyś wyobrażać sobie samego siebie w innej pracy?

Bardzo wiele razy. Głównie wtedy, gdy działo się coś złego. Myślisz wtedy: szkoda, że nie zająłem się czymś innym.

Na przykład czym?

Nie wiem, jakąkolwiek pracą, która pozwoliłaby mi zarobić na chleb. Nie mam problemu, żeby się dostosować do różnych sytuacji życiowych. Moja żona o tym wie, często o tym rozmawiamy. Mimo że jestem osobą publiczną, to gdybyśmy mieli problemy, nie zawahałbym się przed obraniem zupełnie innej drogi niż futbol.

Zawsze kiedy rozmawiamy o kinie, widać błysk w twoim oku. Widać, że naprawdę lubisz o tym rozmawiać. Nigdy nie rozważałeś takiej możliwości?

Każdy fan kina – zwłaszcza ja często oglądam filmy – marzy o zagraniu w takim, który do ciebie trafił. Wyjątkowym filmie opowiadającym o historii, z którą się identyfikujesz. Bardzo trudno jednak się tam dostać. Wiele osób o tym marzy.

Być tu, gdzie ty jesteś, też jest trudno.

Nie ma wątpliwości. Uważam siebie za uprzywilejowanego szczęściarza, ale nie kryję się z tym, co myślę. Ludzie mi bliscy wiedzą, co zawsze sądziłem o futbolu i graniu na bramce. Niedawno napisałem książkę. Próbuję w niej wytłumaczyć w sposób psychologiczny, jak zebrać w sobie siłę, by pokonać kolejne schody, które stawiało przede mną życie i które obowiązkowo musiałem zrozumieć. Ostatecznie dzięki Bogu udało mi się osiągnąć sukces.

Kiedy wyskakujesz po piłkę, to myślisz o swoim ciele?

Najpierw myślę, że zostanę uderzony.

W tym konkretnym momencie?

Bramkarz zawsze jest na to bardziej narażony niż inni piłkarze. Zawsze kiedy wyskakujesz po piłkę, pozostali mogą się z tobą zderzyć. Można się do tego przyzwyczaić. Podam ci przykład. W poprzednim sezonie rozwaliłem sobie kolano w akcji, którą przez 12 lat w piłce zawodowej i 20 lat w futbolu ogólnie powtarzałem miliony razy. Skoczyłem po piłkę, chciałem złapać, nie złapałem, spadam, lecę po piłkę, noga uderza o ziemię, a ja myślę tylko o piłce.  Lekarz, który praktycznie uratował mi karierę, bo dzięki niemu wróciłem do gry, zapytał potem: – Wie pan, dlaczego doznał urazu?

– Myślę, że dlatego, że murawa była nawodniona i kolano wykręciło mi się do środka.

– Nie, doznał pan kontuzji, bo pana mózg skoncentrował się na piłce i nie dał czasu mięśniowi, by ten mógł ochronić kolano, zanim skoczył pan o piłkę.

Początkowo nie zrozumiałem, co miał na myśli, ale z kolejnymi miesiącami zaczęło do mnie docierać, że to prawda. Nie jesteśmy świadomi, co może nas spotkać w futbolu. Dlatego – odpowiadając na twoje pytanie – myślisz, że masz świadomość, że możesz zostać uderzony, ale kiedy koncentrujesz się na piłce, nie skupiasz się na ciele.

Gdyby życie pozwoliło ci zmienić wynik jednego meczu, to który byś wybrał?

Nie zmieniłbym wyniku, ale dzień, w którym doznałem kontuzji. Pamiętam, byłem wtedy kapitanem. Graliśmy u siebie w środku tygodnia z Celtą Vigo. Ta przeklęta akcja rozpoczęła się po tym, jak arbiter odgwizdał karnego. Jeśli dobrze pamiętam, sędziował Aiza Gamez, który tydzień lub dwa tygodnie wcześniej podyktował karnego po faulu za polem karnym. To był błąd. Jako kapitan podbiegam więc do niego i mówię: „niech się pan skonsultuje z liniowym, bo myślę, że faul był poza polem karnym”. On mówi coś do mikrofoniku, mija chwila, ja – jako kapitan – narzucam dodatkową presję i sędzia ostatecznie wskazuje poza szesnastkę. Wolny bezpośredni. Ta sytuacja zmieniła moje życie. Bo po tym wolnym Celty doznałem kontuzji. Gdyby to był karny, nie doszłoby do tej sytuacji. Dlatego mówię, że nie zmieniłbym wyniku. Zmieniłbym tylko to, że byłem kapitanem. Bo bez opaski nie ruszyłbym do sędziego, żeby odgwizdał faul poza polem karnym.

Wow.

To sytuacje, o których będziesz pamiętał do końca życia. Nigdy o tym nie zapomnę. Mówiąc o przeznaczeniu, to jest właśnie to skrzyżowanie, o którym wcześniej wspomniałem. Uznałem, że powinienem ruszyć w tę stronę, a powinienem ruszyć w prawo. Tyle.

Jaką lekcję dała Victorowi Valdesowi ta kontuzja?

Pomijam już ludzi, którzy cię zostawiają samego. Pomijam, że świat futbolu daje ci odczuć, że jesteś kaleką. Wskażę ci coś wyjątkowego. Dziękuję Bogu, bo ta kontuzja kolana pozwoliła mi poczuć, jak wygląda życie, gdy nie jesteś piłkarzem. Wyjechałem na rehabilitację do Niemiec i wiedziałem, że – cokolwiek się stanie – uda mi się to. Mieszkałem w hotelu i przez te dwa-trzy miesiące, dwa-trzy razy dziennie dojeżdżałem tramwajem do kliniki. Mieszkańcy Augsburga pozwalali mi zachować anonimowość na ulicy czy w tramwaju. W Barcelonie, moim mieście, nie byłoby to możliwe. Dziękuję Bogu, że mogłem wyciągnąć pieniądze i docenić ten zwykły tramwajowy bilet lub fakt, że muszę zapłacić za kawę. To sytuacje, których nie jesteś świadomy będąc piłkarzem. My – piłkarze – żyjemy nierealnym życiem. Życiem, w którym wszystko jest proste, gotowe. Wszyscy cię chwalą, czujesz się komfortowo w każdym miejscu… Kontuzja pozwoliła mi wrócić do realnego życia. Życia, z którego wszyscy się wywodzimy. Ta lekcja pokory była dla mnie ciosem. Kiedy wróciłem do życia piłkarza, pamiętałem już, co przeżyłem w Augsburgu. Pamiętam te trzy miesiące, kiedy kupowałem bilet w tramwaju, chodziłem o kulach ze swoją muzyką… Nikt mi już tego nie odbierze.

Znów jesteś supergwiazdą, ale ta lekcja zostaje.

Nie, nigdy więcej nie będę super gwiazdą, bo mam za sobą ten Augsburg. Mówiłem ci: futbol cię odciąga od normalnego życia. Doznałeś kontuzji kolana i już się nie liczysz. Ta siła, którą musisz w sobie znaleźć, to największa lekcja. Jesteś jak dzieciak z nowymi butami. Doceniam te chwile dużo bardziej niż wtedy, gdy doznałem kontuzji.

Co nie podoba ci się w sławie?

Już powiedziałem: nie podoba mi się sama sława.

Nie podoba ci się?

Kiedy zgaśnie światło – bo kiedyś zgaśnie – będę uczył swoich dzieci, co może im się przydarzyć, gdy to światło się zapali. Życzę im tego, ale sam tego nie chcę. Liczę, że kiedy to światło zgaśnie, trudniej będzie mnie spotkać.

Poznałeś piłkarzy, którzy lubią tę sławę?

Oczywiście, ale w pozytywnym aspekcie. Można cieszyć się sławą, sprawiać, że możesz dzięki niej żyć i znajdować siłę w trudnych momentach. Przykład osoby, która ma świetne podejście do ludzi, to Ronaldinho. Ronnie uwielbiał, gdy otaczał go tłum. Przyjeżdżaliśmy na lotniska, przytulały go tłumy, dotykali go, a on na to pozwalał. On się tym cieszył.

Jaka jest różnica pomiędzy napastnikiem, pomocnikiem a bramkarzem?

Samotność. Innej nie ma. Sam musisz to wszystko przełknąć. Powiedziałem kiedyś, że kiedy popełniasz błąd, czujesz wzrok rodziców swoich kolegów z drużyny, którzy nieświadomie mogą mieć do ciebie pretensje. „Przez niego przegraliśmy”. Kiedy jesteś młody, jest to szczególnie trudne. Wracasz do domu zdołowany, a często – gdy chodzisz do szkoły z kolegami z drużyny – mogą ci przypominać o tej sytuacji. Na tym polega marginalizowanie bramkarza, ale to też szkoła charakteru, którą starszy bramkarz posiada, bo przeżył te sytuacje od małego. My – bramkarze – stanowimy inny gatunek. Przez ostatnie półtora roku na moje media społecznościowe, Twittera lub Facebooka, wpłynęło wiele wiadomości. Ci ludzie myślą, że ich nie czytam, ale to nieprawda. Czytam. Często widząc twarze tych dzieci, które wysyłały mi wiadomości ze wsparciem, napływały mi łzy do oczu. Od bramkarza dla bramkarza. On może mieć 10 lat, ja 33, ale jaka to różnica? Obaj jesteśmy bramkarzami. On może grać w swojej wiosce, a ja w Barcelonie lub teraz w Manchesterze United, ale pod tym względem jesteśmy tacy sami. Tak też ich traktuję. Kiedy zakończę karierę, będę chciał uczyć takich ludzi. Wiem, że są uczciwi i nigdy mnie nie okłamią.

Najbardziej namacalna lekcja, jaką dostałeś od trenera?

Bardzo prosta. Gdy miałem 18 lat, wygraliśmy 6:1 i trener spotkał mnie smutnego w szatni. Typowy egocentryzm. Atak ego, który dziś mi się nie podoba. Asystent trenera, Pep Segura, będzie wiedział, o czym mówię, bo ostatnio mu o tym przypomniałem. Podchodzi, siada obok i pyta: – Dlaczego jesteś smutny, skoro wygraliśmy 6:1?

– Bo popełniłem błąd przy golu. Mogłem się lepiej zachować.

– Też tak sądzę, ale nie pamiętasz już, jak uratowałeś drużynę przy 0:0 lub innych udanych zagraniach, które jej pomogły?

– Nie, nie pamiętam, jestem wkurzony za gola, którego puściłem.

– Okej. To, co ci powiem, zapamiętaj sobie przez całą karierę. Z każdego treningu i meczu wyciągaj tylko pozytywne wnioski. Nigdy negatywnych.

Ta nauka stoi w sprzeczności z tym, czego naucza wiele ludzi w innych sytuacjach życiowych. Zwykło się mawiać, że jeśli popełniłeś błąd, to powinieneś się z niego uczyć. Ale ty już wiesz, na czym ten błąd polegał. Tego dnia byłem smutny, bo wiedziałem, co zrobiłem, ale w każdej sytuacji życiowej, staram się przypominać o lekcji, którą dał mi ten trener.

Najważniejsza cecha, której poszukujesz u trenerów?

Powiedziałbym, że komunikacja. Miałem przyjemność pracować przez kilka sezonów z Guardiolą, który – poza tym, że dał nam uniwersytet futbolu – wiedział, jak się z nami dogadywać. Wiedział jak się dostosować do sytuacji, kiedy musiał powiedzieć gorzkie słowa np. do Messiego. Najtrudniejsze w pracy trenera to umieć dostosować swoją dumę do tego, by odpowiednio skierować swój przekaz do 24-30 różnych zawodników. Nie jest łatwo zarządzać ich ego. Tych ego jest w szatni wiele. Muszę ci powiedzieć, że popełniłeś błąd, ale odbierzesz to inaczej niż inny zawodnik, który weźmie to bardziej do siebie. Komunikacja jest najtrudniejsza.

Którego z obecnych bramkarzy i tych, którzy zakończyli karierę, cenisz najbardziej?

Zawsze podawałem przykład Olivera Kahna, który grał przez wiele lat w Bayernie i reprezentacji Niemiec. Pamiętam, jak podawałem piłki na Camp Nou. Stałem oparty o bandy reklamowe i gdy po raz pierwszy zobaczyłem, jak Kahn obronił strzał i przytrzymał piłkę przy ziemi oraz jaki był wielki i jaką przekazywał pewność, stwierdziłem, że to mój idol. Nawet go nie znałem. Trochę zwariowany, ale uwielbiałem go. To był mój bramkarz. Potem przez lata wzorowałem się na Santim Canizaresie, który wiele lat grał w Valencii i reprezentacji Hiszpanii. Chciałem mieć jego styl. Czysty talent.

Podejrzewam, że obu powiedziałeś: ty jesteś moim idolem.

Na to pytanie mam dwie bardzo różne odpowiedzi. Przeciwko obu miałem okazję grać. Canizaresowi jestem bardzo wdzięczny i on wiedział, że był moim idolem. Z Oliverem miałem pecha – gdy grałem przeciwko niemu, po meczu podszedłem poprosić go o koszulkę. Był zdenerwowany i pokazał właśnie te cechy charakteru, o których mówiłem – nie zareagował pozytywnie, ale zrozumiałem to. Poszedł wkurzony do szatni, ale nigdy nie przestanie być moim idolem. Choćby za ten charakter.

Którzy napastnicy – jeśli mógłbyś wymienić jednego-dwóch – zrobili na tobie największe wrażenie?

Wielu. Raul, który w polu karnym – jak mawiamy w Hiszpanii – był jak mucha. Potrafił zebrać każdą piłkę. Nietypowy napastnik. Niby nie robił wielkiego wrażenia, ale był zabójczy. Ronaldo fenomeno wykańczał akcje szybko i precyzyjnie jak nikt. Zabójczy jest też Cristiano Ronaldo. Nieprzewidywalny po przekroczeniu linii środkowej, może strzelić z każdej pozycji i musisz być bardzo czujny. Miałem przyjemność grać przeciwko najlepszym napastnikom. Albo nieprzyjemność, sam nie wiem.

Co sprawia, że Messi jest tak wielki?

Pomijając fakt, jak się rozwijał z roku na rok, osiągając niewyobrażalne cele i przy całej presji, żeby był najlepszy – to po prostu czysty talent. Dzieliłem szatnię z wielkimi zawodnikami o talencie wykraczającym poza granicę normalności, jak Ronaldinho, Xavi, Iniesta, po których widać, że narodzili się, by grać w piłkę, ale Leo był jeszcze wyżej. Sprawił też, że rozwinąłem się jako człowiek, piłkarz, kolega z drużyny i bramkarz. Zawsze pytają, czy Messi ma kres możliwości. Nie, dopóki sam nie powie: „to mój kres możliwości”, nie ma co się nad tym zastanawiać.

Victor, przez całą twoją karierę zmieniło się dla ciebie znaczenie słowa „strach” czy pozostaje identyczne od dziesięciu lat?

Oczywiście, że się zmieniło. To strach „zawodowy”. Mam trójkę dzieci i bardzo boję się śmierci. Strach w pracy da się pokonać. Przez pierwsze lata może cię paraliżować i nie pozwoli się rozwijać na pełnym poziomie, ale od kiedy zostałem ojcem, podchodzę do samego życia z większym strachem. Wcześniej bardzo lubiłem motory i bez pozwolenia klubu często jeździłem w ukryciu. Wiedziałem, że to ryzykowne, ale nikt nie był ode mnie uzależniony. Sądziłem, że to moje życie. Teraz – mając dzieci – możesz przewidzieć, że na wypadek gdyby ci się coś stało, lepiej po prostu tego nie robić.

Którą ze swoich wartości przekażesz trójce dzieci?

Wytrwałość. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Nie do końca potrafię ją zdefiniować. Dzięki Bogu miałem pod tym względem surowego ojca, któremu do dziś dziękuję za tę naukę. Cokolwiek się stanie – musisz pracować. Jakikolwiek masz cel. Będę chciał przekazać to moim dzieciom. Nie ma innego sekretu. Darmowe prezenty dostają tylko ci, którzy zajmują się magią, a i oni najpierw musieli pracować, żeby w końcu dostać magiczną różdżkę. Praca, praca, praca i wytrwałość. Przy tym pokora i szacunek do innych.

Był jakiś moment, o który masz do siebie żal?

Moje odejście z Barcelony nie było takie, jak powinno. Ze względu na rehabilitację, którą musiałem przejść w Niemczech oraz mój charakter: odsunąłem się i odszedłem. Ludzie z pewnością oczekiwali więcej od kogoś takiego jak ja.

Gdybyś miał zrobić film ze swojego życia, to która scena najbardziej zaszokowałaby publiczność?

Zawsze uważam, że stał za mną anioł stróż. Od małego wydarzyło się wiele rzeczy, które dzięki niemu albo dzięki Bogu nie zakończyły się inaczej. Pamiętam pewien trudny rozdział. Miałem 12 lat i byłem już w Barcelonie. Zacząłem czuć bardzo mocny ból mięśnia, który zszedł mi do nogi. Poszedłem spać z bardzo wysoką gorączką. Nie mijała i po tygodniu – nie wiedząc, co się dzieje – odkryto u mnie bakterię, która zaczęła mi zjadać kość piszczelową. Dostała się przez rany w ramieniu i było kwestią czasu aż… Lekarze do ostatniej chwili nie wiedzieli, czy uratują mi nogę. Widziałem, jak moja rodzina cierpi, ale dzięki Bogu albo temu aniołowi udało się nie tylko uratować nogę, ale też – jako że miałem okres dojrzewania – udało się sprawić, że rosła równo z drugą nogą. To było przeznaczenie. Gdyby nie uratowali mi tej nogi albo nie rosłaby w normalnym rytmie, nie siedzielibyśmy dziś tutaj.

Przygotował TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

0 komentarzy

Loading...